Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Aha. A te kobiety nigdy się nie prostytuują. Są tylko damami do towarzystwa, tak?
- Tylko wtedy, kiedy chcą - odrzekł nieco ironicznie Gregory. - Więc czego się pani napije?
- Proszę o piwo. Nie miałam zamiaru nikogo obrazić.
- Ja się nie obraziłem - odrzekł Gregory, dając znak barmance, żeby podała piwo.
- Czy pan jest... tancerzem? - zapytała Ann. Uśmiechnął się.
- Czy dżentelmenem do towarzystwa? Ann zarumieniła się.
Gregory wskazał podwyższenie.
- Gram na trąbce - oznajmił. - Jestem jednym z najlepszych muzyków w Nowym Orleanie. A może w
kraju.
Nie przechwalał się i nie był fałszywie skromny. Po prostu stwierdzał fakt.
- A dlaczego teraz pan nie gra?
- Mam przerwę. A pani? Co pani tu robi?
- Jon znajduje się w stanie śpiączki.
- Tak?
- Nie może się bronić.
- Więc pani przyszła do spelunki ze striptizem, żeby go bronić?
- On nie zabił pana przyjaciółki.
- Może i nie. Czy to przypadkiem nie policja powinna dociekać, kto to zrobił?
- Policja uważa, że Jon jest winien.
- Głupcy. Jon był z nią. Jej krew była na jego ciele i ubraniu, a jego krew na jej ciele i ubraniu. Kochali się
tamtego dnia.
- Skąd pan to wszystko wie?
- Czytam gazety.
Młoda barmanka przyniosła piwo dla Ann. Miała na sobie białą przezroczystą bluzkę i nic pod spodem.
Ann nie wiedziała, gdzie podziać oczy.
- Dziękuję - wyjąkała.
- Proszę bardzo - odrzekła barmanka, uśmiechnęła się do Gregory'ego i odeszła.
Gregory podniósł swoją szklankę.
- Zdrowie.
Ann także podniosła szklankę. Gregory postawił swoją.
- Kochałem ją - powiedział cicho.
- Ginę? - spytała Ann. Kiwnął głową.
- I zgadzam się z panią. Pani były mąż jej nie zabił.
- Dziękuję. Dobrze jest mieć kogoś po swojej stronie. - Zawahała się, spijając pianę z piwa. - Więc kto ją
zabił?
Gregory wzruszył ramionami.
- Nie wiem. - Popatrzył na swoje dłonie, najpierw na ich grzbiety, a potem na wnętrza. Miał bardzo duże,
silne dłonie. - Gina... Mam nadzieję, że dobrze to wyrażę. Gina czasami robiła sobie wrogów, bo tak
bardzo lubiła ludzi.
Ann popatrzyła na niego pytająco.
- Lubiła ludzi, współczuła im. Jeżeli ktoś jej potrzebował, uważała, że musi być przy nim, bez względu na
to, czy powinna... Ona...
- Tak? Co takiego robiła?
- Ona spotykała się z wieloma mężczyznami. Prawie ze wszystkimi, których znała... z wyjątkiem mnie.
- Nie rozumiem.
- Ja kochałem Ginę. Ale to nie znaczy, że Gina kochała mnie. Myślę, że się zakochała w pani byłym
mężu, ale nie potrafiła zerwać niektórych wcześniejszych związków. I nie jestem pewien, czy wierzyła, że
porządny człowiek, taki jak Jon Marcel, może naprawdę się z nią ożenić i dać jej to, czego pragnęła.
- Z kim oprócz niego się widywała?
- Ach! - powiedział Gregory, opierając się o blat baru. - Lepiej niech pani spyta, z kim się nie widywała.
Na tej drugiej liście jestem ja.
Ann uśmiechnęła się.
- Ale tak poważnie - powiedziała - powie mi pan, co pan wie?
Kiwnął głową.
- Jej rodzina pochodzi z mokradeł. Mama Lili Mae, miejscowa szamanka voodoo, była jej cioteczną
babką, czy coś w tym rodzaju. Gina bardzo lubiła ją odwiedzać. Wyrosła na mokradłach, gdzie jest sporo
domów. Wśród kuzynów, z którymi się wychowywała, był jej daleki kuzyn, Jacques Moret. Spotykała się
z nim od czasu do czasu i miała z nim jakieś interesy. Te interesy były przeważnie czyste, ale
równocześnie na tyle szemrane, że przynosiły mu niezły dochód. Niech się zastanowię, był pani mąż. I... -
Spojrzał w górę, w stronę luster wiszących na ścianie. - No i był Harry Duval.
- Czyli...?
- Właściciel tego klubu. Gina przez dłuższy czas pozostawała z nim w erotycznym związku. - Zawahał
się.
- Było też paru innych. Przyjaciół. Przyjaciół, którzy byli więcej niż przyjaciółmi. - Popatrzył uważnie na
Ann swoimi ciemnymi oczami. - W dzień swojej śmierci Gina odwiedziła Mamę Lili Mae. Zdenerwowało
ją coś, co ta czarownica powiedziała.
- Rozmawiał pan z nią? - zapytała Ann. Pokręcił głową.
- Ale...
- Do Mamy Lili Mae nie jezdzi się w odwiedziny codziennie. Ona mieszka na wodzie, w zupełnej głuszy.
Tam gdzie nie ma telefonu, światła, niczego.
- Chciałabym z nią porozmawiać.
- Naprawdę?
- Tak. Zawiózłby mnie pan do niej?
Przyjrzał się jej uważnie, a potem - wyraznie zły
- pochylił się w jej stronę.
- Więc pani chce pojechać na mokradła? Tam, gdzie są aligatory i węże?
- Tak.
- Mokradła są okrutne dla obcych.
- Pojadę tam z panem.
Tym razem nie zdążył jej odpowiedzieć, bo podeszła do niego szczupła brunetka o ogromnych szarych
oczach.
- Hej, mam przerwę. Mogę się z tobą napić whisky? O! - zauważyła Ann siedzącą po drugiej stronie. -
Witam! Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać...
- Słuchaj, Cindy - przerwał jej Gregory. - To jest żona malarza.
- Była żona - poprawiła z uśmiechem Ann, podając tej ładnej kobiecie rękę. - Jestem Ann Marcel.
- A ja Cindy McKenna. Miło mi panią poznać. Pani były mąż to wspaniały facet. O Boże, to brzmi
dziwnie, prawda? Jest wspaniały jak na domniemanego mordercę. To znaczy... o Boże. On jest pani
byłym mężem, tak? Co pani tutaj robi? Ojej, nie to miałam na myśli. To zabrzmiało okropnie. Ale...
niektórzy po prostu nie pasują do tego klubu... - Zamilkła. - Przepraszam - dodała po chwili.
- Niech pani nie przeprasza. Jon jest wspaniałym facetem. I nie zrobił tego... Jon nikogo nie zabił.
Cindy McKenna otworzyła szeroko czy.
- Czy już udowodnili, że jest niewinny? Czy on jest na wolności?
Ann pokręciła głową.
- Nie, nikt niczego nie udowodnił.
- Przykro mi.
Cindy wyglądała jak osoba, której jest przykro. Jej oczy pozostały duże i okrągłe. Patrząc na nią, Ann
uświadomiła sobie, że już ją gdzieś widziała.
- Ach, pani jest jedną z tych tancerek, które przed chwilą były na estradzie! - powiedziała.
Cindy zarumieniła się i kiwnęła głową zmieszana.
- To daje dobre zarobki - powiedziała spokojnie, tonem takim, jakby się broniła.
- Byliście wszyscy... piękni - oznajmiła Ann. - Tacy pełni wdzięku. Ruchy mieliście takie płynne. Choreo-
grafia była świetna.
Cindy popatrzyła na nią, a potem na Gregory'ego.
- Słyszałeś?
Ann zmarszczyła brwi.
- Powiedziałam to szczerze...
- To bardzo miłe z pani strony - stwierdziła Cindy. - Nie jestem przyzwyczajona do takich miłych komen-
tarzy, bo przeważnie...
- Bo przeważnie - dokończył za nią Gregory - komentarze odnoszą się do ce i de.
- Cycków i dupy - mruknęła Cindy, tak jakby Ann nie mogła się sama tego domyślić.
- No cóż - powiedziała Ann - ce i de też mogą stanowić zaletę.
Cindy roześmiała się.
- Jon zawsze mówił, że pani jest miła i że ma pani talent. A teraz... okazuje się też, że jest pani bardzo
lojalna. Musi pani bardzo cierpieć. %7łałuję, że nie możemy pani pomóc.
- Pomyślałem, że jutro zawiozę panią do Mamy Lili Mae - oznajmił Gregory.
- Do Mamy Lili Mae? - zdziwiła się Cindy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.