Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] gabloty buzią i wyrazem całkowitego niezdecydowania wpatrywała się w wystawione na ladzie jogurty. Po wyjściu z mieszkania April popędził po Lisę, wcale nie mając pewności, czy Marsha znowu nie zmieni zdania i nie odmówi mu widzenia się z córką. Narobił tyle szumu o miniony czwartek, że Marsha w końcu uległa i zgodziła się na dodatkowe spotkanie w tym tygodniu, zastrzegając, żeby koniecznie odwiózł córkę przed nocą do domu. John nie bardzo umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego była żona pozwoliła sobie na takie ustępstwo. Czyżby jej charakter zaczynał z czasem łagodnieć? Mało prawdopodobne, ale w końcu wszystko może się zdarzyć. - Zdecyduj się, kochanie, który wolisz - delikatnie przynaglił córkę. - Czekoladowy czy waniliowy? Lisa bezradnie pokręciła główką, a tymczasem za ich plecami kolejka czekających przestępowała z nogi na nogę. John uśmiechnął się do sprzedawczyni. - Poproszę po jednej porcji każdego smaku - powiedział. - W przeciwnym razie będziemy sterczeć tutaj do rana. Kobieta odwzajemniła uśmiech i naciskając dzwignie, napełniła mrożoną substancją dwa białe plastikowe pojemniki. Po uregulowaniu rachunku John zaprowadził Lisę do stolika pod oknem. Wdrapała się ochoczo na pierwsze z brzegu krzesło i wyciągnęła obie rączki. - Jak to, chcesz jedno i drugie? - spytał ze śmiechem. - Miałem nadzieję, że i mnie coś się dostanie. - Ty lubisz ten różowy - odparła - a ja czekoladowy i waniliowy. Usiadł obok Lisy i postawił przed nią oba kubki. - Sprytna jesteś, jak na takiego skrzata. Naumyślnie zrobiłaś mi kawał? Jej serduszko stopniało szybciej niż jogurt. Zreflektowała się i poważnie pokręciła główką. - Nie, tatusiu, wcale nie chciałam zrobić ci kawału. Słowo daję. - Oczywiście, że nie, kochanie - zgodził się, podając jej dwie łyżeczki. - Na pewno nie chciałaś mi dokuczyć. - W przeciwieństwie do mamy, dodał w duchu. Lisa z ukontentowaniem raczyła się czekoladowym przysmakiem, od czasu do czasu czerpiąc również z waniliowego pojemnika. Otwierała buzię najszerzej, jak mogła, pakując do środka kopiate łyżeczki, a robiła to tak zręcznie, że niemal cała zawartość za pierwszą próbą trafiała do ust. John siedział rozparty wygodnie na krześle i przyglądał się małej. Mógłby tak siedzieć i patrzeć na nią przez cały wieczór. Fascynowało go wszystko, co Lisa robiła, i to nie tylko teraz, ale odkąd się urodziła. Marsha twierdziła, że ją rozpieszcza, i mogła mieć rację. No i co z tego? Każde dziecko potrzebuje, żeby ktoś czasem je rozpieszczał. Gdy poprawił się na twardym plastikowym krześle, tkwiąca w kieszeni mała srebrna ramka przypomniała mu o swoim istnieniu. Wyprostowawszy nogę, wsunął rękę do kieszeni i wyjął niewielki przedmiot. W ramce tkwiły dwa zdjęcia, jedno ukryte pod drugim. Jadąc po Lisę, rzucił okiem na to, które było pod spodem i zamknął je w samochodowym schowku. To, które miał teraz przed oczami, przedstawiało dwie dziewczynki mniej więcej w wieku Lisy. Popatrzył na nie, zastanawiając się, czy Elizabeth i April Benoit były przez kogoś rozpieszczane. Miał nadzieję, że tak. - Co to takiego? - Zdjęcie - odparł. - Chcesz zobaczyć? Mała kiwnęła głową i wyciągnęła uwalaną jogurtem rączkę. John z uśmiechem cofnął zdjęcie. - Tata ci potrzyma, dobrze? - Dobrze. Pokazał jej zdjęcie. - Kto one są? - To znajoma taty i jej siostra. Kiedy były małe. - Jak się nazywają? - Elizabeth i April. Są blizniaczkami. Wiesz, co to blizniaczki, prawda? Kiwnęła głową. - W przedszkolu też są blizniaczki. Latesza i Kenisza. John skinął głową. Pamiętał, że widział w jej grupie w przedszkolu dwie podobne do siebie dziewczynki. Lisa znowu wyciągnęła łyżeczkę, pokazując zdjęcie i marszcząc czoło. - Ale one nie są blizniaczkami. - Dlaczego? - zdziwił się. - Bo są inaczej ubrane. John pochylił się nad stołem, opierając łokcie na blacie. - Nie wszystkie blizniaczki ubierają się jednakowo. Nie dlatego są blizniaczkami. - A dlaczego? - Bo wyszły jednocześnie z brzuszka mamusi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |