Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zechcesz usiąść. Chyba tak. Przesunął krzesło w stronę biurka, szurając nim po podłodze. Dałam kilka ogłoszeń w prasie. Które masz na myśli? Dewey poprawił okulary na nosie i spojrzał na Lucky wzrokiem pełnym nadziei. To o kupnie starych samochodów. No, wie pani, najwyższe ceny. Taak zaczęła powoli jestem zainteresowana kupnem samochodów. Ale nie chodzi mi o zwykłe, stare samochody, szukam naprawdę zabytkowych modeli. Mój jest właśnie taki. Nagle twarz Deweya rozjaśniła się entuzjazmem, który zadziwiająco go odmienił. To Thunderbird z 1956 roku. Ma ośmiocylindrowy silnik o mocy 202 koni mechanicznych, to kabrioletli-muzyna... Uaaa! Lucky uniosła dłoń, żeby powstrzymać potok jego słów. Wszystko brzmi cudownie. Chyba takiego właśnie szukam. Kiedy będę mogła go obejrzeć? Zaraz. Stoi przed bramą. Chcesz powiedzieć, że jest na chodzie? Oczywiście, gdyby nie jezdził, nie bardzo zasługiwałby na miano samochodu. Lucky wyszła z biura i stwierdziła, że samochód był jeszcze wspanialszy, niż to wynikało z opisu Deweya. Niewielki, kremowy, o ładnej linii, miał okna osadzone w metalowych listwach, a nad tylnym zderzakiem zapasową oponę. Jednym słowem marzenie. Lucky odetchnęła głęboko i zwróciła się zdumiona do chłopaka. Chcesz naprawdę sprzedać taki samochód? Oczywiście odparł urażonym tonem. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj. Coś się tu nie zgadzało, pomyślała Lucky, obserwując pełną wyrazu twarz Deweya, ujawniającą dwa zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia. Kiedy mówił o wozie, ożywiał się, na wzmiankę o jego sprzedaży wyraznie przygasał. Nie wszystko jeszcze zostało powiedziane i Lucky była zdecydowana dowiedzieć się czegoś więcej. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, poproszę mego mechanika, żeby go obejrzał, a my pójdziemy do biura i porozmawiamy, dobrze? Oczywiście. Wywołała Cierna z garażu. Dewey wręczył mu kluczyki i z trudem odrywając oczy od samochodu, podążył za Lucky do biura. A więc wyciągnęła kartkę papieru do zanotowania potrzebnych danych skąd masz ten samochód? Od ojca. Dewey machinalnie przesuwał palcami po bocznym szwie spodni. To był prezent? Właściwie spadek, ojciec nie żyje. Podniósł na nią wzrok, jakby uderzyła go jakaś myśl. Niech się pani nie obawia, papiery są w porządku. Lucky skinęła głową i zrobiła notatkę. Kiedy twój ojciec kupił ten samochód? W 1956 roku, wprost ze składu. Musiał na niego oszczędzać przez trzy lata, ale zawsze powtarzał, że się opłaciło. Lucky zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Więc twoja rodzina miała go przeszło trzydzieści lat? Taak. Dewey pochylił nagle głowę. Jest starszy ode mnie. I masz zamiar go sprzedać? Taak, pewnie. Dlatego tu jestem. Ale nie bardzo cię to cieszy, prawda? Wzruszył bezradnie ramionami. Nie mam wyboru. Mama jest chora. Potrzebne są pieniądze. Lucky zrobiła kolejną notatkę, gdy w drzwiach ukazał się Clem. W milczeniu uniósł do góry kciuk. Skinęła mu głową i wróciła spojrzeniem do Deweya. Nagle wydał się jej jeszcze młodszy. Bardzo chciała mieć Thunderbirda, lecz jeszcze bardziej pragnęła, żeby chłopak mógł go zatrzymać. Czy to jedyny sposób zdobycia pieniędzy? spytała łagodnie. Czy tam, gdzie pracujesz, nie ma kasy zapomogowej? Dewey zdziwiony uniósł wzrok. Proszę mi wierzyć, gdyby była jakaś inna możliwość... Potrząsnął głową z rezygnacją. Problem polega na tym, że pracuję samodzielnie, opracowuję programy komputerowe, wie pani? Dobrze mi idzie, nawet bardzo. I właśnie teraz rozwijam nowy pomysł. Twarz Deweya ponownie się rozjaśniła. Jeżeli go sprzedam, wynagrodzenie będzie wysokie. Właśnie już prowadzę na ten temat rozmowy. A może ludzie, z którymi masz zawrzeć umowę, daliby ci zaliczkę? podsunęła życzliwie. Ten młody, poważny człowiek przypominał jej trochę Kena, a nawet Hala. Nagle uzmysłowiła sobie, że bardziej pragnie przyjść mu z pomocą, niż zawrzeć korzystną transakcję. To byłoby możliwe dopiero po podpisaniu kontraktu, a rozmowy mogą potrwać jeszcze wiele tygodni. Moja mama nie może tak długo czekać. Rozumiem. Ale tak sobie teraz pomyślałem... Dewey spojrzał na Lucky z nadzieją ...że jak sprzedam swój program, to mógłbym tu wrócić, to znaczy, mam na myśli, że przecież mógłbym odkupić samochód, chyba nic nie stałoby na przeszkodzie, prawda? No nie odparła z namysłem pod warunkiem, że jeszcze byłby do sprzedania. Nie chciała mu mówić, że tak piękne auto długo nie pobędzie na składzie. Więc widzi pani, może się jeszcze wszystko dobrze ułoży. Przez wzgląd na Deweya zdołała się uśmiechnąć. Być może. To teraz przystąpmy do interesu. Sama określiła cenę, która wydawała się jej odpowiednia, gdyż Dewey nie potrafił wycenić samochodu i w ciągu kilku minut umowa została zawarta. Lucky wręczyła mu czek, a potem wyszła z nim na parking. Patrzyła, jak chłopak żegna się ze swoim Thunderbirdem i idzie w kierunku przystanku autobusowego. W kantorze czekał na nią Clem. Trochę pracy trzeba będzie włożyć w ten wóz oznajmił. Ale niedużo. Jeżeli chcesz, mogę się zaraz do niego zabrać. Nie ma potrzeby odparła stanowczo. Chyba postoi tu trochę dłużej. Nie takie cacko. Sprzeda się migiem. Może tak odparła w zamyśleniu a może nie. Około południa zatelefonowała do Sama, żeby sprawdzić, czy będzie wolny w porze lunchu. Po czterech dniach nieobecności chciała się z nim jak najszybciej zobaczyć. Tymczasem zamiast Sama odezwał się Joe Saks. Sam polecił mi udzielić pani informacji. Co się stało? Jest chory, ma jakąś infekcję wirusową. Wczoraj nas zawiadomił, że przez parę dni go nie będzie. Lucky zaniepokoiła się. To chyba nic poważnego, prawda? Nie, prawdopodobnie grypa. Prosił, żeby pani powiedzieć, że zadzwoni, jak się już pozbiera i wstanie. A kiedy wstanie? I kto się nim teraz opiekuje? Nie mam pojęcia. Sam w czasie choroby zachowuje się jak ranny niedzwiedz, nie chce niczyjej pomocy. No, to się dopiero okaże mruknęła pod nosem. Jeszcze zanim usłyszała buczenie sygnału w słuchawce, podjęła decyzję. Po pracy zrobiła zakupy, potem przez jakiś czas była zajęta gotowaniem. Około siódmej z koszykiem pełnym jedzenia wyruszyła z domu, żeby złożyć choremu wizytę. Sam nie reagował na dzwonek do drzwi, więc Lucky zaczęła głośno pukać i zawołała: Sam?! To ja, Lucky! Po dobrej minucie usłyszała odgłos otwieranego zamka. W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Sama. Był blady, miał załzawione oczy i widok Lucky raczej nie sprawił mu szczególnej przyjemności. Jestem chory oznajmił. Nie rozmawiałaś z Joe em? Rozmawiałam i dlatego tu jestem. Lucky usiłowała bezskutecznie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |