Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Wzdrygnęła się na jego widok, bo bardzo go nie lubiła. Sama myśl o nim przejmowała ją dreszczem. On natomiast, choć był tego świadom, zdawał się tym nie przejmować. Po prostu to ignorował. Na widok Eve na jego wargach pojawił się krzywy uśmieszek. Patrzył jednak wzrokiem twardym, a w chwilę pózniej jego czujne oczy spoczęły pożądliwie na miękkich wzgórkach jej piersi. Wpatrywał się w nie bezczelnie. Eve zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Od czasu jego ostatniej wizyty w Burntwood Hall wiedziała, że go pociąga, przez co poczuła do niego jeszcze większą odrazę. Siedząc w dużym fotelu przed kominkiem, Gerald założył niedbałe ręce na gwałtownie ostatnio rosnącym brzuchu i leniwie wyciągnął przed siebie nogi, a w jego spojrzeniu pojawił się zimny błysk wyrachowania. - Wybacz, Eve, że zakłócam twoją prywatność, ale przed powrotem do domu... a wyjeżdżam jutro... chciałem z tobą pomówić. Wprawdzie niedługo tu wrócę i zamieszkam na stałe, pragnę ci jednak powiedzieć, że Burntwood Hall nadal jest twoim domem. Możesz tu przebywać jak długo zechcesz. Nie zamierzam cię stąd wyrzucać. - Mówił jak ktoś prawdziwie współczujący i hojny. Oczywiście, prawda była inna. Już jakiś czas temu Gerald dostrzegł w Eve piękną i godną pożądania kobietę. Obmyślił sobie, że dostęp do niej będzie łatwiejszy, jeżeli ona zamieszka w Burntwood Hall. A co ważniejsze, miała posłużyć jako narzędzie do pozyskania Kopalni Atwoodzkiej, która trafiłaby w jego ręce, gdyby Eve nie wyszła za Marcusa Fitzalana. Obecne położenie Geralda było wprost okropne. Po przegranej w karty i pożyczeniu ogromnej sumy trzydziestu pięciu tysięcy funtów od ludzi, którzy wiedzieli, że jest spadkobiercą sir Johna Somerville'a, nie był w stanie spłacić długu przed otrzymaniem spadku. Lichwiarze, którzy dowiedzieli się o śmierci sir Johna, zaczęli wywierać na niego potężną presję i Gerald musiał jak najszybciej zdobyć pieniądze, bo w innym wypadku groziły mu straszliwe konsekwencje: bez- względna licytacja całego dobytku, totalna kompromitacja, wyrzucenie z towarzystwa i rzecz najstraszliwsza - więzienie dla dłużników. Wszystko to doprowadzało go do rozpaczy. Jego wierzyciele, prawdziwi specjaliści w swojej dziedzinie, choć wyglądali elegancko i kulturalnie, znani byli z okrucieństwa i bezwzględności. Niejeden oporny dłużnik skończył w Tamizie z kamieniem u szyi lub zasztyletowany w ponurym londyńskim zaułku, a wieści o takich zdarzeniach szybko dyscyplinowały innych. Gerald wiedział, że dzięki dochodom z Kopalni Atwoodzkiej mógł zyskać odpowiednie kwoty na spłatę lichwiarzy, dlatego na wieść o śmierci sir Johna doznał ogromnej ulgi. Niestety, testament zniweczył jego nadzieje. Miał wprawdzie inne wyjście, bo mógł sprzedać po dobrej cenie część odziedziczonej ziemi, ale wówczas z bogatego dżentelmena przemieniłby się w drobnego hodowcę. A to zupełnie nie odpowiadało jego wybujałym ambicjom. Zatem jego los zależał od Eve. Gerald liczył, że przeważy jej miłość do Burntwood Hall i z tego powodu nie zastosuje się do życzenia ojca i nie poślubi Marcusa Fitzalana. Jeżeli jednak będzie chciała zdecydować się na to małżeństwo, to istnieją jeszcze inne sposoby, by mu zapobiec. Gerald tak rozpaczliwie pragnął kopalni, że nie zamierzał cofnąć się przed niczym. - To bardzo hojne z twojej strony, Geraldzie. - Spojrzała na niego zimno, a świadomość utraty wszystkiego, co znała i kochała, stała się jeszcze bardziej gorzka. Mając się na baczności, czekała, co Gerald powie dalej, wzdrygając się przy tym pod jego spojrzeniem, natrętnym, wręcz bezczelnym, jakby Gerald szykował się do podboju. Choć nie pokazała tego po sobie, po prostu zaczęła się bać. - Muszę ci powiedzieć, że nie zamierzam wypuścić z rąk Kopalni Atwoodzkiej - z wielką pewnością oznajmił Gerald. - Spodziewałem się, że będzie ona stanowiła część mojej schedy. - Mój ojciec, a przedtem ojciec i dziadek pana Fitzalana, pracowali zbyt ciężko, doprowadzając kopalnię do rozkwitu, żeby teraz, w tak głupi sposób, oddać ją w ręce kogoś, kto nie doceni jej wartości. Ty, Geraldzie, jesteś znany z tego, że wydajesz więcej, niż wynoszą twoje dochody. Mam jednak nadzieję, że docenisz ten dom i będziesz o niego dbał lepiej, niż dbasz o własny, który, jak rozumiem, ma wkrótce, z powodu twoich długów, zostać sprzedany na licytacji. Oczy Geralda zwęziły się. - Nie ma strachu, Eve. Docenię ten dom. I wiem doskonale, ile jest warta Kopalnia Atwoodzką. - No tak. Tego jestem pewna. Znasz jej wartość co do pensa. Krążą plotki, że jesteś bardzo zadłużony i potrzebujesz ogromnych pieniędzy na spłacenie długu zaciągniętego po przegranej w karty - stwierdziła zjadliwie. Gerald zmarszczył gniewnie brwi. - Skąd o tym wiesz? - Wiem o tobie bardzo dużo. Gerald wzruszył ramionami. Domyślił się, że zródłem tych informacji był Marcus Fitzalan, którego niech piekło pochłonie. - Nie zaprzeczam, bo w istocie nie mam ku temu powodu. - Spodziewałam się, że nie zaprzeczysz. Gerald zignorował jej sarkazm, wiedział bowiem, że okazując gniew, nic nie zyska. - Powiedz mi, Eve, czy zdecydowałaś już, co zrobisz? Czy poślubisz Fitzalana? - Nie, jeszcze nie zdecydowałam. A kiedy zdecyduję, to on, a nie ty, będzie pierwszym, który pozna moją decyzję. - Zapewniam cię, że wcale nie musisz za niego wychodzić. Widziałem, jak rozgniewał cię testament ojca i że wcale nie spodobała ci się sugestia zawarcia małżeństwa z Fitzalanem. Rozumiem twój gniew. Pamiętam, jak przed trzema laty ten człowiek omal cię nie zniszczył. Nic dziwnego, że wciąż się nie znosicie... Wybacz mi, Eve, ale Marcus Fitzalan jest nudziarzem i całkiem nie pasuje do takiej pełnej życia i pięknej istoty. Bo muszę wyznać, że wyrosłaś na bardzo piękną kobietę. Wstał i zbliżył się powoli do Eve. Na jego ustach igrał lubieżny uśmieszek, a w oczach pojawił się nagły błysk. Eve zignorowała komplement i także wstała. Odsunęła się instynktownie, by nie znalezć się zbyt blisko Geralda. Myśl o tym napawała ją obrzydzeniem. Gdybyż mogła traktować go z lodowatą obojętnością! Jednak jemu zawsze jakoś udawało się ją podejść. Teraz, wpatrując się w nią, lekko się uśmiechnął. - Wiesz, istnieje inne rozwiązanie. - O? A jakie? - Mogłabyś zostać tutaj i zająć miejsce swojej matki. Jego bezczelność i uśmieszek doprowadziły Eve do pełnej pogardy pasji. - Co takiego?! Ja miałabym wyjść za ciebie?! - A dlaczego by nie? Zapewniam cię, że bardziej docenię twoje wdzięki niż ten cały Fitzalan. - Pochlebiasz sobie, skoro tak myślisz - odrzekła sucho, choć wprost dławiła się z wielkiego obrzydzenia. - A co więcej, jeżeli za mnie wyjdziesz, postaram się, żeby Kopalnia Atwoodzką pozostała w naszych rękach, czyli tam, gdzie jej miejsce. - Jeżeli przypominasz sobie treść testamentu mojego ojca, Geraldzie, to wiesz, że nie musisz żenić się ze mną, żeby dostać kopalnię. Wystarczy, że ja nie wyjdę za pana Fitzalana. - Oczywiście wiem o tym, wiem jednak również, jak wiele znaczy dla ciebie Burntwood Hall, a dzięki małżeństwu ze mną mogłabyś tu pozostać na całe życie. Z pewnością moja propozycja jest dla ciebie daleko bardziej odpowiednia niż małżeństwo z Marcusem Fitzalanem. W końcu oboje zyskalibyśmy na tym, nie mówiąc, oczywiście, o wielkiej przyjemności, jaką bym odczuwał, mając cię tutaj. - Spojrzał na nią lubieżnie. Na takie dictum zabrakło jej słów. W tonie Geralda brzmiała nuta tryumfu, był bowiem pewien, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |