Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ordynarne dzieje. Puściła się z powstańcem, który do domu zaszedł. Nikt jej nie pilnował, więc skorzystała. Bezgraniczna, niezgłębiona męka, straszliwa moc miłości - i ta siła sądu ludzkiego, co się w powyższych zawierała słowach! Jakież okrucieństwo! Jaki szał ludzki! Płomienie biły na głowę i serce dziko wrzało. Szlochała w poduszkę. - Więc cóż uczynić? - "Milczeć, zapomnieć" - jak to mają zwyczaj nauczać starsze niewiasty. Porwała się ze swego miejsca z dziką rozpaczą: wiedziała, że nie zapomni i że sobie rady nie da. Gdy przyjdą te dnie, które w dalekim mroku widziała - udusi się z męczarni. To znaczy zapewne rozkaz: "Milczeć, zapomnieć! " Jakże zapomnieć o tej głowie, tych oczach, o tym uśmiechu, o dzwięku jego wyrazów! Jakaż jest na to siła, co jest za sposób, żeby zapomnieć? Wiedziała, że takiej siły nigdzie nie ma i że nic na świecie wydać jej ze siebie nie może. Bo jakże wyjąć z duszy cały jej świat, jak wyrwać wszystko, co tym światem rządzi? Postanawiała znowu... Przedsięwzięcia dziwaczne, najbardziej nieprawdopodobne, wobec których przed chwilą mróz jej plecy przenikał, wydawały się naturalnymi i łatwymi do wykonania. Lecz nim chwila minęła, wyrastał mur rzeczywistości. Zamykała się brama i z prawej i brama z lewej strony, a głuche życia więzienie kładło na ręce kajdany. Cóż uczynić z miłością ojca? Podeptać, odepchnąć? Przyjedzie w nocy i nie zastanie. Szczepan go zawiadomi, że tak i tak. Nie zabili jej wrogowie, nie "zgwałcili" przemocą żołdacy - co by dla świętej sprawy z żołnierską mocą przebolał li Bogu oddał na sąd - lecz ohydnie puściła się z powstańcem. Uciekła z nim i gdzieś się wałęsa. I oto miłość ojcowska, głębokie, naturalne czucie, jak oddech proste - ukazało się jako złe, jako przemoc i tyrania. O, rozpaczy, rozpaczy! Jakże to mogła zrozumieć w sobie, osądzić - jaką wszechmocą pokonać i skarać? Leciała do straszliwego zjawiska, żeby je szarpać i deptać, a nagłym tknięta wspomnieniem patrzyła w inną stronę. Ukazywały się cudne widoki. Pojechała z nim, ze swym małżonkiem, w dalekie, obce, szczęśliwe kraje. Nie ma już tej ohydnej zbrodni, co się wśród nocy wałęsa po drogach, placach i domach ziemi zdeptanej, kołace do okien i rozrywa ludzki sen! Nie ma już tortur poniżenia i zgryzot wstydu, drgania kobiecej nagości pod okiem cudzoziemskich żołdaków! Wyciągnęła ręce w ciemność do szczęścia, które było za lekko przymkniętymi drzwiami. Lecz wyciągnięte ręce chwytał i załamywał los... Musiały się cofnąć. Siedząc na łóżku z głową nisko zwieszoną, z rozpuszczonymi Włosami, zatopiła w nich palce. A jak włosy palcami, tak samo myślą przebierała pasma i widoki swoich zagadnień. Przelotne marzenie, szczęśliwy mrok uczuć, a omdlałość woli - poniosły w kraj półjawy, gdzie fakty nieprawdopodobne stają się dokonaniem. Widziała obce miasta, słoneczne krainy. Przesuwali się ludzie obcą gwarzący mową. Nawijały się przygody niewiadome duszy, zagadnienia, o które jeszcze nigdy nie zahaczała myśl. Widziała twarze ludzi, kształty gmachów, barwy pól, aleje i zagaja drzew w słonecznej, wyśnionej stronie. Tam to - daleko - odbywała się wędrówka z jej księciem panem... Nagle wpośród tego połapania dał się słyszeć daleki w domu łoskot, jakby kto strzelił z palnej broni albo uderzył z mocą w puste naczynie. Potem nastała cisza tym głębsza i zupełniejsza. Włosy zjeżyły się na głowie. Trwoga wionęła przez zmartwiałe dało. Natężony a pobudzony słuch powziął złudzenie nowego huku. Był ten drugi łoskot - czy nie? Zapewne był, bo ciało po nim drży jak liść. - Domink! - Jeszcze chwila i coś pokojem wionęło, jakby się drzwi do wielkiego salonu na oścież a bezszelestnie otwarły. O, Boże! Stoi we drzwiach! Czarna postać - biała twarz. Zakryła dłońmi oczy, zwinęła się w kłębek, wtuliła głowę w poduszkę, lecz widoku postaci nie mogła z oczu wytrącić. Lęk począł nią miotać. Coś pędziło z miejsca uderzając w kości, gnąc żebra. Nie mogła! Porwała się na nogi. Przerazliwie krzyknęła. Zza przymkniętych drzwi książę odezwał się raz i drugi. Szeptem pytał, co się stało. Czy to żołnierze we drzwi łomocą? Plusk deszczu zagłuszał jego słowa, a dudnienie ulewy po dachu przeszkadzało rozróżniać wyrazy. Nie wiedząc ze strachu, co się z nią dzieje, drżąc na całym ciele panna Mija wysunęła się z pościeli i w bieliznie szła przez ciemność, patrząc rozwartymi oczyma we drzwi salonu, gdzie niemal na jawie widziała stojącą Dominika postać. Jeszcze zakrzyknęła i straciwszy rozsądek dopadła drzwi Odrowąża. Wskoczyła do tego pokoju wszystka w ogniach przerażenia, szczękając zębami - i z krzykiem. Dopiero tam, gdy stanęła obok łóżka powstańca, opamiętała się, co zrobiła. On wtedy, dostrzegłszy białą jej postać w ciemności, wyciągnął ręce i trafił na zaciśnięte dłonie. - Co się dzieje? - pytał. - Dominik - wykrztusiła nie mogąc ustać - Gdzie? - Tam - za mną! - Ależ nie ma nikogo! - Stoi we drzwiach. - To złudzenie. - Przecie rzucał już beczkami. - Co się też pani wydaje! - Pan nie słyszał? - Dzieciństwo! Kadzie porozsychały się stojąc w przewiewnej sali, a teraz od ulewy znowu nasiąkają wilgocią i trzaskają. - Lepiej tak nie mówić!... Gładził pieszczotliwie jej ręce, żeby ją uspokoić. Każde takie pogłaskanie w istocie uciszało wzburzenie, lecz zarazem tchnęło językami ognia. Chciała wydostać dłonie z jego rąk, lecz ich nie puszczał. Przeciwnie, przyciągał, przygarniał je do siebie - do ust, do piersi. Tulił je do swej szyi, do czoła, gładził się nimi po twarzy. Nachyliła się niepostrzeżenie, przyciągana przezeń, i uczuła oddech na policzku. Nie mogła odejść, dzwignąć głowy. Niebiańskie zstąpiło szczęście, gdy ręce jego opasały ją poprzez bieliznę i pociągnęły bezsilną w to jego łoże. Radość niewysłowiona wytraciła do cna rozum, pamięć, świadomość, odczuwanie ciemności, wzrok i słuch. Sama jedna zastąpiła wszystko. Z westchnieniem nienasyconej rozkoszy przytuliła się cała wzdłuż do tego człowieka, którego tak kochała! Na szept odpowiadała szeptem, na każdy pocałunek pocałunkiem, na każdą pieszczotę pieszczotą. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |