Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czymś przekupić, by zachęcić do pozostania w wybranym przez nas miejscu. W kryjówce
pomiędzy krzakami postanowiłam wybudować im metropolię. Zaczęłyśmy więc znosić tam
różne patyczki, zdzbła trawy, listki, a nawet kwiatki i budować ślimakom okazałe szałasy, w
których mogłyby zamieszkać. Nie bardzo wiedziałyśmy, czym się żywią, więc na wszelki
wypadek w specjalnie przygotowanym szałasie-spiżarni gromadziłyśmy wszystko, co wydawało
nam się być łakomym kąskiem. Przynosiłyśmy skrawki wędlin, pokruszone kawałeczki chleba i
ciasta, a nawet cukierki  groszek owocowy i miętowy. Miniaturowy śmietnik się rozrastał, a
ślimaki jak wcześniej zwiewały nocą, tak nadal zwiewały. W końcu zrozumiałyśmy, że
najprawdopodobniej są kompletnie nieprzekupne.
Przypominam sobie też, że wymieniałyśmy się z Krysią kanapkami. Moje były z wędliną,
żółtym serem lub twarożkiem, najczęściej ozdobione pokrojoną rzodkiewką, pomidorem czy
ogórkiem. Krysia zwykle przynosiła z domu chleb ze smalcem albo z margaryną posypaną
cukrem. Mnie nigdy czegoś takiego nie dawano do jedzenia. Jeśli już, to czasami bułkę z masłem
i dżemem. Prosiłam ciotkę wielokrotnie o chleb z margaryną i cukrem, ale zawsze twierdziła, że
to nie jest zdrowe jedzenie i że nie ma w nim żadnych witamin. Więc nie miałam innego wyjścia
 zamieniałam się z Krysią w tajemnicy przed ciotką i obie byłyśmy z tej zamiany bardzo
zadowolone. Wtedy tego nie dostrzegałam, ale dziś kojarzę, że w domu Krysi się nie przelewało.
Miała sześcioro rodzeństwa, więc w dwupokojowym mieszkaniu gniezdziło się łącznie dziewięć
osób. Ojciec Krysi, jak każdy porządny stróż, lubił czasem popić, więc część niewielkich
stróżowych dochodów szła na wódkę. Jego żona traktowała to jak dopust boży, ale chyba nawet
nie przychodziło jej do głowy, że mogłaby dopominać się zmiany przyzwyczajeń swojego męża.
Pił, to prawda, ale przynajmniej nie bił. Czyli mogłoby być przecież gorzej.
Nie wiem, jak potoczyły się życiowe losy Krysi. Od dnia, kiedy ciotka Kazia zmieniła
mieszkanie, nie spotkałam jej już nigdy więcej. Zresztą w tym czasie stałam się powoli nastolatką
i wyścigi ślimaków oraz dokarmianie nutrii już by mnie nie zainteresowały. Weszłam w zupełnie
inną epokę i znalazłam całkiem nowe przyjaznie. Ale to już temat na całkiem inną opowieść.
Bracia mniejsi, czyli dom pełen zwierząt
Podobno domy ze zwierzętami są weselsze. Nietrudno to wytłumaczyć, bo kontakt ze
zwierzęciem łagodzi stres i daje ochronę przed popadaniem w depresyjny nastrój, a dzieci uczy
wrażliwości, opiekuńczości i tolerancji. Komunikowanie się ze zwierzętami wymaga innych
nieco umiejętności, niż to ma miejsce przy obcowaniu z drugim człowiekiem. Zwierzę nie jest w
stanie bowiem pojąć sensu wymawianych przez nas wyrazów czy zdań, a odbiera jedynie timbre
głosu, ton i akcenty, naszą mimikę i gesty, więc by nauczyć je rozumienia tego, czego od niego
oczekujemy, potrzeba wiele cierpliwości. Nasi ulubieńcy umieją nam jednak wynagrodzić
wszystkie starania. Bawią się, figlują, sprawiają różne niespodzianki, choć oczywiście potrafią
czasem też niezle narozrabiać.
Rodzice, z punktu widzenia dzieci, generalnie dzielą się na dwie grupy  tych, którzy
lubią zwierzęta lub przynajmniej rozumieją dziecięcą potrzebę posiadania kogoś, kim można się
zaopiekować, i tych, którzy za żadne skarby nie godzą się na przyjęcie jakiegokolwiek zwierzaka
pod swój dach. Niestety, moja mama zdecydowanie należała do tej drugiej grupy. Nie pomagały
żadne moje prośby i zaklęcia. Na szczęście były też ciotki, które nie miały podobnych obiekcji,
więc mimo braku własnego, kontaktów ze zwierzakami nie byłam tak zupełnie pozbawiona.
Okazało się jednak, że oprócz zwierzaków sympatycznych i przyjaznie nastawionych do ludzi
bywają także osobniki z piekła rodem, które niekoniecznie łagodzą stres i chronią przed
depresyjnymi nastrojami. Przykładem takiego kłopotliwego mieszkańca był pies Pikuś, który
został przez ciotkę Helenę przygarnięty już w wieku dojrzałym ze schroniska. Pytana o jego rasę,
ciotka odpowiadała ze śmiechem, że jest to jamdel, czyli mieszanka jamnika z kundlem. I było to
nad wyraz trafne określenie, bo Pikuś faktycznie przypominał dużego jamnika o tyle, że był
dosyć długi i miał krótkie łapy. Jednak jamnikiem z całą pewnością nie był. Nie był też
stworzeniem przeznaczonym do głaskania ani odpowiednim towarzyszem dziecięcych zabaw.
Ciotka Helena była w jego opinii jedyną osobą godną zaszczytu podrapania go za uchem czy
pogłaskania. Do innych dorosłych odnosił się z wyrazną rezerwą, a dzieci, czyli mnie i mojego
kuzynka, zwyczajnie nie znosił. Na nasz widok obnażał natychmiast kły i zaczynał warczeć.
Zdarzało mu się także złapać nas zębami za rękę lub nogę. Ciotka była w kropce, bo żal jej było
psiaka, który pewnie musiał mieć nielekkie życie i właśnie to wytworzyło w nim ów rzadko
wśród psów domowych spotykany dystans. Z drugiej strony zaś obawiała się, by Pikuś nie zrobił
nam jakiejś krzywdy. Zaowocowało to wprowadzeniem w domu żelaznych reguł obchodzenia się
z Pikusiem, co sprowadzało się do zakazu zbliżania się do niego. Zamiast wesołości Pikusiowi
udało się zatem wprowadzić do domu ciotki pewien terror. Psiak jednak miał już swoje lata i
rezydował w nim niewiele ponad rok. Jeśli, a wszystko zdaje się na to wskazywać, był to jedyny
w miarę szczęśliwy rok życia Pikusia, to może ostatecznie było warto.
Drugą zwierzęcą bestią, której należało raczej unikać, był Babalui, kot rasy abisyńskiej,
którego ciotka Zofia otrzymała w prezencie od wujka Ziuczka. Był to piękny kot o migdałowych
oczach w kolorze bursztynu i tak cudownym, aksamitnym w dotyku futerku, że wręcz
dopraszającym się głaskania. Podobno koty abisyńskie nie są w najmniejszym stopniu
agresywne. Ten jednak najwyrazniej postanowił udowodnić całemu światu, że jak w każdej
niemal obowiązującej powszechnie opinii, tak i w tej także, zdarzają się wyjątki. Z prawdziwym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.