Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ranem, ubrany w kurtkę drużyny bejsbolowej Atlanta Braves i kowbojskie buty ze szpiczastymi czubkami. Bardziej przypominał agenta sportowców niż specjalistę od chorób zakaznych. Był też młody - zbyt młody, pomyślała Claire. Młody i pewny siebie, wydawał polecenia, nim się przedstawił. Niedobry styl. Claire zrobiła sobie przerwę i zajrzała na oddział noworodków. Nie po to, by sobie uświadomić, że śmiertelny wirus mógł zaatakować te słodkie dzieciaki, tylko dlatego, by jej przypomniały, że wciąż istnieje dobro i niewinność. Doktor Miles prosił ją, by się zastanowiła, gdzie Markus Schroder mógł zarazić się wirusem. CDC do poniedziałku nie potwierdzi, jaki to wirus, ale Miles już powiedział Claire, że są prawie pewni, iż to ebola. Markus był księgowym w firmie prawniczej w Chicago. Kilka dni wcześniej, szukając jakiegoś wyjaśnienia, Claire spytała Vere, gdzie Markus mógł złapać coś tak niecodziennego. Ale oni wyjeżdżali tylko dwukrotnie do Terre Haute w stanie Indiana, gdzie od lat mieściła się firma należąca do rodziny Very. Nie odbyli żadnej wyprawy w najmniejszym stopniu przypominającej afrykańskie safari ani wycieczki objazdowej po laboratoriach badawczych. Nie byli w żadnym miejscu, gdzie Markus mógłby mieć kontakt z czymś takim jak ebola. Teraz Vera czuwała w milczeniu przy łóżku Markusa. On był nieprzytomny, a jej twarz przypominała jego wcześniejsze oblicze, maskę bez wyrazu. Prawie nie reagowała na bodzce, nie wspominając już o pytaniach, jakie jej zadawano. Ale, jak zauważyła Claire, i od razu doniosła o tym Milesowi, Vera nie sprawiała wrażenia zarażonej. W każdym razie Claire nie zaobserwowała u niej żadnych objawów. Wkrótce upewnią się co do tego na podstawie badania krwi. To było najtrudniejsze pobranie, jakie Claire tej nocy musiała wykonać. Vera najpierw odmówiła. Oznajmiła, że nie życzy sobie, by Claire dotykała jej czy męża. Potem jednak uległa, wyciągnęła rękę i szepnęła - strach na moment przebił się przez jej maskę - że nie chce przechodzić przez to, przez co przechodzi Markus. - Jak pani się czuje? - spytał doktor Miles, stając za plecami Claire. Nie słyszała, jak się zbliżał. Nie zauważyła jego od-bicia w szybie. - Jestem zmęczona. Ale poza tym nie najgorzej. -Pomasowała kark, oglądając się na niego. - A pan? - Dobrze. Dał jej znak, by za nim poszła. Na tym oddziale panowała cisza przerywana tylko okazjonalnym płaczem dziecka, w przeciwieństwie do wrzącego chaosu na chirurgii i intensywnej terapii. - Wszyscy, którzy postępowali zgodnie z procedurą, powinni być bezpieczni - zaczął. - Jeśli mieli rękawiczki i właściwy kontakt z płynami ustrojowymi Schrodera. - Pan Bix potwierdził, że najprawdopodobniej wirus nie rozprzestrzenia się przez powietrze, tylko podczas bezpośredniego kontaktu z płynami ustrojowymi. To dobrze, ale oboje wiemy, że niektórzy chadzają na skróty. - Tym razem nikt się tego nie wyprze, jeśli faktycznie tak zrobił. Poprosiłam, żeby sekretarka obdzwoniła wszystkich, którzy przebywali w pokoju Schrodera, od chwili, gdy go przyjęliśmy, nawet jeśli ktoś wchodził tamm tytko po to, żeby wymienić żarówkę. Claire zdała sobie sprawę, że Miles okrąża oddział, oazę śpiących dzieci. - Chirurgia to inna historia. - Zerknął na nią, nie zatrzymując się. - Oboje widzieliśmy, do czego zdolny jest wirus. Było tam cholernie dużo krwi. Wszyscy mieliśmy ją na rękach. Mam nadzieję, że nasze rękawi-czki nie były dziurawe i nikt ich nie zsuwał, żeby się podrapać. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Powiedział pan: płyny ustrojowe? Claire starała się przypomnieć sobie swoje wizyty u Markusa. Czy zawsze badała go w rękawiczkach? Potem przypomniała sobie czarne wymiociny. Strach w jej oczach musiał stać się widoczny, gdyż Miles spojrzał na nią wnikliwie. - Niech pani posłucha, Claire. Szpital wyraził zgodę, żeby CDC dyktował warunki. Teraz to ich robota. -Zniżył głos. - Z nas wszystkich pani spędziła najwięcej czasu ze Schroderem. Oddział ratunkowy szykuje miejsca dla członków rodzin pracowników, którzy powinni zgłosić się na badanie krwi. Niech pani sprowadzi tutaj syna, i to jak najszybciej. ROZDZIAA 56 USAMRIID Tully odniósł wrażenie, że Maggie schudła. Ale ona wmawiała mu, że coś sobie ubzdurał. - To tylko dwa dni - powiedziała. Przez szklaną ścianę pokazał jej białe kwadratowe pudełko. - Od Ganzy. - Przytrzymał ramieniem słuchawkę przy uchu i otworzył pudełko. - Zapewnił mnie, że docenisz jego poczucie humoru. - Pączki. - A jednak się uśmiechnęła. - Czekoladowe, twoje ulubione. - Są dla ciebie. - Nie wierzę, że cię z nimi wpuścili, - Ufają, że agent FBI nie przyniesie zatrutych pączków. Doktor Drummond obiecała nawet, że ci je przekaże. Ale jeden musiała zbadać. - Tak? Pod mikroskopem? - Nie, spróbowała go. Wiec tego jednego z tuzina nie musisz się już obawiać. Niezależnie od niecodziennych okoliczności przeszli do codziennych spraw. Tully czuł, że Maggie nie może się doczekać powrotu do pracy i wolałaby uniknąć osobistych tematów. Od pierwszego dnia wspólnej pracy to właśnie ich łączyło. Powiedziała mu o kopercie z domu pani Kellerman, a także o tym, że zdołała połączyć nazwisko Kellerman oraz adres zwrotny na tejże kopercie ze sprawą tylenolu z 1982 roku. Potem wyjaśniła, jak dokonała tego odkrycia, że zdania z listu dołączonego do pudełka z pączkami zostały zapożyczone od snajperów z Beltway. - Zabawne, bo George Sloane właśnie wspominał o snajperach z Beltway i o tym, jak to my, federalni, spieprzyliśmy sprawę. - Sloane został włączony do śledztwa? - Cunningham prosił, żeby zerknął na list. - Powinien był rozpoznać te zdania, jeśli zajmował się snajperami z Beltway. - Chyba nie brał udziału w tamtym dochodzeniu. Chciał tylko zrobić przytyk pod naszym adresem. Pracował za to przy sprawie wąglika i rozpoznał podobny sposób złożenia kartki. Czyli ten ktoś wykorzystuje elementy trzech spraw: tylenolu, wąglika i snajperów z Beltway. Chce się popisać? Pokazać, jaki jest sprytny? Czy chce nam powiedzieć, kim jest i gdzie uderzy następnym razem? - Myślę, że jedno i drugie po trochu. Wygląda mi na podręcznikowy przykład klinicznego narcyza. - Jest żądny sławy, oczekuje, że jego błyskotliwość zostanie doceniona. - Z pewnością planował to jakiś czas - dodała Mag- gie. - Czytał, szperał w dokumentach, szukał w pamięci. Kalkulował. Obmyślał każdy ruch jak szachista. Teraz podsuwa nam fragmenty układanki, żebyśmy je sobie poskładali. - Odszukał nawet panią Kellerman w Elk Grove, żeby powtórzyć nazwisko jednej z ofiar tylenolu. Tully nie mógł się nadziwić. - Ten facet ma za dużo czasu. Może jest bezrobotny? Maggie potrząsnęła głową. - A może ma dostęp do tajnych informacji? Może nawet do bazy danych, pomyślał Tully, ale zatrzyma! to dla siebie. Nie był gotowy podzielić się z Maggie swoją teorią, że wirus pochodzi z USAM-RIID-u. Nie miał na to żadnych dowodów. Byłoby z jego strony okrucieństwem, gdyby to sugerował, kiedy ona siedzi tam zamknięta. Wyglądała na wyczerpaną, miała worki pod oczami. W szpitalnej koszuli i białych skarpetkach sprawiała wrażenie niższej, a nawet bezradnej. Zaczeka z tym. A jeżeli ma rację? Jeśli to ktoś stąd? Ktoś, kto teraz zaciera ręce, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |