Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] brakło jej łez. Wtedy zdała sobie sprawę z barbarzyńskiego pustkowia otaczających ją szkockich wrzosowisk i gór. Wypadki się zdarzają. Ali- ce wyobraziła sobie ciężkie ciało lady Jane wpadające do zbiornika z ło- sosiami, z zastygłą w bezruchu twarzą, odwrócone do góry plecami w brązowej, pobłyskującej wodzie. Wkrótce zasnęła. Kiedy się obudziła, pomyślała, że wciąż jest wcześnie, ponieważ na zewnątrz świeciło słońce, zapomniała jednak o długim dniu, typowym dla lata na północy Szkocji. Potem zobaczyła, że jest już dziesiąta. Z jękiem zerwała się z łóżka, umyła i przebrała. Ale kiedy zeszła do jadalni, okazało się, że kolacja już się skończyła, a ona musiała zadowolić się kanapkami serwowanymi w barze. Wszyscy pewnie ułożyli się już do snu. Barman poinformował ją, że jeden gruby PAB wyszedł, a drugi zapewne był z nią z lady LR T jak-jej-tam. Alice spytała z ciekawości, co to znaczy PAB, ale barman pospiesznie odpowiedział: Nie powinienem był tego mówić i za- czął zaciekle polerować szklanki. W tym czasie Charlie Baxter wrzucał z garbatego mostu do rzeki An- stey liście, patrząc, jak wpadają w wir wzburzonej wody, a potem znów wypływają na powierzchnię, w swojej krętej drodze do morza. Jego cio- cia, pani Pargeter, myślała, że chłopiec śpi spokojnie w łóżku, ale on ubrał się i wyszedł przez okno. Jego matka napisała, że przyjedzie pod koniec tego tygodnia. Charlie jednocześnie cieszył się i obawiał jej wi- zyty. Wciąż nie mógł uwierzyć, że nie zobaczy swojego taty nigdy wię- cej. W czasie burzliwego rozwodu matka dostała prawo do opieki nad nim i bez końca rozprawiała o trzymaniu Charliego z daleka od ojca do końca życia. Charlie myślał z żalem, że w pewien sposób była to jego wina i że gdyby lepiej się sprawował, to jego rodzice wciąż byliby ra- zem. Zawrócił z mostu i skierował się do hotelu. Niebo i woda były szarawe, podkreślając czarne, strzeliste góry leżą- ce za wioską. Charlie spacerował wzdłuż wybrzeża, obserwując przygotowania mężczyzn do nocnego połowu. Zastanawiał się, czy uda mu się wypły- nąć z którymś z nich, ale szybko odrzucił ten pomysł na pewno zażą- dają pozwolenia ciotki. Nagle ktoś za nim spytał miękkim głosem: Czy to nie czas, żebyś leżał już w łóżku, młody człowieku? 1 LR T Charlie spojrzał w górę. Wysoka postać posterunkowego Macbetha majaczyła na tle zmierzchu. Właśnie wracałem do domu wymamrotał Charlie. Cóż, w takim razie przejdę się kawałek z tobą. Noc jest cudowna. Szczerze mówiąc, moja ciotka nie wie, że wyszedłem powie- dział Charlie. W takim razie nie będziemy jej denerwować powiedział Ha- mish ugodowo. Ale zróbmy sobie spacerek pod dom. Podczas gdy Hamish Macbeth zawracał, dobiegł ich głos z otwarte- go okna hotelu: Wyrzuć to cholerstwo. Jest jak trucizna. Pani Cartwright pomyślał Charlie. Następnie słychać było Johna Cartwrighta: Dobrze, w porządku. Ale za bardzo się tym przejmu- jesz. Zatopię to w jeziorze, a potem może uda nam się zasnąć. Zgnieciona błękitna kartka przeleciała Charliemu tuż nad uchem i wylądowała na kamieniach na plaży. Był odpływ. Charlie podniósł kartkę, która okazała się listem. Nie powinieneś czytać cudzej korespondencji powiedział su- rowo Hamish Macbeth. Nawet jeśli ktoś ją wyrzucił. Nie zamierzałem tego czytać. Ma naklejony fajny znaczek. Au- striacki. LR T Minęli Rothów, którzy szli w pewnej odległości od siebie. Twarz Marvina była oblana rumieńcem, a kąciki ust Amy skrzywione w pod- kówkę. Hej powiedział Charlie, siląc się na uśmiech. Piękna noc zauważył policjant. Para Amerykanów poszła własną drogą, a Charlie pospiesznie wsu- nął list do kieszeni. Kiedy zbliżali się do domu ciotki, chłopiec powiedział wstydliwie: Mógłby mnie pan tu zostawić? Wiem, jak wejść do środka, żeby jej nie zbudzić. Hamish Macbeth przytaknął, jednak nie spuszczał chłopca z oka, dopóki nie zniknął za rogiem domu. Potem ruszył w drogę do własnego domu, gdzie jego pies, Towser, zafundował mu śliniące powitanie. Hamish odruchowo pogłaskał szorst- ką sierść zwierzęcia. Bez wątpienia było w tej wędkarskiej grupie coś, co spędzało mu sen z powiek... LR T DZIEC TRZECI Przez cały dzień zamyślasz zgubę, twój język jest jak ostra brzytwa, sprawco podstępu. (Księga Psalmów 52,3) Alice starała się wprawić w dobry nastrój, choć niepokój zbudził ją już o szóstej rano. Ubrała się i ruszyła na spacer na wzgórze za hotelem. Lekka, przejrzysta mgła otulała wszystko wokół, opadając kroplami rosy na sitowie i tymianek, pochylające się nad zmąconą powierzchnią jeziora i skłaniające się ku sękatym pniom starych, powykręcanych pni sosen, ostatnich śladach staro szkockiego lasu. Dzwonki zadrżały, kiedy Alice powoli szła po trawie, a wiewiórka spojrzała na nią za- ciekawiona tuż przed tym, jak wspięła się na drzewo. Dziewczyna usiadła na kamieniu i zaczęła głośno przemawiać so- bie do rozsądku. Młodzieńcze grzeszki, które postawiły ją przed sądem [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |