Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Booze" słynęła z boozeburgerów i domowych placków z nadzieniem. Wnętrze było obskurne,
a umeblowanie marne, ale można było rozmawiać. Qwilleran i Roger usiedli ostrożnie na
chwiejnych krzesłach i zostali powitani przez Gary'ego Pratta, kudłatego właściciela o czarnej
brodzie. Miał ramiona godne dokera i opaleniznę żeglarza.
- Wygląda na to, że pływałeś na swojej łodzi - zauważył Qwilleran.
- W każdą niedzielę! - odparł potężnie zbudowany mężczyzna zaskakująco wysokim
głosem.
- Czy  Punkt Zapalny" bruzdzi ci w interesie?
- Wszyscy moi klienci poszli tam tylko raz, w dniu otwarcia, ale potem wrócili
solidarnie. Co dla was?
- Boozeburger i wołowina dla mnie - zamówił Roger.
- Boozeburger i kawa - zamówił Qwilleran. - Okej, Roger, wysłuchajmy twoich
gorących wiadomości.
- Znasz Wyspę Trzech Drzew?
- Tylko z nazwy. Jest na jeziorze, naprzeciwko mojego domu, jak mi się zdaje, ale nie
widać jej z brzegu.
- Leży w odległości kilku mil - to płaska i piaszczysta plaża ze wzgórkiem pośrodku i
paroma drzewami. Należy do faceta, który wynajmuje łodzie wędkarzom; jest tam przystań i
szopa. Wędkarze cumują na wyspie, żeby wypić i oczyścić połów. Dzieciaki opalają się na
piasku i korzystają z szopy, Bóg jeden wie po co.
- Gdzie tu wiadomość? Facet postanowił wybudować tam osiedle mieszkaniowe?
- Wiadomość jest taka - a otrzymałem ją od pilota, który lata helikopterem szeryfa - że
na plaży wylądowało UFO!
Qwilleran patrzył na Rogera z pogardliwym niedowierzaniem.
- Nabiera cię.
- Mówił poważnie. Znam dobrze tego gościa. Znalazł wielką wypaloną łatę na wyspie
- idealnie okrągłą.
- Jakieś dzieciaki roznieciły ognisko - wzruszył ramionami Qwilleran.
- Nie, ta łata jest za duża.
- Co na to szeryf?
- Pilot nie złożył oficjalnego raportu. Mogłoby to podważyć jego wiarygodność w
wydziale.
- Do czego zmierzasz?
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy skombinować gdzieś licznik Geigera czy coś w
tym rodzaju i popłynąć tam, a potem napisalibyśmy artykuł do gazety. Bushy ma łódkę i jest
chętny.
Qwilleran na chwilę stracił mowę. Jednak na początku kariery, jako reporter, tropił
jeszcze dziwniejsze tematy. Roger był młody. Nie należało go zniechęcać.
- Chciałbyś się z nami tam wybrać? - spytał Roger.
Qwilleran przygładził w zamyśleniu wąsy. Choć nie przykładał wielkiej wagi do tej
plotki, nie chciał stać z boku.
- Mogę się wybrać na przejażdżkę, czemu nie.
- Jako osoba trzecia, niezainteresowana sprawą, mógłbyś potwierdzić nasze ustalenia,
co dodałoby powagi tej historii.
- Nie wrabiaj mnie w firmowanie niedorzecznych opowieści, mój chłopcze. Co na to
wszystko Bushy?
- Jest gotów się tam wybrać! Zależało mi po prostu na twoim udziale.
Kelnerka przyniosła im boozeburgery - szerokie na piętnaście centymetrów, wysokie
na dziesięć i słynne na cały okręg. Dwaj mężczyzni przeżuwali przez chwilę w milczeniu.
Góra jedzenia wymagała najwyższej koncentracji i kilku papierowych serwetek, a tak się
składało, że w restauracji  Pod Czarnym Niedzwiedziem" liczyli po pięć centów za serwetkę,
w dodatku nie najwyższej jakości.
- Wszystko w porządku? - spytał Gary Pratt, krążąc po sali niczym czarny niedzwiedz,
którego przypominał z wyglądu.
- Następnym razem przyniosę własne serwetki - oświadczył Qwilleran. - Jakie dzisiaj
serwujesz placki?
- Czekoladowa beza, ale szybko idą. Chcecie zamówić kilka?
- Wszystko zależy od tego, jak tniesz placek - linijką czy mikrometrem. Znam twoje
zagrywki, Garry. To, co tracisz na burgerach, odbijasz sobie na plackach i papierowych
serwetkach.
- W przypadku tak zdrowych gości jak wy proponowałbym po dwa kawałki dla
każdego; i nie policzę za serwetki.
- Umowa stoi.
Gary oddalił się ciężkim krokiem, rechocząc swoim wysokim śmiechem.
Nim podano im na stół cztery kawałki placka, przyszła kolej na Qwillerana i jego
sensacyjną plotkę. Oświadczył:
- Zamiast ścigać UFO, Roger, powinieneś zająć się śledztwem w sprawie ożywionej
aktywności kryminalnej w Mooseville.
Roger przełknął i odłożył widelec.
Rozdział dziewiąty
- Jak tam placek? - spytał właściciel knajpki, który krążył między stolikami.
- Najlepszy, jakiego kiedykolwiek kosztowałem - wyznał Qwilleran. - Czy wciąż
przyrządza te placki twoja babka?
- Nie, starsza pani zmarła, ale moja ciotka ma jej przepisy
- Jest treściwy, ale nie zapychający, kremowy, ale nie lepki.
- Powinienem podnieść cenę - oznajmił Gary, po czym oddalił się, by wybić sumę na
zabytkowej mosiężnej kasie.
Qwilleran zwrócił się do Rogera.
- Jest coś przyjemnego w brzmieniu starej kasy: stuk klucza, brzęk cyferek, szurgot
wyskakującej szuflady... Dlaczego nie zacząłeś jeszcze swojego placka?
- Zabiłeś mi ćwieka - odparł Roger, który wpatrywał się w przestrzeń. - Jakiego
rodzaju aktywność kryminalną masz na myśli? Dzieje się coś, o czym nie wiem?
Jak większość rodowitych mieszkańców okręgu uważał za swój przywilej wiedzieć
wszystko, co się dzieje, a jako reporter uważał za swój obowiązek wiedzieć to w pierwszej
kolejności.
- To się dzieje pod twoim nosem. Jeśli zamierzasz być dziennikarzem, musisz zacząć
myśleć, a nie tylko wykonywać zawód.
- Do diabła! Powiedz mi coś konkretnego!
- Natrafiłem piętnaście lat temu na podobny przypadek w Rio, ale człowiek spodziewa
się takich rzeczy, jeśli chodzi o Amerykę Południową; w Mooseville raczej nie.
Qwilleran celowo - dla tym większego efektu - zwlekał z wyjaśnieniem. Roger
wpatrywał się w niego z uniesionym widelcem.
- Mam poważne podejrzenia - ciągnął Qwilleran, przygładzając wąsy - że ktoś w
Mooseville rzucił klątwę na stolarzy.
Roger się wyraznie odprężył.
- Na czym polega ten żart, Qwill? Czekam na puentę.
- To nie żart. Stolarze umierają albo znikają w zastraszającym tempie. Każdy, kto
wierzy w UFO, powinien bez trudu zaakceptować odwieczną mistykę klątwy - złego ducha,
który ma zgubny wpływ na skądinąd normalną społeczność.
Roger odłożył swój widelec. Te wszystkie stwierdzenia padły z ust weterana
dziennikarstwa, którego podziwiał i szanował.
- Skąd wziąłeś' tę statystykę zgonów, Qwill?
- To rzecz powszechnie wiadoma. Mieliśmy dwa wypadki, jedną śmierć z tak
zwanych przyczyn naturalnych i dwa zaginięcia. I wszystko to wydarzyło się w ciągu dwóch
ostatnich miesięcy. Wydaje się, że serię tę zapoczątkował Joe Trupp.
- Wszyscy wiedzą, że spadła na niego klapa wywrotki - przypomniał Roger. - Typowy
przykład nieszczęśliwego zgonu. Tak oświadczył koroner.
- Na tym właśnie polega piękno klątwy. Wszystko wygląda tak naturalnie, tak
normalnie, tak przypadkowo. Potem przyszła kolej na budowlańca, który stawiał garaż w
domu Lyle'a Comptona. Facet zniknął bez śladu, a wszelkie próby jego odnalezienia spełzły
na niczym.
- Znasz tych sezonowych robotników. Przyjeżdżają i wyjeżdżają. Podejrzewam, że
połowa z nich to zbiegli więzniowie, a kiedy prawo zaczyna im deptać po piętach, dają nogę!
- Jak w takim razie wytłumaczysz przypadek Buddy'ego Yarowa, który utopił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.