Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ścigającymi pociąg, Dakota. Jeśli mają nas łączyć interesy,
w grę musi wchodzić zaufanie.
- Kotku, ty nie wierzysz mi bardziej niż ja tobie. -
Nie spiesząc się, wyjechał z pełnego wybojów parkingu. -
Spójrz na i to w ten sposób. - Uniósł rękę, tym samym
szarpiąc jej dłoń.
- Jesteśmy obydwoje w tej samej sytuacji. A ja
mogłem po prostu cię tam zostawić.
Trzepnęła palcami o kolano.
- Ciekawe, dlaczego tego nie zrobiłeś.
70
- Myślałem o tym - przyznał. - Bez ciebie mógłbym
poruszać się szybciej. Wolę jednak mieć cię na oku. Poza
tym, gdyby coś poszło nie tak i nie mógłbym wrócić, nie
zniósłbym, gdybyś musiała się tłumaczyć, dlaczego jesteś
przykuta do łóżka kajdankami w tanim motelu.
- To bardzo ładnie z twojej strony.
- Też tak uważam. Chociaż to twoja wina, że
poruszam się po omacku. Byłoby mi łatwiej, gdybyś
wypełniła puste miejsca.
- Pomyśl o tym jako o wyzwaniu.
- Och, z pewnością. O tym i o tobie. - Spojrzał na
nią z ukosa. - Co ten facet takiego ma, MJ? Ten twój
przyjaciel, dla którego jesteś gotowa tak wiele
zaryzykować?
Wyjrzała przez okno, przywołała w pamięci postać
Bailey. Już po chwili odrzuciła tę wizję. Niepokój o
przyjaciółkę powodował, że znów zaczynała się bać, a
strach zaciemniał umysł i sprawiał, że nie była w stanie
jasno myśleć.
- Nie rozumiesz miłości, prawda, Jack? - Jej głos był
spokojny, bez zwykłego zaczepnego tonu, a spojrzenie
uważnie przesuwało się po jego twarzy w powolnym
poszukiwaniu. - Takiej miłości, która nie stawia pytań, nie
wymaga przysług i nie ma granic.
- Nie. - Uczucie pustki, którą te słowa mu
przyniosły, przerodziło się w zazdrość. - Powiedziałbym,
że jeśli nie stawia pytań i nie uznaje granic, jest głupia.
- A ty nie jesteś głupi.
- W tych okolicznościach powinnaś być wdzięczna
losowi, że nie jestem. Wyciągnę cię z tego, MJ. Wtedy
będziesz mi winna pięćdziesiąt tysięcy zielonych.
- Wiesz, co jest najważniejsze. - W jej głosie znowu
71
pojawiła się ironia.
- Tak, pieniądze wygładzają wiele wybojów na
drodze życia. I powiem jeszcze, że zanim mi zapłacisz,
znów wylądujemy w łóżku. Ale tym razem nie po to, żeby
się zdrzemnąć.
Odwróciła się twarzą do niego, ignorując
podniecenie przenikające jej ciało.
- Dakota, tylko wtedy uda ci się zaciągnąć mnie do
łóżka jeśli znów mnie zakujesz.
- Cóż, to mogłoby być interesujące, prawda?
Chcąc nadrobić czas, zjechał na międzystanową
autostradę i skierował się na północ. I obiecał sobie
solennie, że nie tylko zaciągnie ją do łóżka, ale że kiedy to
zrobi, ona nie będzie myślała o innym mężczyznie.
- Wracasz do Waszyngtonu?
- Tak Mamy tam coś do załatwienia. - W światłach
samochodów nadjeżdżających z przeciwka widziała jego
ponurą twarz.
Pojechał okrężną drogą, klucząc, krążąc w pobliżu
celu, wycofując się, póki nie nabrał pewności, że w żadnym
z samochodów zaparkowanych w pobliżu domu nie ma
żywej duszy.
Było za to trochę pieszych. Przyjrzał się im za
drugim przejazdem. Interesy jak zwykle, zadumał się. A
ten rodzaj interesów wymagał, by ludzie się poruszali.
- Miła dzielnica - zauważyła MJ na widok pijaka,
który wytoczył się ze sklepu monopolowego, ściskając w
garści brązową papierową torbę, - Czarująca. Mieszkasz
tu?
- Nie ja. Ralph. Parę domów dalej jest sąd. -
Przejechał obok prostytutki, która zeszła ze zwykłego
szlaku, i skręcił za róg. - Podoba mu się tu.
72
Wiedziała, że to teren, którego starają się unikać
nawet najodważniejsi taksówkarze. Okolica, gdzie życie
jest często warte mniej niż splunięcie na chodnik, a ci,
którym ono nie obrzydło, zamykają szczelnie drzwi przed
zachodem słońca i wyczekują świtu.
Tutaj graffiti nasmarowane na rozpadających się
budynkach nie było formą sztuki. Było grozbą.
Wtem usłyszała siarczyste przekleństwo, a potem
dzwięk tłuczonego szkła.
- Trzeba przyznać, że ten twój przyjaciel Ralph ma
gust i klasę.
- Były przyjaciel. - Wziął ją za rękę i wysiadł z auta,
zmuszając tym samym, by prześliznęła się przez siedzenie
kierowcy.
- To ty, Dakota? To ty ? - Z sieni jednego z domów
wynurzył się jakiś mężczyzna. Miał czerwone oczy,
przerażone jak u zbitego psa. Przejechał wierzchem dłoni
po wargach i powłócząc nogami, przybliżył się do nich w
zniszczonych sportowych butach za kostkę i płaszczu, w
którym musiał się dusić w tym letnim upale.
- Hej. Freddie. Jak leci?
- Bywało lepiej. - Jego oczy prześliznęły się po MJ,
po czym powędrowały dalej. - Bywało lepiej - powtórzył.
- Tak, wiem. - Jack sięgnął do kieszeni po banknoty,
które włożył tam wcześniej. - Powinieneś zjeść gorący
posiłek.
- Gorący posiłek. - Freddie wpatrywał się w
banknoty, oblizując wargi. - Jasne, przydałby mi się gorący
posiłek.
- Widziałeś Ralpha?
- Nie. - Drżące palce Freddiego sięgnęły po
pieniądze, zacisnęły się na nich. Zamrugał, kiedy
73
zorientował się, że Jack nie ma zamiaru wypuścić ich z
ręki. - Nie widziałem - powtórzył.
Pewnie wcześniej dziś zamknął interes. To święto.
Te cholerne dzieciaki już puszczają sztuczne ognie. Nie
można ich odróżnić od strzałów. Cholerne dzieciaki.
- Kiedy ostatnio widziałeś Ralpha?
- Nie wiem. Wczoraj? - Spojrzał na Jacka w
oczekiwaniu potwierdzenia. - Chyba wczoraj. Jestem tu od
jakiegoś czasu, ale dziś go nie widziałem. A jego dom jest
zamknięty.
- Może zauważyłeś kogoś innego, kogoś obcego?
- Ją. - Freddie wskazał na MJ i uśmiechnął się. - Ją.
- A poza nią?
- Nie, nikogo. - Głos przeszedł w skamlenie. - Na
pewno bywało lepiej, Jack, wiesz.
- Tak. - Jack bez dalszego ociągania wypuścił
pieniądze z ręki. - Znikaj, Freddie.
- Tak, dobrze. - Mężczyzna pospieszył w dół ulicy i
skręcił za róg.
- On nie kupi sobie jedzenia - mruknęła MJ. -
Dobrze wiesz, co sobie za to kupi.
- Nie możesz zbawić świata. Czasami nie możesz
uratować nawet jego małej cząstki. Ale może dzisiaj
nikogo nie obrabuje albo nie zginie od kuli, próbując to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.