Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] rało mięso jednego z nieszczęśliwych jeńców. Drugi ze związanymi rękoma i nogami leżał 97 tuż obok, oczekując, aż na niego straszna przyjdzie kolej. Wtem Piętaszek, który wdarł się na drzewo, aby się lepiej Karaibom przyjrzeć, zsunąwszy się z niego, szepnął mi do ucha: Robinsonie, tam leży jeniec z bladą twarzą i dużą brodą, to jeden z tych siedemnastu, co pomiędzy moimi osiedli. Natychmiast wdarłem się na drzewo i z przerażeniem przekonałem się, że Piętaszek praw- dę mówił. Jeniec związany był Europejczykiem. Widok ten rozbudził we mnie gniew niepo- hamowany. Dałem znak Piętaszkowi i pochwyciwszy muszkiety, podpełznęliśmy ku pagór- kowi, o kilka kroków wysuniętemu naprzód, tak że zaledwie sześćdziesiąt kroków oddzielało nas od Karaibów. Naraz dwóch ludożerców poczęło rozwiązywać więzy nieszczęśliwego, nie było czasu do stracenia. Wymierzyliśmy obaj strzelby na dzikich. Czyś gotów? Tak! Baczność! Raz! Dwa! Pal! Dwa potężne wystrzały huknęły naraz. Skoro dym opadł, spojrzałem... Mój strzał jednego powalił trupem, drugiego ranił. Pięta- szek dwóch zabił i jednemu ciężką zadał ranę. Lecz niepodobna opisać zamieszania dzikich na odgłos grzmotu strzelb, na widok ran, zadanych niewidzialną ręką. Ranni przewracali się po ziemi, wijąc się z boleści. Zdrowi biegali jak szaleni, szukając kryjówki. W strachu i nieła- dzie snadz zapomnieli o łodziach i poczęli na wszystkie strony umykać, nie wiedząc, skąd im zagraża niebezpieczeństwo. Piętaszek spojrzał na mnie, jakby zapytując, co czynić dalej. Skinąłem. Odrzucamy wy- strzelone muszkiety i chwytamy za strzelby. Baczność, zawołałem, wymierzając. Cel! Pal! Tym razem jeden tylko legł bez życia i jeden ciężko ranny powalił się na ziemię, lecz kilku innych krwią oblanych wyło z boleści. Wkrótce trzech padło z osłabienia obok swych towa- rzyszy. Pozostali, straciwszy całkiem przytomność, biegali tu i ówdzie, przerazliwie krzycząc. Za mną, zawołałem. Z szablą na temblaku i odwiedzionymi pistoletami wybiegłem zza wzgórza. Piętaszek nie daje się wyprzedzić. Na ten widok czterech dzikich wskakuje do łodzi i odbija od brzegu. Piętaszek puszcza się za nimi, wpadłszy poza kolana w wodę i pali do nich z obu pistoletów. Dwóch wpada w morze, ale pozostali robią ze wszystkich sił wiosłami. Pędzę naprzód do Europejczyka, rzucam mu siekierę i pistolet i podaję łyk rumu. Już tylko nogi miał związane. Szablą przecinam łyko krępujące go, a on w tejże chwili wystrzałem po- wala dzikiego, który już maczugą miał mi zgruchotać głowę. Karaibowie bowiem, widząc, że mają z ludzmi do czynienia, opamiętali się z pierwszego przestrachu i pochwycili za broń. Odpłacając się za uratowanie życia, płatam na dwoje szablą łeb dzikiego, który jeńcowi chciał dzidą zadać cios śmiertelny. Lecz pięciu dzikich wpada na nas z wściekłością. Jeniec odpiera z trudem straszne cięcia, jakie mu zadaje olbrzymi Karaib, uzbrojony ciężką drewnianą sza- blą. Pozostali czterej, ufając sile swego towarzysza, pozostawiają mu Europejczyka, a sami rzucają się na mnie. Ciężko byłbym przypłacił mą nierozwagę w za wczesnym natarciu. Ubiłem wprawdzie jednego wystrzałem z pistoletu, lecz to nie odstrasza trzech przeciwników, nacierających na mnie z okropnym wrzaskiem. Już myślałem, że zginę, gdy nagle Amigo rzuca się na najbliż- szego ludożercę, chwyta za gardziel i dusi. Wtem Piętaszek, ujrzawszy, w jakim jestem nie- bezpieczeństwie, porywa łuk zostawiony na brzegu i ściele trupem drugiego przeciwnika. Ostatniemu przeszywam pierś szablą. Tymczasem dziki, powaliwszy europejskiego jeńca na ziemię, już mu miał odciąć głowę, kiedy ja, uwolniony od wrogów, nadbiegłem i rozpłatałem łeb Karaibowi. Walka skończona. 98 Piętaszek z siekierą w ręku uwija się między leżącymi, dobijając rannych. Zawołałem na niego: Piętaszku, daj im spokój, a siądz raczej z nabitą strzelbą do łodzi i ścigaj uciekających, bo nam tu setki swych braci naprowadzą. Indianin nie dal sobie tego dwa razy mówić. Lotem wskoczył w jedną łódz, lecz nagle zatrzymał się, wołając: Robinsonie, tu jeszcze jeden brat mój do zjedzenia. Pobiegłem ku niemu i spostrzegłem leżącego w łodzi Karaiba, ze skrępowanymi rękami i nogami, twarzą ku ziemi. Piętaszek przeciął więzy i podzwignął wpół omdlałego jeńca, ale ten mówić nie mógł, tylko jęk wydobywał się z jego piersi. Zapewne mu się zdawało, że go który z ludożerców ciągnie na śmierć. Podałem Piętaszkowi flaszkę z rumem, ażeby nim bie- daka pokrzepił i powiedział, co się stało z jego nieprzyjaciółmi. Zaledwie Piętaszek podzwignął jeńca i spojrzał mu w twarz, gdy nagle wydał krzyk prze- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |