Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Jack skręcił na mało uczęszczaną drogę na obrzeżach miasta. - Niedaleko od was jest stara stodoła, w której właściciel trzyma siano i zboże. Tam też warto sprawdzić. Wysiadł i głośno krzyknął: - Lizzie? Jesteś tu? W stodole posuwał się powoli, świecąc latarką. Nagle stanął, gdyż w żłobie dostrzegł coś czerwonego. - Patrz! Mamy zgubę. - Dzięki Bogu - szepnęła Ellin. Lizzie usiadła, przetarła zaspane oczy, zeskoczyła na klepisko i podbiegła ku nim. Minęła matkę, rzuciła się Jackowi w ramiona i objęła go za szyję. Jack otulił ją swoją kurtką. - Och, wujku! - Kruszyno, co się stało? Bardzo długo cię szukaliśmy. Martwiliśmy się o ciebie - Zobaczyłam kotka i chciałam wziąć do domu, żeby nie zmarzł. Uciekał, goniłam go i się zgubiłam. Ale wiedziałam, że wujek mnie znajdzie. - Przytuliła się jeszcze mocniej. - Dobrze, że wujek przyjechał. - Ja też się cieszę. Tulił do piersi dziecko, które szczerze pokochał, lecz niebawem je straci. Razem z ukochaną kobietą. Opanował się i odwołał poszukiwania, a potem podsunął radio Lizzie. - Powiedz, że jesteś cała i zdrowa. - Jestem cała i zdrowa - krzyknęła Lizzie. - Wujek Jack mnie znalazł. Z siana wyjrzał kotek, przeciągnął się i ziewnął. - O, mój kiciuś! Mogę go zabrać? - Nawet musisz. - Jack wsunął szarobure stworzonko pod kurtkę, koło Lizzie. - No, wracamy do domu. - Wujek pójdzie ze mną? - Oczywiście - odparł, całując pachnący sianem policzek. Ellin serce się ścisnęło, gdy jedynaczka ją ominęła, a poszukała pociechy u Jacka. Uczucie ulgi ustąpiło miejsca poczuciu winy i wyrzutom sumienia. Czy tak była zaabsorbowana zapewnianiem córce bytu, że nie dała najważniejszego? Czy czteroletnie dziecko już nauczyło się, że na matkę nie może liczyć? %7ładna kariera nie była warta tego, by stracić zaufanie ukochanej jedynaczki. Jack wpatrywał się w Ellin ponad złotowłosą główką. Jego oczy mówiły: Kocham ciebie i Lizzie. Nie przeżyję rozstania z wami. Nie opuszczaj mnie". - Ja też cię kocham - szepnęła. Była zdumiona wyznaniem, a jednocześnie zalała ją fala szczęścia, że nie będzie musiała sama iść przez życie. Nie może zaprzepaścić takiej wspaniałej szansy. Nie wolno odrzucać prawdziwej miłości. Jack wyciągnął z kieszeni etui i podał Lizzie. - Pokaż mamusi i zapytaj, czy będzie nosić. Lizzie otworzyła etui. - Mamo, patrz, pierścionek od wujka. Chcesz go, prawda? - Tak. Ellin uśmiechnęła się przez łzy. Jak dobrze, że nie musi jechać na kraj świata, żeby zapewnić córce rodzinę. Dlaczego wcześniej nie uświadomiła sobie, że miłość bardziej niż biologia czyni ojca? Jack jest opoką, na której Lizzie będzie się wspierała przez całe życie. Już teraz była ważniejsza dla niego niż dla rodzonego ojca. Nie wypuszczając dziecka, Jack zębami ściągnął Ellin rękawiczkę, drżącą ręką ujął jej chłodną dłoń i wsunął pierścionek na palec. Zrozumiała, że chciał go dać poprzedniego wieczoru, ale powstrzymał się. gdy oświadczyła, że wyjeżdża dla dobra Lizzie. Za to pokochała go jeszcze bardziej. Czemu była taka ślepa? Czemu tak pózno zobaczyła to, co od dawna miała przed oczami? Ten delikatny nauczyciel udzielił jej najważniejszej życiowej lekcji. - Pasuje - szepnęła ledwo dosłyszalnie. - Oczywiście. - Pocałował ją czule. - Resztę życia poświęcę jednemu celowi: waszemu szczęściu. Jack Madden zawsze dotrzymywał obietnicy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |