Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Ach - wzdycha Janie, zamykając za sobą drzwi. Wreszcie spokój. Mały domek, tylko dla niej. Janie rozgląda się wokół i wyobraża sobie, jakby było, gdyby tu zamieszkała i nie musiała obawiać się cudzych snów. Henry całkiem niezle to sobie wymyślił. Mały sklepik internetowy, święty spokój, a wokół żywej duszy, z wyjątkiem Cathy z UPS... A kobieta nigdy nie zapadała przy nim w sen. Myśli o pieniądzach, które przez lata zdążyła zaoszczędzić i tych pięciu kawałkach od pani Stubin. O stypendium. Straci je, jak rzuci pracę i zdecyduje się na izolację. Ale czy nie warto poświęcić stypendium, by ratować wzrok? Zastanawia się, czy dałaby sobie radę, gdyby miała na przykład mały sklepik internetowy? Albo. Może po prostu go odziedziczy? Czuje, że dostaje gęsiej skórki. A gdyby tak przejęła wszystko po Henrym? Rozgląda się wokół, a myśli wirują jej w głowie. Do diabła, przecież mając tak beznadziejną matkę, właściwie sama prowadzi dom. Wie, jak to się robi. Trzeba zapłacić czynsz, zrobić zakupy. Czy ktokolwiek by w ogóle zauważył, gdyby tu zamieszkała? - Czemu nie? - szepcze. Janie pociąga z butelki łyk wody i siada w starym, zniszczonym fotelu, otoczona dzwiękami nocy. Jest pogrążona w myślach. Nagle opcja izolacji opisana w zielonym notesie pani Stubin nie wydaje jej się taka zła. - Mogłabym się do tego przyzwyczaić - mówi cicho. Wokół nie ma żywej duszy. - Już nigdy nie zostałabym wessana w żaden sen. - Uśmiecha się, bo to brzmi wspaniale. Ale po chwili przestaje. - Może nawet mogłabym nadal widywać się z Cabelem - szepcze. Wyobraża sobie kolacje przy świecach, albo wspólne obiady, gdyby udało mu się urwać z zajęć. Spędzaliby razem kilka godzin dziennie. Byle nie w nocy. To brzmi niezle. Przez jakieś pięć minut. A potem myśli o kolejnych latach. Za nic w świecie nie mogliby razem mieszkać. Nie byłoby dzieci, rodziny, nigdy. Janie nie mogłaby ryzykować, gdyby chciała zachować wzrok. Zpiące dziecko by ją wykończyło. Poza tym nie miała zamiaru przekazywać nikomu swoich przeklętych umiejętności. Już się z tym pogodziła. Ale co na to Cabe? Jego przyszłość w pigułce: " mieszka gdzie indziej " parę godzin dziennie spędza w małym domku " nigdy się nie żeni " nigdy nie ma dzieci " nigdy nie spędza nocy z kobietą, którą kocha. Wyobraża sobie ich wspólne chwile, jakby to było, dzień za dniem. Staliby w miejscu. Cabel przychodziłby na dwie godziny dziennie, próbując pogodzić obowiązki w szkole, domu i w pracy. I musiałby patrzeć, jak jej stan się pogarsza. Musiałby przez to przejść. Janie wie, że to byłoby dla niego piekło. Jak godziny odwiedzin w Heather Home. Wkrótce zaczęliby rozmawiać o krzyżówkach i pogodzie. Ale on by się na to zdecydował. Zostałby z nią. Chociaż zniszczyłoby mu to życie. Taki już jest. Janie uderza pięścią w fotel. Głowa opada jej do tyłu. Szepcze do pustego pokoju: - Nie mogę tego zrobić. Godzina 21.30 Janie przegląda rzeczy Henry'ego. Papiery firmowe, liściki, listy zakupów. Ulotki o migrenie. W Internecie znajduje mnóstwo zakładek ze stronami medycznymi i radzeniu sobie z bólem. Zastanawia się, czy gdyby był ubezpieczony i gdyby udało im się wcześniej wykryć tego guza, czy tętniaka, czy cokolwiek to było... Czy nadal by żył? Ale wtedy by go nie poznała. Przypomina sobie, jak rwał włosy i trzymał się za głowę. Pamięta ten wyraz cierpienia na jego twarzy. Zastanawia się, czy leżąc bezradnie w miejscowym szpitalu, wciąż odczuwa ten okropny ból. Myśli o tym, jak błagał ją o pomoc. Wpatruje się w słowa widoczne na ekranie i mówi: - Chciałabym ci jakoś pomóc Henry. Mam nadzieję, że wkrótce odejdziesz i przestaniesz cierpieć. Janie odkleja rozgrzane uda od plastikowego kuchennego krzesła i rozgląda się po małym salonie. Wyobraża sobie ojca żyjącego w tym małym przytulnym domku, z dala od hałasu i ludzi. Idzie do kuchni. Na blacie wciąż leży pudełko, które znalazła Carrie. Janie czuje pokusę, by zajrzeć do środka i przejrzeć listy. Przez otwarte okno wieje wiatr. Ale. Są dwie sprawy. Nie chce czytać intymnych listów miłosnych napisanych przez jej, pożal się Boże, matkę alkoholiczkę. I nie chce jeszcze bardziej litować się nad Henrym. Czuje, że ma już dość zmartwień. Dość kłopotów Dość tego, że zawsze gdy poznaje kogoś, kto jest w stanie ją zrozumieć, on zaraz odchodzi. Z przyjemnością przejmie obowiązki ojca. Ale nie będzie go kochać. Jest już za pózno. I tak właściwie już odszedł. Poza tym i tak ma wystarczająco dużo zmartwień. Janie bierze głęboki wdech i kręci głową. Chowa pudełko do szafki, z której wyjęła go Carrie. Sprząta dom. Chce, by wyglądał dokładnie tak jak wtedy, gdy była tu po raz pierwszy. Wyłącza komputer, gasi lampę i przez chwilę stoi w ciemności, wsłuchując się w ciszę. Tego właśnie pragnie. By w jej życiu panu wał taki spokój. I wie, że po śmierci Henry'ego będzie to możliwe. Tutaj nie musi się pilnować. Może żyć bel obawy, że zostanie wessana w czyjś sen. Marzy tylko o tym, bardziej niż o czymkolwiek innym. Bardziej niż o Cabie. Może to jest właśnie sposób na przetrwanie. A może jest po prostu typem samotnika. Tak przecież było, dopóki nie poznała Cabe'a. Zawsze będzie samotnikiem. Na to wygląda. Ponownie siada w starym fotelu, otoczona ciemnością. Czuje się jak w sanktuarium. Zastanawia się, jak będzie wyglądało jej życie. Jak będzie opiekować się matką i dlaczego w ogóle musi o tym myśleć. Może czas najwyższy, by Dorothea sama zaczęła się o siebie troszczyć. Może w ten sposób Janie ułatwi jej sprawę. Mogłaby wieść spokojne życie i zachować wzrok. Spogląda na swoje palce, które rzucają długie cienie w świetle gwiazd. Porusza nimi, a cienie zaczynają tańczyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |