Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] czatujący. Nale\ało teraz zbli\yć się do nich niepostrze\enie. Na szczęście zasłaniały ich zarośla i porozrzucane tu i ówdzie skaliste głazy. Dzięki temu dotarli do kamienia odległego o pięćdziesiąt kroków od skały, za którą czyhali Meksykanie, i ukryli się za nim. Mieli widok 45 na całą dolińę. Przykucnęli za kamieniem, trzymając w pogotowiu strzelby. Wkrótce usłyszeli tętent koni. Po chwili u wejścia do doliny zjawiło się trzech jezdzców. Byli jeszcze daleko, kula nie :; mogła ich dosięgnąć. Kiedy się zbli\yli, wodzowie zdumieli się bardzo. - Uff - sapnął Niedzwiedzie Serce. - To Itinti-ka, Piorunowy t Grot, nasz brat. Był przecie\ chory. - Przy nim zaś jedzie vaquero Francisco. Co oni tu robią? Czy\by na hacjendzie del Erina wydarzyło się jakieś nieszczęście? - Trzeba zaczekać. Ale có\ to za potę\ny wojownik jest razem z nimi? Uff, to mój brat, Matava-se! Skąd on się tu wziął?! - Bawole Czoło poznał go w hacjendzie del Erina. - Uff! Zabijemy tych trzech Meksykanów. - Przekonajmy się naprzód, jakie mają zamiary. Zastrzelimy ich tylko wtedy, je\eli chwycą za broń. Meksykanie le\eli obok skały i szeptali między sobą. Oczekiwali jedynie Sternaua i to nie teraz, a dopiero jutro. Tymczasem przybywał nie sam, lecz w towarzystwie dwóch innych, zupełnie nie znanych im ludzi. - Prawdopodobnie przyłączyli się do niego po drodze - rzekł Meksykanin do swych towarzyszy. - Co robimy? Jest ich tylko trzech. - Phi! - zaśmiał się drugi. - Schwytać go nie mo\emy, trzeba mu posłać kulę. - A co będzie z jego towarzyszami? Czy pozwolimy im uciec? - Skąd\e znowu! Nikt nie mo\e się dowiedzieć, co tu się stało. Gdy zbli\ą się na odległość naszych strzałów, poło\ymy wszystkich. Muszą paść od pierwszych kul, inaczej zle mo\e być z nami. Ten Sternau to przecie\ istny diabeł. Zresztą, będziemy mieć chyba ł dosyć czasu, by do nich wycelować. Je\eli znajdą ślady naszego obozu, będą je badać skrupulatnie. I wtedy właśnie, nie śpiesząc się, wymierzymy do nich dokładnie. - Gdyby wrócili nasi towarzysze, których miał odesłać Verdoja, moglibyśmy wszystkich schwytać - rzekł trzeci. - Poradzimy sobie bez nich. Tymczasem Sternau i jego dwaj towarzysze jechali naprzód. 46 Sternau popuścił wodze i badawczo obserwował dolinę. Mierzył odległość między poszczególnymi stokami górskimi. - Niebezpieczna dziura - powiedział. - Je\eli Verdoja nie urządził tu na nas zasadzki, wart jest stu bizonów. Będziemy teraz powoli posuwać się i udawać, \e wcale nie rozglądamy się dokoła. Ale przez cały czas trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Przybyli na miejsce, gdzie obozował niedawno Verdoja. - Tu wypoczywały te łotry - zauwa\ył Francisco. Sternau rozejrzał się dokoła. - Zsiadajcie prędko z koni - polecił. - Przywią\cie je i udawajcie, \e chcemy rozbić óbóz. Prędko, prędko! Piorunowy Grot spojrzał w tę samą stronę, co Sternau i błys-kawicznie zeskoczył z konia. - Teraz musimy znalezć kryjówkę. - Tu, na prawo, przy ścianie, przy tym skalistym kamieniu -wskazał Sternau. -Koni nam nie pozabijają. Będziemy udawać, \e szukamy drewna na ognisko, potem schowamy się za skałę. Konie puścili wolno i zaczęli zbierać drobne gałęzie. - Patrzcie - rzekł jeden z Meksykanów - pozostaną tutaj. Zabijemy ich z łatwością. - Co to znaczy? - zaniepokoił się drugi. - Ukrywają się za skałą! Widocznie traiili na nasze ślady. - Skąd\e znowu! Nie mogli ich zobaczyć, przecie\ nie zajrzeli nawet do dolinki. - W ka\dym razie oni tak, jak my mają się na baczności. W rzeczywistości Sternau był przekonany, \e zastawiono na nich zasadzkę. Przy wejściu do doliny zauwa\ył złamaną gałąz jakiegoś krzewu. Meksykanin, który był na górze i obserwował stamtąd dolinę, schodząc oparł się na tej gałęzi i ułamał ją. Kora pękła, została więc jana smuga, co nie uszło uwagi wytrawnego westmana. Piorunowy Grot spostrzegł to równie\. Wszyscy trzej le\eli teraz bezpiecznie za skałą. - Co się stało? - zapytał Francisco, który nic nie pojmował z tej zabawy w chowanego. - Czy widzisz ułamaną gałąz tu na krzaku? - zapytał Piorunowy Grot. - Ach tak, widzę! 48 - A nad nią ślady wśród kamieni? - Tak. - Oto dowód, \e niedawno był tam ktoś na górze. Gdy nas zauwa\ył, nie zbiegł po kamieniach, ale się zsunął i stąd ślady. Tam naprzeciw są ludzie, którzy na nas czatują. - Diabli nadali! - zaklął Francisco. - Nie obawiaj się - pocieszył go z uśmiechem Sternau. - Jest ich najwy\ej dwóch, mo\e trzech. - Dlaczego tak mało? - spytał Piorunowy Grot. - Czy sądzicie - ciągnął Sternau - \e Verdoja zasadził się tu na nas z całą swoją szajką? Nie! Musi przecie\ ukryć jeńców. Jest ich czworo, a zbirów dziewięciu, najwy\ej więc odesłał trzech. Ponie-wa\ był przekonany, \e przybędę tu sam, mógł nawet sądzić, \e jeden człowiek wystarczy, by mi posłać kulę. Ta zasadzka jest na odległość strzału. Trzeba wszystkiemu przyjrzeć się dokładnie. Bystrym wzrokiem obrzucił ka\dy krzak i kamień. - Ju\ mam! - zawołał nagle. - Gdzie? - Przed chwilą dostrzegłem za tą wysoką czworokątną skałą czyjeś kolano. Mo\e poślemy tam kulkę? - Nie trafi pan - zasmucił się vaquero. - Zobaczymy. Sternau rozciągnął się na ziemi. Kamień, za którym byli urkyci, miał niewielki otwór, mógł więc przezeń celować bez obawy, \e go ktoś zobaczy. Sternau zwrócił się do Piorunowego Grota: - Jeśli senior zało\y swój kapelusz na lufę i jeśli podniesie ją pan tak wysoko, by się zdawało, \e ktoś wychyla się zza kamienia, z pewnością któryś z tamtych strzeli do kapelusza. Aby to zrobić, będzie musiał choć trochę się odsłonić, a wtedy ju\ po nim! - Spróbujmy więc - uśmiechnął się Piorunowy Grot. Obaj wodzowie obserwowali wszystko uwa\nie. Strzelby trzy-mali w pogotowiu, aby w odpowiedniej chwili pociągnąć za cyngiel. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |