Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] łem z ulgą. Pomieszczenie było nienaturalnie jasne i ostro pachniało sosnowym środkiem dezynfekcyjnym. Za pisuarami, naprzeciwko rzędu białych umywalek, znajdowały się trzy szare kabiny. Idąc ku nim, zawołałem go po imieniu. %7ładnej odpowiedzi. Znów ogarnął mnie ponury strach, choć rozsądek podpowiadał mi, że Paul może być w tysiącu różnych miejsc: rozmawiać długo przez telefon, przeglądać pisma w kiosku. . . Paul? Spostrzegłem, że coś się rusza pod drzwiami środkowej kabiny i niewiele my- śląc, uklęknąłem, by zobaczyć, co to takiego. Przez chwilę byłem pewien, że poznaję jego czarne, znoszone mokasyny, ale wtedy nogi podniosły się powoli do góry i zniknęły z pola widzenia jakby mężczyzna, który był w środku, z jakiegoś dziwacznego powodu przyciągnął je do piersi. Przemknęła mi przez głowę myśl, że powinienem przysunąć się bliżej kabiny, ale resztki zdrowego rozsądku krzyczały, żebym przestał zaglądać pod drzwi kibla i natychmiast stamtąd zjeżdżał. Wszyscy na zewnątrz muszą usiąść! Paul? 67 %7ładen Paul! Tutaj jest Brzdąc! Jeśli chcecie zostać na przedstawieniu, mu- sicie się pobawić z Brzdącem! Nie wiedziałem, co robić. Klęczałem na podłodze z zadartą głową, patrząc na drzwi ubikacji. Ponad nimi ukazał się czarny cylinder, a potem twarz Paula, ob- ramowana otwartymi dłońmi (ich wnętrza zwrócone ku mnie, kciuki pod brodą). Włożył białe rękawiczki Brzdąca. Wezwaliśmy was tu dzisiaj, aby znalezć odpowiedz na Wielkie Pytanie: dlaczego Joseph Lennox rżnie Indię Tate? Popatrzył na mnie słodko. Zamknąłem oczy i zobaczyłem krew pulsującą pod moimi powiekami. Nikt się nie zgłasza? Jak wam nie wstyd? Brzdąc urządza dla was cały pokaz czarów, a wy nie chcecie odpowiedzieć na jedno maleńkie pytanko? Zebrałem odwagę, by znów nań spojrzeć. Oczy miał zamknięte, lecz jego usta nadal się poruszały, mówiąc coś bezgłośnie. I nagle: Ha! Skoro nie ma ochotników, będę was wywoływał. Joseph Lennox w trzecim rzędzie! Powiesz nam, dlaczego Joseph Lennox rżnie żonę Paula Ta- te a? Paul. . . Nie Paul! Brzdąc! Paula nie ma dziś z nami. Woli wariować w samotności. Otworzyły się zewnętrzne drzwi i do toalety wszedł jakiś mężczyzna w sza- rym garniturze. Paul zanurkował do kabiny, a ja głupio udałem, że zawiązuję sznurowadło. Mężczyzna omiótł mnie spojrzeniem, po czym upchnął koszulę w spodniach, poprawił krawat i wyszedł. Odprowadziłem go wzrokiem. Gdy się odwróciłem, Paul był znów widoczny i uśmiechał się do mnie. Opierał łokcie na górnej krawędzi drzwi, a jego podbródek spoczywał na splecionych białych dło- niach. W innych okolicznościach wyglądałby zabawnie. Jego głowa zaczęła się kiwać z boku na bok, powoli i rytmicznie jak wahadło metronomu. India i Joe C-A-A-U-J- S-I- na drzewie! Powtórzył to dwa czy trzy ra- zy. Nie wiedziałem, co robić, dokąd pójść. Jak powinienem postąpić? Uśmiech pierzchnął i Paul zacisnął wargi. Joey, ja nigdy bym ci tego nie zrobił. Jego głos był cichy jak modlitwa w kościele. N i g d y! Niech cię diabli! Wynoś się! Wynoś się z mojego życia! Drań. Pojechałbyś z nami do Włoch?! Tam też byś ją rżnął?! Wynoś się! Wydało mi się, że płacze. Nie mogłem na to patrzeć. Uciekłem. Rozdział 6 Dwa nieszczęśliwe dni pózniej, gdy nadal rozważałem, co robić, zadzwonił telefon. Spojrzałem na aparat i podniosłem słuchawkę dopiero po trzecim sygnale. Joe? To była India. Głos miała przerażony, znękany. India? Cześć. Joe, Paul nie żyje. N i e ż y j e? Jak to? Co ty mówisz? Mówię, że n i e ż y j e, do diabła! Przed chwilą zabrała go karetka. Umarł. Nie żyje! Zaczęła płakać. Był to głośny, spazmatyczny szloch z przerwami na złapanie tchu. O Boże! J a k? Co się stało? Serce. Atak serca. wiczył jak co dzień i po prostu upadł na podłogę. My- ślałam, że się wygłupia. Ale on nie żyje, Joe. Boże, co mam robić? Joe, jesteś jedyną osobą, do której mogłam zadzwonić. Co mam robić? Będę u ciebie za pół godziny. Nie, szybciej. Indio, nic nie rób, dopóki nie przyjadę. Nie sposób oswoić się ze śmiercią. %7łołnierze, lekarze i przedsiębiorcy pogrze- bowi widzą ją bez przerwy i przyzwyczajają się do pewnych jej aspektów, lecz nie do jej istoty. Nie sądzę, aby ktokolwiek to potrafił. Dla mnie otrzymanie wiado- mości o śmierci bliskiej osoby jest jak droga w dół po znanych, lecz pogrążonych w mroku schodach. Chodziłeś nimi milion razy i wiesz, ile stopni jeszcze przed tobą, ale gdy chcesz stanąć na następnym, okazuje się, że go nie ma. Potykasz się i nie możesz w to uwierzyć. I od tej pory będziesz się tam potykał często, ponie- waż, jak wszystkie rzeczy, do których przywykłeś, ten brakujący stopień stał się cząstką ciebie. Zbiegając po schodach, powtarzałem jak aktor, który uczy się nowej roli: P a u l n i e ż y j e? Paul Tate nie żyje . Paul n i e ż y j e . Te słowa nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |