Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Dee Dee zabrała Skauta na górę i przykazała mu wykąpać się przed snem. Myślałem już, czyby nie iść za nim i nie zadeklamować mu wiersza o brzozach, kiedy będzie pluskał się w wannie. Jednak Dee Dee krzyknęła za mną z góry, czy nie napiłbym się wina. Poczułem się wodzony na pokuszenie jak Faust przez diabła - dobrze chociaż, że Dee Dee miała na sobie fartuszek, co nasuwało mi raczej skojarzenie z moją anielsko dobrą matką. Cóż z tego, kiedy na nogach miała buciki z grubymi podeszwami z rodzaju tych, jakie noszą pielęgniarki w szpitalach. Stukanie wysokich obcasików omal nie pchnęło mnie do zgoła nieobliczalnych czynów! Jednak odkrzyknąłem tylko, że owszem, chętnie się napiję. Podczas gdy czekałem na nią w saloniku - uczyniłem tyle ślubów czystości, że najbardziej fanatycznemu mnichowi starczyłoby na całe życie. Nawet Leonard Cohen po wstąpieniu do klasztoru w Kalifornii nie wykonał ich więcej! Dla umocnienia się w tym postanowieniu przywoływałem na pamięć twarz Lidii, jak w piosence Pamiętajcie o Alamo". Wszystkie te zabiegi okazały się zbędne, gdyż Lidia miała rację - Dee Dee nie wyglądała dobrze! Była podejrzanie blada, z podkrążonymi oczyma. Oznaczało to, że albo za dużo ostatnio pracowała, albo coś jeszcze gorszego... - Oj, coś mi wyglądasz na zmęczoną - zagaiłem, gdy przyniosła wino. - Lidia też to zauważyła. Zle się czujesz? Może powinnaś pójść do lekarza? Dee Dee uśmiechnęła się swoim dawnym, łobuzerskim uśmieszkiem. Zawsze tak reagowała, gdy - jej zdaniem - wpadałem w ton starszego brata". - Wiesz, przechodziłam ostatnio ciężki okres - zbyła mnie ogólnikami. - Ta cała przeprowadzka z Wyoming i w ogóle... Nalała sobie wina, zdjęła fartuszek, w którym pewnie przez cały wieczór wylewała wosk do spółki z panią Chevalier, aż wreszcie usiadła przede mną, zakładając nogę na nogę. Wyglądała teraz jak skromna, mała dziewczynka, aż zrobiło mi się wstyd moich poprzednich grzesznych myśli. - Powiedz mi, Samie... - zaczęła, pociągając łyk wina, a ja zrobiłem to samo - czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, jak potoczyłoby się twoje życie, gdybyś dokonał w nim innych wyborów? Przeczesała włosy palcami i czekała na moją odpowiedz ale ja nie lubiłem tego rodzaju rozważań. To tak, jakbym' grając w pokera, wyobrażał sobie, ile bym postawił, gdybym zamiast trzech miał w ręku cztery asy, a na miejscu dwóch par blotek - cztery króle! Uważałem to za bezsens i powiedziałem o tym Dee Dee. Nie przyznałem się jej natomiast, że wprawdzie nie lubię zmieniać układu kart, jakie życie dało mi do ręki, ale nieraz próbuję układać karty życia innych. Na przykład często zastanawiałem się, co działoby się z Dee Dee Michaud, gdyby w wieku osiemnastu lat me uciekła z tym zbzikowanym przystojniaczkiem Bobbym Langfordem. Przynajmniej dopóki nie poznałem Skauta, bo ten chłopak, który pomagał mi w lecznicy lub tłukł się ze mną półciężarówką w teren, sam jeden mógł stanowić rekompensatę za wszystkie błędy młodości. Przebywając w jego towarzystwie, nabrałem nawet pewnego szacunku do Bobby'ego Langforda, bo w końcu ten wartościowy chłopiec połowę swoich genów zawdzięczał jemu. Zrobiło mi się nawet trochę żal Bobby'ego, że przez własną głupotę zaprzepaścił szansę poznania swego syna. Głośno zaś odpowiedziałem Dee Dee: - Ja tam nie rozwodzę się, co by było, gdyby było, bo to strata czasu. Zastanawiam się tylko nad takimi rzeczami, które jeszcze mogę zmienić. Dee Dee poczuła się chyba usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem, bo podniosła swój kieliszek, jakby chciała wznieść toast. - Ja też - oświadczyła. - Przynajmniej odkąd mam Skauta. Uśmiechnąłem się, bo trafiła w sedno. Dla tego chłopca warto było popełnić tamte błędy, byleby ich nie powtórzyć! - No więc zdrowie twojego chłopaka! - uniosłem kieliszek, odwzajemniając toast. Nie mogłem jednak przejść do porządku dziennego nad niekorzystnymi zmianami w jej wyglądzie. Lidia dobrze to określiła -Dee Dee rzeczywiście zrobiła się wątła! Czekałem, co mi odpowie, ale ona zdawała się myśleć o czym innym - może o tym, jakie byłoby nasze życie, gdyby wszystko potoczyło się inaczej? Tymczasem migoczące płomyki świec pełgały po naszych twarzach, a z ulicy dochodziły odgłosy kłótni bawiących się tam chłopaków. Pewnie, jak my kiedyś, sprzeczali się o piłki do baseballu, batoniki czy kolejne butelki pepsi... W tym momencie Dee Dee wyskoczyła z czymś całkowicie nieoczekiwanym. - Samie, czy ty i Lidia zajęlibyście się Martinem, gdyby coś mi się stało? - Co cię napadło, żeby nagle pytać o takie rzeczy? -chciałem wiedzieć, kompletnie zaszokowany. - Fatalizm nie jest w twoim stylu. - Zrozumiesz to, kiedy sam będziesz ojcem - wzruszyła ramionami Dee Dee. Muszę myśleć o przyszłości mojego dziecka. Brzmiało to nawet przekonywająco, więc zapewniłem: - Oczywiście, że zajęlibyśmy się nim, ale przecież nic ci na razie nie grozi. - Czasem się martwię - wyjaśniła, wprawiając wino w kieliszku w ruch obrotowy. W świede świec wyglądało jak prawdziwy burgund. - Widzisz, nie mam żadnych żyjących krewnych. W razie czego Martin zostałby zupełnie sam. - Więc przestań się martwić, bo na pewno nie zostawimy go na lodzie. Masz pojęcie, jak trudno w obecnych czasach o tak dobrze wychowane dziecko? Dee Dee rozpromieniła się na twarzy i od razu poprawił jej się nastrój. - Ale przyrzeknij mi, że pójdziesz do lekarza - dodałem szybko. - Zrobisz to, prawda? Dee Dee przytaknęła i wyglądało na to, że tym razem ma zamiar mnie posłuchać. Wróciłem do domu przed dziesiątą i już na schodach zdejmowałem koszulę, mając w oczach [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |