Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] starsi mężczyzni, ci sami, którzy pytali ją, czy wezmie udział w zakładach, dyrygowali grupką dzieci wyrywają cych chwasty. Ogólnie rzecz biorąc, panowała atmosfera zorganizowanego chaosu. Hunter też przyszedł. Gaylynn wyczuła jego obecność, zanim dostrzegła zwichrzoną bardziej niż zwykle czuprynę. - Nie byłam pewna, czy się dzisiaj zobaczymy. - Nie darowałbym sobie utraty takiej okazji. Chodz, jest tu kilka osób, które chciałbym ci przedstawić. Kilka osób okazało się kilkunastoma, a wszystkie, w ten czy inny sposób, były spokrewnione z Hunterem. Jedna uśmiechnięta twarz zamieniła się w drugą jak obrazy z epi diaskopu. Jeff, Jerry, Noah i co najmniej trzech Jamesów. - Ilu masz w tym mieście krewnych? - spytała Gay lynn po skończonej prezentacji. - Mniej niż kiedyś. Wielu z nich opuściło te strony. Zostało tylko piętnaście osób. - A ja myślałam, że pochodzę z licznej rodziny... - Gaylynn pokręciła głową. - Jako jedyny w swoim klanie nie mam rodzeństwa. - Ale nie cierpisz chyba na kompleks jedynaka, mając tylu kuzynów... WARTO BYAO CZEKA 106 - Zauważyłaś rodzinne podobieństwo? - Za krótko z nimi rozmawiałam, żeby się zorientować, czy wszyscy są takimi samymi szczwanymi lisami jak ty. - Nie wydaje ci się, że przedstawiciel prawa zasługuje na trochę więcej szacunku? Nie uśmiechał się do niej jak przedstawiciel prawa. Jas noniebieska koszula i czarne dżinsy pozwoliły jej za pomnieć na chwilę o gwiezdzie szeryfa. Kiedy w czasie sprzątania żartował z pajęczyn w jej włosach, jego oczy promieniowały beztroską radością. Trzy godziny pózniej po pajęczynach nie było śladu. Kiedy poradzono sobie z najgorszym brudem i kurzem, otwarto na oścież drzwi frontowe. Panie z Ligi Kobiet przyniosły wystarczająco dużo wiader, proszku i pasty, że by z szarej drewnianej podłogi wyczarować lśniący par kiet. Powrotu do stanu świetności doczekały się też szafki biblioteczne, a na końcu okna. - Zaczyna to niezle wyglądać - powiedziała Gaylynn z udawaną obojętnością. - Powiem ci, co naprawdę dobrze wygląda - usłyszała zza pleców głos Darlene. - Hunter! Popatrz tylko na te bary. Dzwiga tę szafę jak piórko. Gdybym tak nie była mężatką... O, rany! - Darlene przesunęła ręką po czole. - Hunter ma w sobie coś takiego, że jak na niego patrzę, to mnie ściska w dołku. Wiesz, o co mi chodzi? - Tak, wiem, o co ci chodzi - odpowiedziała Gaylynn, wachlując się papierową serwetką. Chwilę pózniej po drapała się po nosie. - Swędzi mnie skóra od tego kurzu. - Podobno swędzenie nosa wróży zabawę w miłym to warzystwie. Gaylynn marzyło się towarzystwo Huntera, a na speł- WARTO BYAO CZEKA 107 nienie tego życzenia nie musiała długo czekać. W tej samej chwili, kiedy ogłoszono przerwę na lunch, Hunter znalazł się u jej boku. Stoły ogrodowe ustawione na trawniku przed biblioteką uginały się pod ciężarem jedzenia. Wszyscy coś przynieśli - kurczaka, duszoną wołowinę, domową marynowaną ku kurydzę, wędzoną szynkę, sałatkę z pomidorów, dzbanki z lemoniadą i co najmniej pięć rodzajów ciasta, w tym trzy placki z gruszkami. Gaylynn zauważyła, że Bo Regard zajął pozycję strategiczną pod stołem, licząc zapewne na to, że po spadające z góry okruchy nie będzie musiał nawet wstawać. Kiedy prawie wszyscy jeszcze jedli, ktoś zaczął grać na cymbałach. Muzyka, szczyty gór, wiosenna zieleń, zapach kwiatów i świeżo skoszonej trawy, wszystkie te szczegó ły i wiele innych tworzyły scenerię doskonałą w swo jej harmonii. Ci ludzie nie posiadali luksusowych domów ani złotych kart kredytowych, ale mieli silne poczucie wię zi z rodziną i z sąsiadami, i naprawdę kochali miejsce, w którym mieszkali. Gaylynn z trudem powstrzymała cis nące się pod powieki łzy. Były to jednak łzy szczęścia, a nie bólu. - Jak się czujesz? - spytał Hunter, siadając koło niej na. ogrodowej ławce. - Wiesz, że słuchałam gry na kobzach w Szkocji, pa miętam cytry alpejskie, a teraz cymbały w Blue Rigde... - I skrzypce - powiedział Hunter, kiedy Floyd wyjął z futerału instrument i zaczął na nim grać. - Na dzwięk skrzypiec coś ściska mnie w gardle. - Skrzypce przypominają dziewczynę; nie wydobę- dziesz z nich odpowiedniego dzwięku bez właściwego 108 WARTO BYAO CZEKA smyczka, - Zanim zdążył się zasłonić, Gaylynn uderzyła go łokciem w żebra. - Przepraszam - powiedziała z łobuzerskim uśmie chem - ale nie dosłyszałam. Mówiłeś coś? Na wszelki wypadek, pamiętając, że umiar jest cnotą, postanowił nie po tarzać swojego dowcipu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |