Odnośniki
|
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] pewna, że w gÅ‚osie Gianfranca wyczuwaÅ‚o siÄ™ napiÄ™cie. - Spróbuj siÄ™ nie denerwować - powiedziaÅ‚a, bo nie potrafiÅ‚a wymyÅ›lić nic innego poza kocham ciÄ™". - WysyÅ‚am po niego Eduarda z autem. Przyjedzie promem za jakieÅ› pół go- dziny. MogÅ‚abyÅ› odebrać go z przystani i zabrać do domu? - Tak, oczywiÅ›cie. - ZjawiÄ™ siÄ™ najszybciej, jak potrafiÄ™. - Dobrze, wiÄ™c do zobaczenia - próbowaÅ‚a naÅ›ladować jego rzeczowy ton, ale podejrzewaÅ‚a, że jej siÄ™ nie udaÅ‚o. OdÅ‚ożyÅ‚a sÅ‚uchawkÄ™ i zwróciÅ‚a siÄ™ do Sue: - Wiesz, o co chodzi? Sue przytaknęła. - Masz nie odstÄ™pować dzieciaka, dopóki jego tatuÅ› nie przyjedzie. Diana skinęła gÅ‚owÄ…. - A co potem? - Potem, jak sÄ…dzÄ™... - WzruszyÅ‚a szczupÅ‚ymi ramionami. - Nie mam pojÄ™cia - przyznaÅ‚a. - Alberto powinien być tu za pół godziny. Chyba lepiej bÄ™dzie, jeÅ›li za- biorÄ™ rzeczy. S R - SwojÄ… torbÄ™ podróżnÄ… znajdziesz w mojej sypialni. - DziÄ™kujÄ™. Sue podążyÅ‚a za niÄ… do sypialni i przyglÄ…daÅ‚a siÄ™, jak Diana rozsuwa zamek bÅ‚yskawiczny i przerzuca zawartość torby. - WiÄ™c już tu nie wrócisz? - MyÅ›lÄ™, że to zależy. - Od tego, czy wybierzesz Gianfranca czy dziecko? SÅ‚yszÄ…c to bezceremonialne sformuÅ‚owanie, Diana pobladÅ‚a. - Wiesz, nigdy nie podejrzewaÅ‚am, że chciaÅ‚abyÅ› mieć dziecko. SÄ…dziÅ‚am, że pogodziÅ‚aÅ› siÄ™ z sytuacjÄ…. - Tak byÅ‚o, albo przynajmniej tak uważaÅ‚am. Może po prostu nie spotkaÅ‚am wczeÅ›niej mężczyzny, z którym chciaÅ‚abym mieć dzieci. - NaprawdÄ™ go kochasz, co? Diana zaÅ›miaÅ‚a siÄ™, wyciÄ…gnęła z torby szal, zebraÅ‚a wÅ‚osy z tyÅ‚u gÅ‚owy i przewiÄ…zaÅ‚a je. - On jest jedynÄ… osobÄ…, która tego nie wie. Co za ironia, zważywszy, że ma umysÅ‚ ostry jak brzytwa. - Może byÅ› go oÅ›wieciÅ‚a? Diana odwróciÅ‚a siÄ™ i obrzuciÅ‚a chÄ™tnÄ… do pomocy przyjaciółkÄ™ niedowierza- jÄ…cym spojrzeniem. - To ostatnie, co chciaÅ‚by usÅ‚yszeć. - Może powinien. A co z tym leczeniem bezpÅ‚odnoÅ›ci? - Chyba bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a o tym zapomnieć. - A mogÅ‚abyÅ›? Diana zmarszczyÅ‚a z rozpaczÄ… czoÅ‚o i wyznaÅ‚a: - To nie bÄ™dzie Å‚atwe. O wiele Å‚atwiej byÅ‚o zaakceptować, że nigdy nie urodzÄ™ dziecka, kiedy wiedziaÅ‚am, że nie ma nadziei, ale teraz... UrwaÅ‚a, nie mogÅ‚a mówić dalej, Å‚zy odebraÅ‚y jej gÅ‚os. S R Wizyta u specjalisty od niepÅ‚odnoÅ›ci otworzyÅ‚a przed niÄ… mnóstwo możliwo- Å›ci, o których przedtem nie pozwalaÅ‚a sobie myÅ›leć. - MałżeÅ„stwo wymaga kompromisu - powiedziaÅ‚a, pragnÄ…c przekonać w równym stopniu siebie, jak i Sue. W poÅ‚owie drogi do drzwi przystanęła i obejrzaÅ‚a siÄ™, z oczami przepeÅ‚nio- nymi Å‚zami, którym nie pozwalaÅ‚a spÅ‚ynąć. - Wiesz, za każdym razem, gdy czujÄ™, że zbliżam siÄ™ do niego, on mnie od- pycha. Jemu nie zależy na mnie tak jak... - urwaÅ‚a gwaÅ‚townie. - Lepiej zejdÄ™ na dół i poczekam na Eduarda. ByÅ‚a już na schodach, gdy dogoniÅ‚ jÄ… gÅ‚os Sue, odbijajÄ…cy siÄ™ echem od beto- nowych Å›cian. - Może zależy mu za bardzo i wÅ‚aÅ›nie tego siÄ™ boi! Sue miaÅ‚a dobre intencje, ale nie znaÅ‚a Gianfranca. On nie baÅ‚ siÄ™ niczego. Limuzyna już na niÄ… czekaÅ‚a. Kierowca wyskoczyÅ‚, gdy tylko jÄ… zobaczyÅ‚. WziÄ…Å‚ od niej torbÄ™, uprzejmie wypytujÄ…c o zdrowie. UsiadÅ‚a z tyÅ‚u i powiedziaÅ‚a: - DzieÅ„ dobry, Eduardo. Gdy silnik zaskoczyÅ‚, nie mogÅ‚a powstrzymać wspomnieÅ„ o tym, jak pierwszy raz jechaÅ‚a tym autem. To byÅ‚ dzieÅ„, w którym wiele wydarzyÅ‚o siÄ™ po raz pierw- szy. Pierwszy raz podróżowaÅ‚a limuzynÄ… i po raz pierwszy byÅ‚a z mężczyznÄ…. S R ROZDZIAA SIÓDMY PrawdÄ™ mówiÄ…c, ten dzieÅ„ zaczÄ…Å‚ siÄ™ koszmarnie. Jeden z pacjentów Diany, miÅ‚y starszy pan, dochodzÄ…cy do zdrowia po operacji serca, niespodziewanie zmarÅ‚. Nie miaÅ‚a ochoty na pogawÄ™dki w przebieralni, Å›pieszyÅ‚a siÄ™, majÄ…c nadziejÄ™, że zÅ‚apie wczeÅ›niejszy autobus do domu. PadaÅ‚ deszcz, zatrzymaÅ‚a siÄ™ wiÄ™c na chwilÄ™ w wahadÅ‚owych drzwiach głównego wejÅ›cia, by zaÅ‚ożyć na gÅ‚owÄ™ kaptur kurtki. Widok szarych chmur nie poprawiÅ‚ jej nastroju. GotowaÅ‚a siÄ™ wÅ‚aÅ›nie do przebiegniÄ™cia przez ruchliwÄ… ulicÄ™ do przystanku autobusowego, gdy czyjaÅ› dÅ‚oÅ„ spoczęła na jej ramieniu. OdwróciÅ‚a siÄ™ i jej wzrok zatrzymaÅ‚ siÄ™ na Å›rodkowym guziku drogiej skórza- nej kurtki. WiedziaÅ‚a, że pod kurtkÄ… jej wÅ‚aÅ›ciciel nosi jasnoszary kaszmirowy sweter. W minionym tygodniu spotykaÅ‚a Gianfranca Bruni każdego dnia. MogÅ‚a na wÅ‚asne oczy widzieć, jak szybko goi siÄ™ rana, którÄ… zszyÅ‚a. ByÅ‚a też w stanie ob- serwować jego przywiÄ…zanie do syna oraz umiejÄ™tność obywania siÄ™ maÅ‚Ä… iloÅ›ciÄ… snu. SiedziaÅ‚ przy łóżku syna nieprzerwanie przez trzydzieÅ›ci sześć godzin, zanim w koÅ„cu oddaliÅ‚ siÄ™ na czas wystarczajÄ…cy, by wziąć prysznic, przebrać siÄ™ w czyste ubranie i ogolić. Jak tylko rozeszÅ‚a siÄ™ wieść o jego obecnoÅ›ci, z caÅ‚ego szpitala zaczÄ™li Å›ciÄ…gać ludzie pod najbÅ‚ahszymi pretekstami, dopóki John nie ogÅ‚osiÅ‚, że jego oddziaÅ‚ to nie ZOO i każdy, kto przyjdzie tu bez ważnego powodu, bÄ™dzie siÄ™ musiaÅ‚ solidnie tÅ‚umaczyć. Choć Gianfranco oddalaÅ‚ siÄ™ ze szpitala na bardzo krótko, nadal promieniowaÅ‚ niespokojnÄ… żywotnoÅ›ciÄ…. Niejeden raz, gdy Diana koÅ„czyÅ‚a dyżur, marzyÅ‚a, by mogÅ‚a zaczerpnąć trochÄ™ nagromadzonej w nim energii. Jednak przeważnie staraÅ‚a S R siÄ™ o nim nie myÅ›leć, ponieważ byÅ‚ bardzo niepokojÄ…cym mężczyznÄ…. - Panie Bruni. Wilgoć na jego twarzy i przyklejone do czaszki ciemne wÅ‚osy sugerowaÅ‚y, że staÅ‚ tu przez jakiÅ› czas. - Mam na imiÄ™ Gianfranco. Alberto mówi do ciebie po imieniu? Diana? Skinęła gÅ‚owÄ…, trudno jej byÅ‚o odwzajemnić jego spokojne spojrzenie, ale przekonaÅ‚a siÄ™ jednoczeÅ›nie, że nie byÅ‚aby w stanie oderwać wzroku od tego szczu- pÅ‚ego, jakby rzezbionego oblicza, nawet gdyby od tego zależaÅ‚o jej życie. - Tak. - Wracasz do domu? Przytaknęła. - I jesteÅ› zmÄ™czona, gÅ‚odna, ponieważ przepracowaÅ‚aÅ› przerwÄ™ obiadowÄ…. Oraz zastanawiasz siÄ™ - dodaÅ‚ z wilczym uÅ›miechem - skÄ…d to wszystko wiem. OtworzyÅ‚a usta. - SkÄ…d pan wie? - ObserwujÄ™ ciÄ™. - PochlebiÅ‚oby mi to, gdyby byÅ‚o tu jeszcze coÅ› innego do obserwowania - próbowaÅ‚a zbyć jego sÅ‚owa Å›miechem. - MiÅ‚o jest patrzeć na piÄ™knÄ… kobietÄ™. - Na mnie?! ZareagowaÅ‚ Å›miechem na ten okrzyk zaskoczenia. - O wiele bardziej wolÄ™ patrzeć na ciebie niż na twojego przyjaciela, tego muskularnego szefa pielÄ™gniarek. JesteÅ›cie może parÄ…? - Z Johnem? - NaprawdÄ™ zaskoczyÅ‚a jÄ… ta sugestia. - Nie, oczywiÅ›cie, że nie. - On też ciÄ™ obserwuje. - To Å›mieszne - odparowaÅ‚a z irytacjÄ…. - Biedny John - powiedziaÅ‚ cicho. - A teraz, gdy ci to uÅ›wiadomiÅ‚em, wiesz, że mam racjÄ™. Nie ma co zaprzeczać. Masz najbardziej otwartÄ… twarz, jakÄ… wi- S R dziaÅ‚em. PowiedziaÅ‚ to w taki sposób, jakby to byÅ‚a wada, i Diana byÅ‚a skÅ‚onna zgodzić siÄ™ z nim. W tej chwili przelatywaÅ‚y jej przez gÅ‚owÄ™ myÅ›li, o których sama wolaÅ‚a- by nie wiedzieć. Perspektywa, że mogÅ‚aby je zdradzić, budziÅ‚a w niej przerażenie. - Myli pan życie z operÄ… mydlanÄ…. Najwyrazniej ponosi pana wyobraznia. KÄ…ciki wyrazistych ust uniosÅ‚y siÄ™ w leniwym, zmysÅ‚owym uÅ›miechu. Nie odważyÅ‚a siÄ™ przeanalizować bÅ‚ysku w jego oczach, z jakim przyznawaÅ‚ jej racjÄ™. - Możliwe, że masz sÅ‚uszność i wyobraznia nie zastÄ…pi rzeczywistoÅ›ci. Nie wtedy, gdy staje siÄ™ boleÅ›nie frustrujÄ…ca... - szepnÄ…Å‚. - Szczerze mówiÄ…c, panie Bruni, uważam, że rzeczywistość rzadko dorównuje wyobrazni. - Na przykÅ‚ad jego usta. To niemożliwe, by caÅ‚owaÅ‚ tak wspaniale, jak [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |