Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] kłopotliwą sprawę, ale Ray nie chciał już żyć złudzeniami. Musiał wziąć pod uwagę i taką możliwość, że Marcel tylko przebiegła niewidzącymi oczami po wszelkich notatkach o telefonach mnąc je niedbale w swoich starannie wypielęgnowanych palcach. Nieważne. Kochała go. Miał zamiar przypomnieć jej o tym, gdy zdoła już pocałunkami usunąć wyraz zranienia z jej twarzy i ból z jej oczu. Mercedes był zaparkowany obok starej wozowni. Pozwolił mu tam zostać. To było częścią planu. Przed końcem tygodnia jedyni dwaj taksówkarze w mieście znali już, doskonale Raya. Przed upływem drugiego wiedzieli już dokąd jechać, zanim jeszcze podał im adres. Zwiedził wszystkie nowe rejony miasta, poznał każdą ślepą uliczkę, przemierzył wszystkie gęsto zabudowane wiktoriańskimi domami ulice. Powiedział, że szuka domu, ale ciężko mu było wytłumaczyć pośrednikowi, że musi to być dom idealny. Miejsce, gdzie mógłby zabrać Marcel, uklęknąć i przekonać ją, że chce założyć z nią rodzinę, niezależnie od tego, czy składać się ona będzie tylko z nich dwojga, czy jeszcze z dziesięciorga dzieci. Nie znalazł jeszcze takiego miejsca, ale wiedział, że mu się to uda. Musiało. Kierowcy wiedzieli jeszcze, że każda podróż musiała zakończyć się pętlą wokół domu Courville ów. Czy nie mogły pan skręcić za tym małym sklepikiem? Czy nie robię tak zawsze? mruknął po przyjacielsku kierowca. Sprzedają tam segmenty domu Courville ów. Nie wiem, czy tego właśnie pan szuka. Ray szukał jakiegoś śladu, że była tam Marcel. Słowa taksówkarza zadzwoniły z tyłu jak terkot silnika. Usłyszał od pośredników nieruchomościami tyle różnych porad, że starczyłoby ich na całe życie. Nie usłyszał ani jednego słowa od Marcel. Zjechali ze szczytu wzgórza. Był ciepły, słoneczny, kwietniowy dzień. Na szeroko otwartych drzwiach napisane było: Otwarte . Pochylił się na siedzeniu, mając nadzieję, że uda mu się ją zobaczyć. Kobieta w jabłkowo-zielonym fartuchu przeszła przed warsztatem właśnie wtedy, gdy przejeżdżali obok. Ray wrócił na swoje miejsce. To chyba nie jest pański mercedes? Słyszałem, jak mówił pan, że ma pan brązowy wóz. Kierowca obejrzał go sobie w lusterku dokładnie. Ray widział, jak dodaje w myśli uszyty na zamówienie garnitur, skórzaną aktówkę, zegarek. Dorównywały brązowemu mercedesowi. Tak, jest mój. Ktoś go ukradł? Oddałem go. Oczy taksówkarza rozszerzyło zdumienie. Ray wzdrygnął się słysząc swoje własne słowa. Jakiego napiwku można spodziewać się po facecie, który oddaje mercedesa? Pamiętając o tym, kierowca bardziej niż chętnie spełniał wszystkie jego polecenia. Chce pan jeszcze raz objechać wzgórze dookoła? Ray westchną głęboko i opadł na oparcie siedzenia. Nie, dziękuję. A jednak, gdy zjeżdżali już ze wzgórza, oglądał się do tyłu nie przestając przeklinać samego siebie. Zachowywał się jak chory z miłości szesnastolatek. Następnym razem będzie na pewno spacerował pod oknem jej sypialni, licząc, że uda mu sieją dojrzeć. Miał wrażenie, że zrobił całe koło, by znalezć się dokładnie w tym miejscu, z " którego wyszedł. O nie, nie chciał raz jeszcze przebywać tej samej drogi. Otwarty dom odezwał się kierowca. Hmm? Niezupełnie w stylu wyższych sfer zarządzających, jak te, które pan ogląda, ale świetnie usytuowany. Lokalizacja, właśnie to się liczy przy nieruchomościach. Tak słyszałem. Te należą do najbardziej szykownych w mieście. Rzeczywiście, racja. Stój! Co? Tutaj? Nacisnął hamulec. Ray nagle zobaczył to znak, odpowiedz. Mógł wyrwać się teraz z błędnego koła. Wysiądę tutaj. Z powrotem do miasta jest kilka mil, kolego. Tam na wzgórzu sprzedają segmenty. Właśnie o tym mówiłem przez cały czas. Po prostu mnie tu zostaw. Wyszperał dwudziestkę z portfela, ucinając w ten sposób całą dyskusję. Marcel pochłonęła kolejną filiżankę marokańskiej kawy, życząc sobie w duchu, żeby jej nerwy stały się równie nieczułe, jak kubki smakowe. Obok przejechał samochód. Serce zabiło jej żywiej. To tylko taksówka. Sandy odwiesiła słuchawkę. Kwietniowe deszcze sprowadzają do domów remonty, daję słowo. W związku z tymi targami budowlańców mamy już zamówienia co najmniej na miesiąc. Marcel spróbowała przełknąć kulę, która uwięzia jej w gardle. Zdecydowała się nie brać udziału w większej części weekendowego pokazu. Co by się stało, gdyby przyszedł tam Ray? Miała nadzieję, że przyjdzie, i modliła się, żeby go tam nie zastać. Wystarczył jednak jeden rzut oka na makietę pasażu handlowego, żeby zdecydowała się nie opuszczać warsztatu przez resztę dnia. Zostanę tu na straży, w razie gdyby ktoś dzwonił powiedziała. Co za tchórzostwo. Przez dwa tygodnie nie odebrała żadnego telefonu bojąc się, że może on być od Raya. Ziemia do Marcel głos Sandy obudził ją z zamyślenia. Przepraszam. Z trudem oderwała uwagę od drogi, by znowu zająć się biurem. Taksówka jechała już drogą wjazdową do posiadłości. Widocznie ktoś przyjezdny pragnie obejrzeć segmenty, pomyślała. Tak szybko je rozchwytywali. Ziemia do Maaarcel. Przepraszam, znowu zrobiłam to samo? Wspólniczka zawtórowała jej śmiechem. Lepiej. Lepiej niż co? spytała Marcel zdziwiona. Przynajmniej pamiętałaś, jak naśladować ludzki śmiech. Jeszcze w zeszłym tygodniu zupełnie ci to nie wychodziło. Marcel skrzywiła się i wróciła do rachunków na minikomputerze. Jej możliwość koncentracji była żałosna. Według Sandy cera Marcel była równie fatalna, jak jej poziom sił witalnych, bezsenność i matowość włosów. Potrzebowała wakacji, masażu. Potrzebowała mężczyzny, ale tylko jeden przychodził jej na myśl. Zamknęła oczy przeszyta nagłym bólem, który nie mijał, mimo że po prostu musiał. Nie miała zamiaru spędzić reszty swoich dni cierpiąc w ten sposób. Była człowiekiem czynu. Wyznaczała sobie cele. A jednak wszystkie jej ostatnie postanowienia zdawały się rozpływać w powietrzu, zanim nawet zdążyła je zaplanować. Tak jak wiadomości telefoniczne. Zostawił swoje imię, numer i to wszystko. Czy powinna zadzwonić? Zmieszne byłoby prosić o to Sandy albo użyć sekretarki automatycznej. Przychodziła wcześnie każdego ranka, aby nacisnąć guzik z nadzieją, że usłyszy jego głos, wiedząc, że jej na pewno by się załamał, gdyby musiała z nim rozmawiać. O, Marcella Courville jest tchórzem. Czego chciał? Przeprosić? Naiwna. Pewno chciał z powrotem swojego mercedesa. Jakaś cząstka w niej pragnęła, aby poprosił tylko o to. Gdyby okazał się zupełnym szczeniakiem, mogłaby dać upust swojej złości. Mogłaby poprosić ludzi. którzy wykańczali parking przed domem, żeby napełnili ten samochód cementem po sam dach. Mogłaby podjechać nim pózniej pod drzwi Raya i zostawić tam wóz, aby stwardniał razem z jej sercem. Komputer przypomniał o sobie natarczywym brzęczeniem. Na jakieś piętnaście sekund Marcel poświęciła mu swoją uwagę. Ta starannie wypracowana fasada, którą zawsze prezentowała światu, nie wróciła na swoje miejsce tak szybko, jak Marcel tego pragnęła. Były w niej wyrwy, brakowało pewnych fragmentów. Sandy potrafiła dojrzeć przez nią prawdziwą Marcel. Komu jeszcze się to udawało? W ostatni weekend była u pani Hardings, by przedstawić pewne rachunki. Starsza pani zatrzymała ją u siebie, poczęstowała herbatą i, tak czy inaczej, starała się podnieść Marcel na duchu. Kim ona była, inwalidką? Czy każdy już wiedział, że się rozsypywała? Komputer znowu zabrzęczał. Do diabła! Co za język zaśmiała się Sandy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |