Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Widziałeś kiedyś walkę byków? - Rany, to, że jestem Latynosem, nie oznacza... - Mówię o pikadorach - przerwałam mu. - Byka trzeba rozwścieczyć przed walką. Dlatego pikadorzy dręczą zwierzę, kłują je, wywołując jego furię, dopóki nie będzie gotowe do szarży. Dzięki temu przedstawienie jest lepsze. Milczał przez chwilę. Czułam, że patrzy na mnie uważnie. Nie spojrzałam na niego. - Jestem bykiem - wyjaśniłam. - Ofiarą. Ona chce stoczyć ciekawszą walkę. - A jaką funkcję w tej walce pełnią Strażnicy? Wzruszyłam ramionami. - Zabije każdego, kto stanie jej na drodze. Ale nie zamierza walczyć z wami. Chodzi o mnie. O dżinny. - Sądziłem, że to ty jesteś matadorem, chica. Uśmiechnęłam się leniwie. - Czasem jesteś matadorem, a czasem bykiem - powiedziałam. Przespałam się krótko w czasie drogi. Ocknęłam się, kiedy Turner zwolnił na ulicy na przedmieściu, przed domem jakich wiele. Podobnym do domu Luisa, tylko że trochę starszym. Uliczkę wypełniały zaparkowane samochody, policyjne radiowozy i duże przemysłowe ciężarówki, dzwigające niezgrabne anteny. Było też pełno zwyczajnych gapiów, których przyciągały niezwykłe wydarzenia, jeśli tylko nie dotyczyły ich bezpośrednio. Turner machnął ręką i wjechaliśmy za bariery. Tu wskazano mu puste miejsce na podjezdzie. - Drzwi kuchenne - powiedział. - Idzcie za mną. Nie podchodz do tłumu. Kamery wszystko rejestrują. Stałabyś się sensacją dnia. Odwracałam się plecami do zgromadzonych dziennikarzy. Błyskały flesze, zapłonęły białym światłem reflektory kamery, wykrzykiwano za nami pytania. Szybko obeszliśmy róg domu, zostawiając za sobą reporterów i gapiów. Ruszyliśmy wąską ceglaną ścieżką przez zadbane, nieduże podwórko. Dotarliśmy do drzwi z siatki, a za naszymi plecami nagły wybuch hałaśliwego zainteresowania zgasł, słychać było tylko pomruk rozczarowanych. Dom był oświetlony ze wszystkich stron, bez wątpienia po to, żeby zniechęcić ciekawskich lub najbardziej zdeterminowanych. Na ganku leżał przewrócony na bok dziecinny rowerek, a obok wrotki, ochraniacze na kolana i łokcie, różowy kask. Rękawica bejsbolowa i kij. Piłka nożna. Gloria była aktywnym dzieckiem. Turner nie zwrócił uwagi na sprzęt. Pewnie już go wcześniej widział. Musiał tu być. W środku, gdy wszedł Turner, policjanci znieruchomieli i spojrzeli na niego wyczekująco. Było ich trzech: dwóch w zwykłych garniturach, jeden w mundurze. Nie rozpoznałam żadnego z nich, ale oni najwyrazniej rozpoznali mnie i Luisa. Popatrzyli na nas z kamiennymi twarzami i kiwnęli krótko głowami. Na kanapie siedziało dwoje ludzi, z dala od siebie, a jednak bez wątpienia razem. W ich oczach była... pustka. Udręka i zagubienie, wywołane strachem i napięciem. Kobietę otaczało migotanie mocy jak mgła w sferze eterycznej; przypomniałam sobie, jak Turner mówił o niej, że chciała być Strażniczką. Straciła moc, którą kiedyś posiadała, lub przynajmniej wolę jej używania. Była chudą kobietą w średnim wieku, pochodziła z Afryki. Miała delikatne, wysoko osadzone kości policzkowe i skórę koloru ciemno palonej kawy. Piękna, lecz znużona i pod wpływem strachu krucha. Mężczyzna był wyższy, o nieco jaśniejszej cerze i oczach uderzającej jasnozielonej barwy. Spojrzał na nas bez słowa. %7łałośnie. Z błyskiem nadziei. Na stoliku przed nimi leżało kilkanaście fotografii, wyjętych z ramek, które bezładnie zrzucono w jednym miejscu na dywan. Na każdej fotografii widniało ich dziecko - Gloria - uśmiechnięta, nieustraszona, silna. %7łycie rozłożone w schludny ciąg ujęć. Przypomniałam sobie przerażenie i ból uwięzionego w bagażniku dziecka. Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. To była Gloria - pewność siebie, siła, możliwości. Tamta druga nigdy nie powinna zaistnieć, nie w tym wieku. Nigdy. Przymglone oczy kobiety nagle rozjaśnił czujny błysk. Coś odczytała z mowy ciała Turnera, coś dostrzegła w wyrazie jego twarzy. Wstała powoli, spięta jeszcze bardziej. Jej mąż również wstał, tylko wolniej i ostrożniej, jakby groziło mu załamanie, gdyby poruszał się szybciej. - %7łyje - powiedziała pani Jensen. Nie zgadywała. Zobaczyłam, jak nagle wypełnia ją radość, niczym fala wypływająca z pękniętej tamy. Już nie wydawała mi się ani krucha, ani zmęczona. Teraz zrozumiałam, po kim Gloria odziedziczyła siłę i energię. - Ona żyje! Klasnęła w ręce i rzuciła się mężowi w ramiona. Mężczyzna wpatrywał się nad jej głową w agenta Turnera oczami pełnymi nadziei i lęku do chwili, gdy Turner się uśmiechnął. - Nic jej nie jest. Mamy ją. Jedzie do szpitala w La Jolla. Za pół godziny możecie się znalezć w samolocie. Wkrótce ją zobaczycie, obiecuję. 185 49 Mężczyzna zadrżał i zamknął oczy. Ukrył twarz we włosach żony. Przytulili się do siebie i rozpłakali. Opadli na kanapę, łkając z ulgą. Gdy napięcie minęło, w pokoju zapanowała inna atmosfera. Przypominała czyste, rześkie powietrze po burzy. Chwila spokoju. Wszystko się zmieniło, a najważniejsze były właśnie takie chwile. Jako dżinn nigdy tego nie rozumiałam. W świecie dżinnów wszystko było odwieczne. Teraz uczyłam się rozpoznawać te niezwykłe momenty, przeżywałam je, jak mogłam najintensywniej. Czułam się szczęśliwa ze względu na tych obcych ludzi. Po prostu... szczęśliwa. - Chcę wam kogoś przedstawić - mówił dalej Turner. - To Luis Rocha, cywilny konsultant, współpracujący z nami, a to jego partnerka... - zawahał się na chwilę. - Leslie - podpowiedziałam. - Leslie Raines. - Tak, oczywiście. - Zawstydziło go na chwilę to potknięcie. Nie powinien odczuwać wstydu. Zaimponował mi, że nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |