Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmieszana, upiększona wprawnymi dłońmi Cinny, ja, obiekt
pożądania po wyznaniu Peety, ofiara niefortunnego zbiegu
okoliczności, ale nade wszystko  niezapomniana uczestniczka
igrzysk.
Kończy się hymn, ekran ciemnieje, w pokoju zapada cisza. Jutro o
świcie wszyscy będziemy na nogach, gotowi do wyjścia na arenę.
Igrzyska nie rozpoczną się przed dziesiątą, bo wielu mieszkańców
161
Kapitolu pózno wstaje. My musimy zerwać się o brzasku. Trudno
powiedzieć, ile czasu zajmie nam podróż na arenę przygotowaną do
tegorocznych igrzysk.
Wiem, że Haymitch i Effie nie wybiorą się z nami. Gdy tylko
opuszczą Ośrodek, trafią do Centrum Operacyjnego Igrzysk. Miejmy
nadzieję, że tam sporządzą długą listę naszych sponsorów, a także
przemyślą, jak i kiedy dostarczyć nam podarunki. Cinna i Portia dotrą
z nami na miejsce, z którego zostaniemy wprowadzeni na arenę.
Teraz jednak nadszedł czas ostatecznych pożegnań.
Effie bierze nas oboje za ręce. Naprawdę ma łzy w oczach, gdy życzy
nam wszystkiego dobrego. Dziękuje nam, że byliśmy najlepszymi
trybutami, jakimi miała zaszczyt się opiekować. Na koniec, jako że
nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała czegoś okropnego, dodaje:
 Wcale się nie zdziwię, jeśli w przyszłym roku wreszcie dostanę
awans do jakiegoś porządnego dystryktu!
Całuje nas w policzki i pośpiesznie wychodzi, przejęta albo emocjami
towarzyszącymi rozstaniu, albo perspektywą lepszej przyszłości.
Haymitch, założywszy ręce, uważnie się nam przypatruje.
 Czekamy na ostatnie rady  mówi Peeta.
 Gdy zabrzmi gong, wynoście się stamtąd w cholerę. Nie wolno
wam brać udziału w rzezi, do której dojdzie przy Rogu Obfitości. Po
prostu zniknijcie, jak najbardziej zwiększcie dystans do innych
trybutów i znajdzcie zródło wody  podkreśla.  Jasne?
162
 Co potem?  pytam.
 Nie dajcie się zabić  odpowiada. Tej samej rady udzielił nam w
pociągu, ale tym razem nie jest pijany ani rozbawiony. W milczeniu
kiwamy głowami. Nic dodać, nic ująć.
Idę do pokoju, a Peeta pozostaje, chce zamienić słowo z Portią. To
dobrze. Nasze zapewne nienaturalne pożegnanie odwlecze się do
jutra. Aóżko jest już gotowe, ale nie widzę rudowłosej dziewczyny.
%7łałuję, że nie wiem, jak się nazywa, powinnam była ją spytać o imię.
Mogła je napisać albo wymigać. Ale pewnie zostałaby za to ukarana.
Biorę prysznic i zeskrobuję złotą farbę, zmywam makijaż, zapach
piękna. Z ciężkiej pracy zespołu wizażystów pozostają tylko
płomienie na paznokciach. Postanawiam je oszczędzić, żeby
widzowie lepiej mnie kojarzyli. Oto ja, Katniss, dziewczyna która
igra z ogniem. Może w najbliższych dniach zdołam czerpać z nich
siłę.
Wkładam grubą, mechatą koszulę nocną i kładę się do łóżka. Już po
pięciu sekundach uświadamiam sobie, że z pewnością nie zasnę.
Niedobrze, bo ogromnie potrzebuję snu. Na Wenie każda chwila
dekoncentracji grozi śmiercią.
yle. Mija godzina, potem druga i trzecia, a powieki nie zaczęły mi
ciążyć. W kółko rozmyślam o tym, na jakim terenie się znajdę. Trafię
na pustynię? Na bagna? Na lodowe pustkowie? Liczę na to, że nie
zabraknie tam drzew, które mnie zamaskują, wyżywią i osłonią.
163
Organizatorzy zwykle dbają o to, aby na arenie rosły drzewa,
pustkowia są nudne. Na otwartym terenie igrzyska zbyt szybko się
kończą. Jaki będzie klimat? Na jakie ukryte pułapki natrafimy? Co
wymyślono, żeby nas rozruszać? Nie przestaję też myśleć o innych
zawodnikach...
Im bardziej potrzebuję snu, tym mniej chce mi się spać. Dochodzi do
tego, że niepokój wygania mnie z łóżka. Wychodzę na korytarz. Moje
serce bije zbyt gwałtownie, oddycham zbyt płytko. Pokój zaczął mi
się kojarzyć z więzienną celą. Znów go zdemoluję, jeśli zaraz nie
odetchnę świeżym powietrzem. Biegnę do drzwi prowadzących na
dach. Są otwarte na oścież, pewnie ktoś zapomniał je zamknąć.
Mniejsza z tym. Desperacka próba ucieczki i tak nie wchodzi w grę,
pole siłowe skutecznie ją udaremni. Poza tym wcale nie chcę uciekać,
idę się przewietrzyć. Mam ochotę popatrzeć na niebo i księżyc. To
moja ostatnia spokojna noc, jeszcze nikt na mnie nie poluje.
Na szczycie budynku nie ma lamp, ale gdy tylko bosymi stopami
dotykam płytek dachowych, zauważam jego sylwetkę, czarną na tle
jak zwykle rozświetlonego Kapitolu. Na ulicach jest spory ruch,
słychać muzykę, śpiew i klaksony samochodów. Grube tafle szyb w
moim pokoju skutecznie tłumki odgłosy miasta. Jeszcze mogę się
wycofać, na pewno mnie nic zauważył ani nie usłyszał w tej
kakofonii dzwięków. Nocne powietrze jest jednak tak przyjemne, że
nie byłabym w stanie wrócić do dusznej klatki, w której kazano mi
164
mieszkać. Zresztą, równie dobrze mogę z nim porozmawiać. Co za
różnica?
Bezgłośnie stąpam po płytkach, przystaję metr od, jego pleców.
 Powinieneś się przespać  mówię.
Drgnął, ale się nie odwraca. Zauważam, że lekko kręci głową.
 Nie chciałem przegapić imprezy  wyjaśnia.  W sumie
zorganizowano ją na naszą cześć.
Staję u jego boku, wychylam się przez barierkę. Na szerokich ulicach
widać tłum roztańczonych ludzi. Wbijam wzrok w ich maleńkie
postaci, usiłuję dostrzec szczegóły.
 To bal przebierańców?  pytam.
 Kto to wie?  Peeta wzrusza ramionami.  Miejscowi na co [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.