Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miała serca okłamywać tej przemiłej kobiety.
- Ależ, kochanie. - Haze ścisnął jej ramię z całej siły. - Mama jeszcze
gotowa pomyśleć, że jesteś w ciąży. - To powiedziawszy, posłał jej tak
gorące spojrzenie, że aż się zarumieniła.
- Może rzeczywiście wszystko dzieje się za prędko, ale Haze zawsze
wie, co robi, więc się nie martwię - uśmiechnęła się Meg. - Cała nasza
rodzina jest bardzo ze sobą zżyta, ale nigdy nie zadajemy zbędnych pytań,
gdy widzimy, że ktoś nie ma ochoty na nie odpowiadać. Tak więc, jeśli
chodzi o nas, jesteś już częścią rodziny. A teraz musimy coś zrobić, żeby
jakoś ożywić twój kostium. - To powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i
odeszła, zostawiając ich z drugą kobietą, która przyglądała się Lori z
przyjaznym zaciekawieniem.
- To jest moja siostra, Jackie Duncan - Haze dokonał prezentacji. -
Jackie była tak uprzejma, że w ostatniej chwili zorganizowała dla nas
poczęstunek.
Najwyrazniej manipulowanie mną sprawia mu ogromną przyjemność,
zirytowała się w duchu Lori.
- Och, bardzo dziękuję... Jackie uściskała ją serdecznie.
- Wyglądasz na bardzo zdenerwowaną. Wcale się nie dziwię, tylu tu nie
znanych ci ludzi. Nie martw się, po rozpoczęciu ceremonii poczujesz się
od razu lepiej. Mój mąż prosił, aby was przeprosić, że nie mógł dziś
przybyć. Jest pilotem i niestety nie mógł przesunąć dyżuru. Czy poznałaś
już Amandę? Gdzieś tu się kręci... O, przepraszam, ale przywiezli właśnie
wazę z ponczem...
Wciąż przybywało coraz więcej gości. Wśród nich Lori dostrzegła
mężczyznę obładowanego sprzętem fotograficznym.
- Fotograf - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Nie mówiłeś, że zamówiłeś
jeszcze fotografa.
- Och, to tylko' Gary. To mój stary przyjaciel, robi zdjęcia do moich
książek.
Pojawił się również Tom, który z miną osoby wtajemniczonej
rozpowiadał wszystkim, iż od początku przeczuwał, że coś z tego będzie.
A to drań, pomyślała Lori. Zapomniał już, że jedyną pozytywną rzeczą,
jaką o niej na początku powiedział, było stwierdzenie, iż ma mnóstwo
pieniędzy oraz całkiem niezłe nogi.
- Powiedziałeś, że będzie tylko parę osób - warknęła półgłosem. -
Zaprosiłeś chyba pół okręgu.
- Wiesz, jak to jest, zaprosisz jedną osobę, to ktoś drugi obrazi się, że
został pominięty, więc... - Wzruszył nonszalancko ramionami.
- Wcale bym się nie zdziwiła, gdybym tu zobaczyła Justine! Haze
uśmiechnął się lekko.
- Nie, nie przyjdzie. Powiedziała, że nie zniosłaby tego widoku.
Lori poczuła, jak żądło zazdrości ukłuło ją w samo serce. To tylko
formalność, jeden z elementów umowy, upomniała się w duchu. Nawet
gdyby nie było Justine, i tak nic by to nie zmieniło. Mężczyzna w jej życiu
byłby zbyt absorbujący, przeszkadzałby jej w pracy.
- Wiem, że chcesz przekonać swą rodzinę co do autentyczności naszego
małżeństwa, ale czy musisz wyglądać tak...
- Na tak zakochanego? - dokończył Haze, patrząc na nią tak gorąco, że
musiała po raz setny upomnieć samą siebie, że to tylko zasłona dymna. -
Oni tego właśnie oczekują. Wiedzą, że nigdy jeszcze nie zabrnąłem tak
daleko.
- A skąd niby mają to wiedzieć?
- Bo nigdy dotąd nie chciałem się ożenić.
Lori spojrzała na niego z niedowierzaniem. W jego oczach dostrzegła
szczerą czułość i ciepło. Był świetnym aktorem, musiała mu to przyznać.
- Czy oni nie wiedzą nic o Justine?
- Nie opowiadam mamusi o każdym drobiazgu - odparł z uśmiechem.
Drobiazgu? Jak on mógł tak powiedzieć o kobiecie swego życia? W
dodatku zdawał się nie widzieć nic złego w tym, że oszukuje matkę. Lori
poczuła się rozczarowana. Ale czegóż się spodziewała? Przecież
wychowała się w otoczeniu mężczyzn, którzy właśnie tak postępowali.
Czuła się coraz bardziej zdenerwowana, więc aby zająć się czymś,
zaczęła ku niebotycznemu zdumieniu Haze'a poprawiać mu krawat.
- Twoja siostra wspomniała o jakiejś Amandzie - odezwała się, walcząc
z opornym guzikiem koszuli. - Kto to taki?
- To twoja druhna.
- Co takiego? - Lori nie posiadała się z oburzenia. - Znalazłeś mi nawet
druhnę? Nie wiesz, że to funkcja zarezerwowana dla najbliższej
przyjaciółki panny młodej? Nie chcę, żeby jakaś obca kobieta była moją
druhną.
Ledwo skończyła to mówić, a już się zorientowała, że dała się zapędzić
w kozi róg. Przecież ona w ogóle nie chciała druhny. Druhny owszem, są
potrzebne, ale na prawdziwym ślubie!
- Jak cię znam, to pewnie wybrałeś mi na druhnę jedną ze swych byłych
dziewczyn - warknęła. - Nic z tego, nie potrzebuję jej... Auu...
Haze uszczypnął ją tak mocno, że aż zamilkła z oburzenia. Dopiero
wtedy zauważyła stojącą przed nimi dziewczynkę w długiej błękitnej
sukience i słomkowym kapeluszu, przyozdobionym stokrotkami i
niezapominajkami.
- Lauro, to jest Amanda, córka Jackie - odezwał się Haze. Lori
popatrzyła na jej sympatyczną piegowatą twarzyczkę.
- Mam na imię Lori - przedstawiła się.
- Nie jestem druhną - wyjaśniła mała z powagą w głosie. - Jestem
dziewczynką do sypania kwiatów.
Lori uśmiechnęła się ciepło. Nie miała zamiaru sprawiać przykrości tej
rezolutnej dziewuszce.
- Ach, dziewczynka do sypania kwiatów. To zupełnie co innego.
- Tylko że ja jeszcze nigdy nie sypałam kwiatów, ciociu Lori. Ciociu
Lori. Cały klan Callahanów, włączając w to małą
Amandę, był dla niej stanowczo za miły. W jej architektonicznie
symetrycznym planie nie było mowy o żadnej rodzinie, ale Haze
oczywiście musiał wszystko popsuć. Teraz czuła się podle, oszukując tych
wspaniałych ludzi. Gdyby tylko przyjęli ją chłodno, bądz traktowali jak
intruza... Nie miała serca powiedzieć temu uroczemu dziecku, że cała ta
uroczystość jest jednym wielkim oszustwem, a ona nie potrzebuje
dziewczynki do sypania kwiatów.
- Jestem pewna, że dasz sobie świetnie radę - zapewniła małą.
Lori nie miała również serca odmówić przyjęcia kremowej jedwabnej
apaszki, którą Meg udrapowała jej wokół szyi jako coś pożyczonego, ani
też modlitewnika, wsuniętego jej do ręki przez Jackie.
- Coś starego i coś niebieskiego - wyjaśniła siostra Haze'a. - To znaczy
niebieska jest zakładka.
Przyjęła także pachnący bukiet orchidei, miniaturowych różyczek oraz
tuberoz, podany jej dumnie przez Amandę, gdy już stali przed kapłanem.
Zapewne powiedziała wszystko, co należało, stojąc u boku Haze'a na
werandzie jego domu, gdyż w końcu usłyszała słowa kapłana:
- Ogłaszam was mężem i żoną.
Popatrzyła na Haze'a z obawą. Jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że nie
powinna była tego robić, że to, co się stało, jest już nieodwracalne. Haze
także miał poważny, a nawet zmartwiony wyraz twarzy, ale już po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.