Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Zapomniałem powiedzieć, że w ciągu zimy, a osobliwie też przy jej schyłku, zupełnie mię- sa mi brakowało. Zające gdzieś się pokryły, o kozach ani słychu, ptaki wyniosły się w inne strony, jednym słowem odbyłem post bardzo ścisły i wyglądałem jak niedzwiedz na wiosnę. W końcu żyłem tylko gotowaną kukurydzą, której miałem zapas i mlekiem. Kozy mało go dawały nie mając paszy dostatecznej, a i tą trochę musiałem dzielić się z kozlętami. Otóż na drugą zimę postanowiłem przygotować zapas solonego mięsa, powiększyć moją trzódkę, aby czasem z niej można wybrać na rzez kozlątko, a nareszcie postarać się o zapas tłuszczu. Po trzygodzinnej wędrówce przybyłem do miejsca przeznaczonego. Nic się nie zmieniło od czasu ostatniego mego tutaj pobytu. Na dachu chatki tylko liście pogniły, ale zaraz zastą- piłem je świeżymi i miałem przewyborne letnie mieszkanie. Całe popołudnie poświęciłem próżniactwu. Jutro, myślałem sobie, wezmę się do pracy, a dziś trzeba użyć wiosny. I, jak chłopiec piętnastoletni, uganiałem się za motylami, zrywałem kwiaty, plotłem wieńce i nareszcie użyłem w czystej jak kryształ rzece kąpieli, która mi po- służyła doskonale. Oczyszczona z zimowych wyziewów skóra stała się elastyczną, a członki dziwnej nabrały giętkości. Przepędziwszy przyjemnie noc w moim pałacyku, wziąłem się na drugi dzień do uprawy roli. Zdawało się, że to będzie łatwa robota, a tymczasem trzeba było nad nią dobrze się napo- cić. Naprzód należało ściąć trawę, korzenie jej powydobywać, ażeby chwast zasiewu nie głu- szył, a dopiero potem ryć ziemię. W ten sposób pracując, w dwa dni oczyściłem kilkadziesiąt metrów przepysznego czarnego gruntu, zasiałem, a raczej zasadziłem w nim jęczmień, robiąc co osiem centymetrów dołek i kładąc weń ziarnka, po czym wyrównywałem wszystko, przy- deptując z lekka. %7łe jeszcze spory kawałek ziemi wolnej pozostał, zasadziłem na niej kilkanaście sadzonek melona w dołkach, umyślnie nieco głębiej dla utrzymania wilgoci i ochrony od wiatru. Ukoń- czywszy te roboty, ogrodziłem pólko płotkiem z żerdek bambusowych, powtykanych na krzyż w ziemię, ażeby zające antylskie albo kozy zasiewu nie zniszczyły. Nad wieczorem poszedłem ku bliskim skalistym wzgórzom, chcąc obejrzeć znak przed zimą zrobiony ale całkiem inna okoliczność zajęła mą uwagę. Pomiędzy skałami a wąwozem wiła się drożyna, jakby wydeptana. Przyglądając się uważnie tej ścieżce, dostrzegłem liczne ślady kóz. Widać więc, że tędy przechodziły na sąsiednią dolinę. Widok tych tropów napro- wadził mnie na myśl urządzenia pułapki. Miałem wprawdzie w domu cztery kozy i kozła, ale w czasie zimowym brak mięsa dotkliwie uczuwać się dawał. Zwierzęta te pierzchliwe, były bardzo trudne do podejścia. Nieraz chcąc je zastrzelić, musiałem pełznąć ku nim na brzuchu, kryjąc się za krzakami i to pod wiatr, bo poczuwszy mnie węchem z daleka, natychmiast uciekały. O schwytaniu zaś żywcem niepodobna było marzyć. Raz tylko puściłem się za jed- ną, lecz mimo wysilenia, nie mogłem jej doścignąć. Dawno już więc rozmyślałem nad urzą- dzeniem pułapki, ale brakowało mi konceptu. Dzisiaj, spostrzegłszy wąską ścieżkę między skalistymi ścianami, znalazłem bardzo do- godne na ten cel miejsce. Trzeba było tylko dość głęboki dół wykopać, przykryć go gałęziami dla niepoznaki i tym sposobem kozy chwytać. Ile namęczyłem się, aby tego dokonać, nikt nie uwierzy. Grunt tu był twardy i kamienisty, a ja żadnych do kopania nie posiadałem narzędzi, ale praca i wytrwałość zwalczy największe przeszkody. Kilkakrotnie rozpoczynałem i porzu- całem znowu kopanie. Nareszcie po pięciu dniach niewypowiedzianych trudów zrobiłem dół, 63 prawie na dwa metry głęboki, a przeszło metr średnicy mający. Zagłębieniu temu dałem sze- rokość większą od dołu jak od góry, ażeby kozy wyskakiwać z niego nie mogły. Na wierzchu ułożyłem cieniutkie pręciki bambusowe na krzyż, tak aby tylko znieść mogły ciężar trawy, pokrywającej te gałązki. Cztery dni przeszły w daremnym oczekiwaniu, nareszcie piątej nocy znalazłem młodą kózkę w dole. Spuściłem się na dno i powiązawszy jej nogi, z trudnością wywindowałem na wierzch moją zdobycz. Koza była nadzwyczaj trwożliwa. Drżała mi w ręku. Zaniosłem ją do [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |