Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] dysponujący katalogiem użytecznych sztuczek. - Spróbuj tego. - I opowiedział Randy'emu o sposobie, którego ten obecnie użył. Nachylił się i z całych sił ugryzł LaVerne w ucho. Do jego ust siknęła gorąca gorzka krew. Powieki LaVerne uniosły się gwałtownie niczym rolety. Krzyknęła ochrypłym szorstkim głosem i uderzyła go. Randy uniósł wzrok. Dostrzegł jedynie kawałek plamy, reszta była już pod tratwą. To coś poruszało się z niesamowitą, przerażającą, bezszelestną prędkością. Ponownie dzwignął LaVerne i jego mięśnie zaprotestowały gwałtownie, skręcając się w twarde supły. Dziewczyna tłukła go w twarz. Jeden cios trafił w obolały nos i Randy ujrzał przed oczami czerwone gwiazdy. - Przestań! - wrzasnął szurając stopami po deskach. - Przestań, dziwko, to znów jest pod nami. Przestań, do kurwy nędzy, albo cię upuszczę, przysięgam na Boga! Natychmiast przestała wymachiwać rękami, oplatając nimi jego szyję w rozpaczliwym uchwycie tonącego. W migotliwym blasku gwiazd jej oczy lśniły bielą. - Przestań! - Nie posłuchała. - Daj spokój, LaVerne, dusisz mnie! Ucisk wzmógł się. W jego umyśle zapłonęła panika. Głuchy stukot beczek stał się miększy, stłumiony - zapewne sprawiła to plama. - Nie mogę oddychać. Lekko zwolniła uścisk. - Posłuchaj. Zamierzam cię postawić. Nic ci nie będzie, jeśli tylko... Ale ona usłyszała tylko "cię postawić" i ręce ponownie zacisnęły się niczym śmiertelna obręcz wokół jego szyi. Prawa dłoń Randy'ego podtrzymywała plecy dziewczyny. Zakrzywił szponiasto palce i zadrapał ją z całej siły. LaVerne machnęła nogami, zawodząc piskliwie i przez sekundę niemal stracił równowagę. Poczuła to. Strach, bardziej niż ból sprawił, że przestała się szarpać. - Staniesz na deskach. - Nie! - Jego policzek owiało powietrze, gorące niczym pustynny wiatr. - Nie może cię dopaść, jeśli staniesz na deskach. - Nie, nie puszczaj mnie, to mnie złapie. Wiem, że to zrobi, wiem... Znów rozdarł paznokciami jej plecy. Wrzasnęła z wściekłości, bólu i strachu. - Stań albo cię rzucę, LaVerne. Opuścił ją powoli, ostrożnie. W ciszy słychać było tylko ich krótkie ostre oddechy - obój i flet. Stopy dziewczyny dotknęły desek. Natychmiast poderwała nogi, jakby drewno ją oparzyło. - Opuść je - syknął. - Nie jestem Deke'em, nie utrzymam cię całą noc. - Deke... - Nie żyje. Jej stopy dotknęły tratwy. Powoli wypuszczał ją. Stali naprzeciw siebie jak tancerze. Widział, że czeka na pierwsze dotknięcie plamy. Jej usta otwarły się szeroko niczym pyszczek złotej rybki. - Randy - szepnęła. - Gdzie to jest? - Pod nami. Spójrz. Spojrzała. On także. Ujrzeli czerń, wypełniającą szczeliny teraz już niemal na całej powierzchni tratwy. Randy wyczuł jej niecierpliwość. Miał wrażenie, że LaVerne też to czuje. - Randy, proszę... - Ciii. Stali. Wbiegając do wody Randy zapomniał zdjąć zegarek. Sprawdził, że trwało to kwadrans. Piętnaście po ósmej czarna rzecz wyśliznęła się spod tratwy, odpłynęła około piętnastu stóp i zatrzymała się jak przedtem. - Zamierzam usiąść - oznajmił. - Nie! - Jestem zmęczony. Usiądę, a ty będziesz to obserwować. Pamiętaj tylko, żeby co chwilę odwracać wzrok. Potem ja wstanę, a ty usiądziesz. I tak na zmianę. Masz - dał jej zegarek. - Co piętnaście minut. - To pożarło Deke'a - szepnęła. - Tak. - Co to jest? - Nie wiem. - Zimno mi. - Mnie też. - Obejmij mnie. - Dość długo cię obejmowałem. Ustąpiła. Kiedy usiadł, poczuł się jak w niebie. Fakt, że nie musiał obserwować tej rzeczy wprawił go w euforię. Zamiast tego patrzył na LaVerne pilnując, by co pewien czas odwracała wzrok od plamy na wodzie. - Co my zrobimy, Randy? Zastanowił się. - Będziemy czekać - rzekł. Po piętnastu minutach wstał i pozwolił jej najpierw usiąść, a potem położyć się na pół godziny. Potem znów postawił ją na nogi i odstała piętnaście minut. I znowu, i znowu. Za piętnaście dziesiąta na niebo wzeszedł zimny rąbek księżyca, kreśląc na wodzie srebrzysty szlak. O wpół do jedenastej usłyszeli przenikliwy krzyk, który odbił się echem na całym jeziorze. LaVerne wrzasnęła. - Zamknij się - rzucił. - To tylko nur. - Zamarzam, Randy. Jestem cała odrętwiała. - Nic na to nie poradzę. - Obejmij mnie - poprosiła. - Musisz. Przytulimy się do siebie. Możemy siąść i obserwować to razem. Zastanawiał się chwilę, lecz ziąb wnikający w ciało sięgał już kości i to sprawiło, że podjął decyzję. - Zgoda. Usiedli razem, obejmując się ciasno i wówczas coś się stało - coś naturalnego bądz perwersyjnego, zależnie od punktu widzenia. Poczuł, że twardnieje. Jego dłoń znalazła okrytą wilgotnym nylonem pierś i ścisnęła. LaVerne westchnęła cicho i jej palce powędrowały do krocza Randy'ego. Powoli zsunął drugą dłoń, znajdując miejsce, w którym kryło się ciepło. Pchnął ją na plecy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |