Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Dian czy Juag zauważyli jak bardzo byłem zaniepokojony. Wkrótce stwierdziłem, że przed Juagiem nie ma sensu ukrywać prawdy znał ją równie dobrze jak ja. Opowieści, krążące w jego plemieniu od dawna uświadamiały mu niebezpieczeństwa, związane z przebywaniem na otwartym morzu, bez lądu w zasięgu wzroku. Kompas, odkąd nauczył się nim posługiwać, był jedyną rzeczą, w której mógł pokładać nadzieje na wydostanie się z tej wodnej pustyni. Widział, jak ten przyrząd doprowadził mnie dokładnie do tego wybrzeża, do którego chciałem przybić, nabrał więc do niego ogromnego zaufania. Wraz ze zniknięciem kompasu rozwiały się również jego nadzieje. Wydawało się, że pozostała nam tylko jedna rzecz do zrobienia żeglowanie naprzód, prosto z wiatrem, gdyż w ten sposób będziemy poruszać się najszybciej i oczekiwanie, że w końcu ujrzymy jakiś ląd. Jeżeli okazałoby się, że jest to kontynent, to tym lepiej, jeżeli zaś wyspa no cóż, ostatecznie możemy również żyć na wyspie. Natomiast z pewnością nie przeżyjemy długo w tej łodzi. Całe nasze zapasy składały się teraz z kilku pasków suszonego mięsa i równie niewielu kwart wody. Gdy huragan ucichł, opuściliśmy żagiel, by się naradzić jaki kurs najlepiej przyjąć. Czółno dryfowało bezwładnie, wznosząc się i opadając na ciągle potężnych falach. Dian zaczęła błądzić oczami po nieskończonej, rozkołysanej przestrzeni. W pewnej chwili zostaliśmy uniesieni wyjątkowo wysoko. I wtedy Dian krzyknęła i wskazała za rufę. Aodzie! krzyczała. Dużo, bardzo dużo łodzi! Juag i ja skoczyliśmy na równe nogi. Jednak czółno już opadło w dolinę między falami i nie widzieliśmy nic, poza wznoszącymi się po obu naszych stronach ścianami wody. Poczekaliśmy, aż znowu zostaniemy wyniesieni w górę i wytężyliśmy oczy, spoglądając w kierunku, który wskazywała Dian. I rzeczywiście, w odległości nie większej niż pół mili dostrzegliśmy kilka czołem, a za nimi wiele innych, rozsianych tak szeroko i daleko, 94 jak tylko sięgał wzrok. Z tej odległości i w ciągu tak krótkiego czasu, jaki był nam dany zanim znowu runęliśmy w wodny kanion, nie mogliśmy rozpoznać ich pochodzenia, ale niewątpliwie były to łodzie. A w łodziach muszą znajdować się ludzie. Rozdział XIII Wyścig o życie Po pewnym czasie morze na tyle się uspokoiło, że mogliśmy tym czółnom przyjrzeć się nieco dokładniej. Było ich około dwustu. Juag powiedział, że jeszcze nigdy nie widział tak wielkiej floty. Skąd przypłynęły? Juag pierwszy podzielił się swymi przypuszczeniami. Hooja budował na Wyspie Drzew wiele łodzi powiedział które miały przenieść jego wojowników do ujścia rzeki i potem samą rzeką w górę, do Sari. Przy tej budowie pracowali prawie wszyscy jego ludzie i bardzo wielu niewolników. Mówili, że jeszcze nikt w całej historii Pellucidaru nie zbudował tak wielkiej floty. To muszą być właśnie jego łodzie. To Hooja. I zostali wyniesieni na pełne morze przez huragan, tak jak my zasugerowała Dian. Rzeczywiście, chyba nie można znalezć lepszego wyjaśnienia zgodziłem się. I co teraz zrobimy? spytał Juag. No cóż powiedziałem nie pogorszymy chyba swego położenia, czekając tu przez pewien czas, do chwili, aż będziemy mogli upewnić się kim oni są. Płyną w naszym kierunku. Pewnie zauważyli nasz żagiel i domyślili się, że nie należymy do ich floty. Prawdopodobnie sami chcą spytać, gdzie leży kontynent powiedział Juag. Być może mają zamiar nas pojmać. Uda im się to, jeżeli będą potrafili płynąć prędzej przy pomocy wioseł, niż my, posługując się naszym żaglem powiedziałem. Wydaje mi się jednak, że to my jesteśmy szybsi i możemy poczekać, aż zbliżą się na tyle, byśmy mogli odkryć ich tożsamość, a potem im uciec. Tak więc czekaliśmy. Morze szybko się uspokajało i gdy najbardziej wysunięte do przodu canoe znalazło się w odległości nie większej niż pięćset jardów od nas, widzieliśmy już je bardzo 96 dokładnie. Wszystkie łodzie płynęły ku nam. Były niezwykle duże. W każdej znajdowało się dwudziestu wioślarzy, po dziesięciu z każdej burty. Poza wioślarzami, w każdym czółnie siedziało dwudziestu pięciu lub nawet więcej wojowników. Gdy ich dowódca podpłynął do nas na odległość około stu jardów, Dian zwróciła naszą uwagę na fakt, że kilku z załogi czółna było Sagothami. To nas utwierdziło w przekonaniu, że flotylla rzeczywiście należy do Hooji. Powiedziałem Juagowi, aby ich zatrzymał i wydobył od nich jak najwięcej informacji, podczas gdy sam pozostałem na dnie łódki, kryjąc się przed ich wzrokiem. Podobnie zrobiła Dian, nie chciałem aby ją widzieli i rozpoznali. Kim jesteście? krzyknął Juag, wstając i składając dłonią, w tubę. Na dziobie pierwszego czółna podniósł się jakiś mężczyzna. Poznałem go, zanim jeszcze dobiegły do nas jego słowa. Jestem Hooja! krzyknął w odpowiedzi na pytanie Juaga. Nie rozpoznał swego byłego więznia i niewolnika prawdopodobnie dlatego, że miał ich zbyt wielu. Przybywam z Wyspy Drzew ciągnął dalej. Sto z moich łodzi zostało zniszczonych przez wielki sztorm, a ich załogi potonęły. Gdzie jest ląd? Kim jesteś i co to za dziwna rzecz łopocze na małym drzewie na dziobie twej łodzi? Pytał o nasz żagiel, bezwładnie poruszający się na wietrze. My również się zgubiliśmy odpowiedział Juag. Nie wiemy, gdzie jest ląd. Wracamy właśnie, aby go szukać. Mówiąc to, zaczął odwracać łódkę rufą do wiatru, podczas gdy ja mocowałem prymitywne szoty, które służyły do obsługi naszego żagla. Doszliśmy do wniosku, że już najwyższy czas się stąd oddalić. Wiatr był już dość słaby i ciężkie, niezdarne czółno nabierało prędkości bardzo powoli. Zdawało się, że nigdy nie nabierze rozpędu. A łódz Hooji zbliżała się ku nam błyskawicznie, napędzana silnymi ramionami dwudziestu wioślarzy. Oczywiście była znacznie większa niż nasza, a co za tym idzie o wiele cięższa i trudniejsza w manewrowaniu. Jednak płynęła ze znaczną szybkością, zaś nasza dłubanka dopiero zaczynała się poruszać. Dian i ja pozostawaliśmy w ukryciu, gdyż odległość między nami a Hooją umożliwiała już strzał z łuku, a wiedziałem, że nasz nieprzyjaciel ma łuczników. Zauważywszy, że nasze czółno zaczyna się poruszać Hooja wezwał Juaga do zatrzymania się. Był bardzo zaciekawiony żaglem, jak wnosiłem z wykrzykiwanych przez niego uwag i pytań. Uniosłem głowę i mogłem go widzieć bardzo wyraznie. Byłby znakomitym celem dla jednego z moich rewolwerów i nigdy tak bardzo, jak wtedy nie żałowałem, że je straciłem. Powoli, jednak stale nabieraliśmy prędkości i łódz Hooji już nie zbliżała się do nas tak szybko, jak przedtem. Zorientował się, że usiłujemy mu uciec i w konsekwencji jego prośby o zatrzymanie przybrały formę rozkazów. 97 Wracajcie! krzyczał. Wracajcie albo będę strzelał! [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |