Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żyłaś, ale pewnie zaraz zechcesz wrócić do pracy.
Może wzięłabyÅ› jeszcze kilka wolnych dni i po­
jechała do Salton? Pani T. już tam o ciebie zadba i...
- Nie! - To słowo wystrzeliło z niej jak kula.
- Ja... Przykro mi, Tom, ale chcę, żeby pozostawiono
mnie w spokoju. Nie mogę jechać do Salton.
LATYNOSKI KOCHANEK
115
Nigdy już nie będzie mogła wrócić do Salton.
Uratowała je dla Toma, dla jego dzieci, dla jego
przyszłej żony, ale ceną było to, że ona sama nigdy
już tam nie pojedzie.
Gdyby wiedziaÅ‚, gdyby wiedziaÅ‚, co zrobiÅ‚a! Gdy­
by mógÅ‚ widzieć, co robiÅ‚a z Diegiem Saezem! Gdy­
by mógł widzieć, co pozwoliła mu robić, noc po
nocy. I jak tego pragnęła. Jak nie mogła się nim
nasycić. Jak nigdy nie miała tego dość...
Tom coś jeszcze mówił, jego głos dochodził do
niej z bardzo daleka.
- Tom, proszę, chcę zostać sama - powiedziała
drżącym z napięcia głosem. - Po prostu chcę zostać
sama.
Ale samotność w niczym jej nie pomogła.
Samotna, jak dzieÅ„ dÅ‚ugi, a potem przez niekoÅ„­
czące się noce, musiała patrzeć w twarz swojemu
demonowi. Demonowi poczucia winy.
Za przehandlowanie swojego ciała, by uratować
Salton.
Za to, że pożądała mężczyzny, który je kupił.
I, co było najgorsze, co szarpało ją rozgrzanymi do
czerwoności obcęgami, za to, że nadal go pożądała.
Bo to byÅ‚o najgorsze, to byÅ‚o najbardziej karygod­
ne, że po tym, co jej zrobił, nadal go pragnęła.
A to, że go pragnęła, leżało jej na sumieniu jak
najcięższe brzemię. Pragnęła mężczyzny, który tak ją
potraktował. Który mógł ją brać, gdy tylko zapragnął,
bez żadnego uczucia, tylko dla zaspokojenia swojej
żądzy.
116 JULIA JAMES
Wspomnienia pÅ‚ynęły przez niÄ… jak wezbrana rze­
ka. GorÄ…ce i zawstydzajÄ…ce.
Zawstydzające, ponieważ mu odpowiadała, drżała
pod jego dotykiem, płonęła pod jego pieszczotami.
Pieszczotami mężczyzny, który szantażem wciągnął
ją do swojego łóżka, bo inaczej nigdy by do niego nie
przyszła.
Ale powoli, bardzo powoli spod tego przygniata­
jącego brzemienia winy zaczynało wydostawać się
na powierzchniÄ™ inne uczucie.
Długo je w sobie tłumiła. Gdyby się bowiem do
niego przyznaÅ‚a, straciÅ‚aby to, dla czego siÄ™ sprzeda­
ła. Uczucie, które było tak niebezpieczne, że nigdy,
przenigdy nie pozwalała mu wydobyć się na wierzch.
Ale istniało gdzieś głęboko, w samym jądrze jej
istoty.
A teraz zaczynało wypływać na powierzchnię.
I wiedziała, że musi do tego dopuścić.
Albo straci zmysły.
Zżerała go złość. Zimna, szalona złość.
Czaiła się w nim jak głodny jaguar.
Na wszystko. Na cały świat.
Ale przede wszystkim na dwie osoby.
Na siebie.
I na PortiÄ™ Lanchester.
Gniew na siebie był niepohamowany.
Jak mógł? Jak mógł doprowadzić się do takiego
stanu? Jak, do diabła, do tego doszło?
PróbowaÅ‚ z innymi kobietami. %7Å‚adna mu nie od­
mówiła. Brał te, które już kiedyś miał, zawsze chętne,
LATYNOSKI KOCHANEK 117
by przyjść po wiÄ™cej. A na każdym spotkaniu towa­
rzyskim istniaÅ‚ również szeroki wybór nowych, ta­
kich, które dopiero poznał. Te też się nie wzdragały.
Od powrotu z Chin miał ich co najmniej pół tuzina,
dawnych i nowych, w każdym możliwym fizycz­
nym typie, ale za każdym razem - za każdym ra­
zem! - albo odsyÅ‚aÅ‚ je do domu, albo sam odcho­
dził.
Nic dla niego nie znaczyły. Nic.
%7ładna kobieta nic dla niego nie znaczyła.
Oprócz jednej.
Znów ogarnęła go furia.
Dlaczego, do diabła, ciągle jeszcze pragnie Portii
Lanchester? Przecież ją miał, Dios, miał ją noc po
nocy, gorącą, spełniającą wszystkie jego kaprysy.
Więc dlaczego nadal jej pragnie?
Dlaczego tylko jej ciała chce pod sobą, nad sobą,
i w każdy inny sposób?
Dlaczego tylko jej twarz widzi w dzień i w nocy,
nawiedzajÄ…cÄ… go podczas spotkaÅ„ w interesach, pa­
noszÄ…cÄ… siÄ™ w jego snach?
Jak może ciągle jeszcze jej pragnąć?
Jej, kobiety, która nim gardzi. Kobiety, która
uważała się za zbyt dobrą, by miał prawo jej dotykać?
Oprócz chwil, gdy jego dotyk mógł uratować jej
rodzinny majÄ…tek...
Złość w nim buzowała.
Jak mógł nadal pragnąć takiej kobiety?
Pomyślał, że pójdzie na siłownię w hotelu. Może
mordercze ćwiczenia wypompują trochę tej złości,
która go zżera.
118 JULIA JAMES
Tylko że to coś więcej niż złość.
To frustracja.
Nie był przyzwyczajony do obchodzenia się przez
tyle czasu bez seksu.
A minęły już trzy tygodnie, odkąd wypędził Por-
tiÄ™.
Trzy tygodnie celibatu, bo nie potrafił choćby
przelotnie zainteresować się inną kobietą.
Jak długo ma to jeszcze trwać?
Ile czasu minie, zanim uwolni się od pożądania
Portii Lanchester?
Niecierpliwym gestem rozluznił krawat.
Zadzwonił telefon.
- Tak?
- Panie Saez, przyszła pani Lanchester - oznajmił
obojętnym tonem recepcjonista.
Zamarł. Czy dobrze usłyszał?
Recepcjonista uprzejmie czekał.
A potem Diego usłyszał swój głos:
- Niech wejdzie.
Drugi raz jadÄ™ tÄ… samÄ… windÄ… do tego samego
mężczyzny, pomyÅ›laÅ‚a Portia, naciskajÄ…c guzik ostat­
niego piętra.
Dziś jednak to było coś zupełnie innego.
Za pierwszym razem zamierzała się sprzedać.
Tym razem...
Zacisnęła usta w wąską, twardą linię.
Tym razem dokona się transakcja całkiem innego
rodzaju.
Winda zatrzymała się i Portia wyszła na cichy,
LATYNOSKI KOCHANEK 119
pusty korytarz. Diego Saez nadal zajmował ten sam
apartament.
Nie wiedziała, kiedy wróci do Londynu. Prosiła
więc sekretarkę Toma, by ją o tym zawiadomiła.
Sekretarka zadzwoniÅ‚a dziÅ› rano. Pan Saez, po­
wiedziaÅ‚a, jest w Londynie. Po poÅ‚udniu ma spot­
kanie, ale potem jest wolny. Tak, zamieszkał w tym
samym hotelu na Park Lane co przedtem.
Portia ubrała się bardzo starannie. Kostium był
świeżo odebrany z pralni, pantofle wypolerowane.
WÅ‚osy splotÅ‚a we francuski warkocz. Makijaż ograni­
czyła do minimum.
Zapukała do drzwi.
Otworzyły się natychmiast.
Przez długą, koszmarną chwilę stała bez ruchu,
a potem podjęła herkulesowy wysiłek, by wejść.
Przed nią stał Diego Saez.
Jego postać górowaÅ‚a nad niÄ…, wszystko zdomino­
wała jego mroczna obecność.
Zaczęła ogarniać ją słabość, jakby kręgosłup nie
byÅ‚ w stanie jej utrzymać w wyprostowanej po­
zycji.
- Portia. - Jego gÅ‚os przywróciÅ‚ jÄ… do przytomno­
ści. - Jakie to... niespodziewane.
Nie pozwoliÅ‚a sobie spojrzeć mu w twarz; wcho­
dzÄ…c do pokoju, patrzyÅ‚a gdzieÅ› ponad jego ramie­
niem. Zamknął drzwi. Słyszała ich stuk, ostateczny,
nieodwołalny. Jakby dawał jej znać, że już nie może
się wycofać.
Otworzyła torebkę, wyciągnęła kawałek papieru
i położyła go na stoliku.
120 JULIA JAMES
Tym razem spojrzała na Diega.
Jego twarz była jak maska, oczy jak kawałki
obsydianu.
- To dla ciebie - powiedziaÅ‚a spokojnie. I za­
mknęła torebkę.
Patrzyła, jak bierze papier, uświadamia sobie, że
to czek, uświadamia sobie, na jaką sumę, na czyje
nazwisko jest wystawiony.
ZnieruchomiaÅ‚. Potem przesunÄ…Å‚ spojrzenie z cze­
ku na niÄ….
- Co to ma być? - Głos miał tak samo bez wyrazu
jak twarz.
Była spokojna, absolutnie spokojna.
Tylko gdzieÅ› w gÅ‚Ä™bi znów zaczęło narastać znajo­
me ciśnienie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.