Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dużą, białą, którą wyjął z kieszeni spodni. Wydmuchała nos i westchnęła głęboko.
Leonard zaczął mówić, zdążyła jednak mu przerwać.
 Nienawidzę go, nienawidzę nawet myśli o nim. Wtedy powiedział to, co zamierzał powiedzieć
wcześniej:
 Rzucę na niego okiem.  Poszedł do sypialni i włączył światło. %7łeby otworzyć szafę, musiał zamknąć
za sobą drzwi sypialni. Spojrzał na zboczeńca. Otto nie zmienił pozycji. Maria zawołała coś z sąsiedniego
pokoju. Uchylił nieco drzwi sypialni.  Wszystko w porządku  powiedział.  Tylko na niego patrzę.
Oglądał go dalej. Maria naprawdę wybrała sobie tego człowieka na męża. A tak nisko upadł. Mogła mówić,
że go nienawidzi, ale przecież jego wybrała. I wybrała także Leonarda. Musiał się w tym przejawić ten sam
gust. On i Otto, obydwaj się jej spodobali, coś ich łączyło, jakieś aspekty osobowości, wygląd,
przeznaczenie, coś. W tej chwili się na nią rozzłościł. Związała go swoim wyborem z tym człowiekiem,
którego próbowała się teraz wyprzeć. Tłumaczyła, że wszystko było niezbyt szczęśliwym przypadkiem, jak
gdyby z nią nie miało to nic wspólnego. Ten zboczeniec znajdował się jednak w ich sypialni  spał pijany,
mógł zaraz nasikać na jej ubrania  a wszystko z powodu wyboru, jakiego dokonała. Tak, teraz naprawdę
się rozzłościł. Ponosiła odpowiedzialność za Ottona, był jej pomyłką, należał do niej. A miała czelność
złościć się na niego, na Leonarda.
Zgasił światło w sypialni i wrócił do pokoju. Chętnie by już stąd wyszedł. Maria paliła. Uśmiechnęła się
nerwowo.
 Przepraszam, że krzyczałam.
Sięgnął po papierosy. Zostały już tylko trzy. Odrzucił paczkę; spadła na podłogę, obok butów.
 Nie złość się na mnie  powiedziała.
 Sądziłem, że tego właśnie chciałaś. Spojrzała na niego, zaskoczona.
 Złościsz się. Chodz tu i usiądz. Powiedz mi, dlaczego.
 Nie mam ochoty siadać.  Powoli znajdował przyjemność w odgrywaniu tej sceny.  Twoje
małżeństwo z Ottonem nadal trwa. A on jest w sypialni. Dlatego jestem zły. Albo porozmawiamy o tym, jak
się go pozbyć, albo wracam do siebie, a wy możecie tu sobie flirtować.
 Flirtować?  Jej akcent dodał znajomemu zwrotowi obce brzmienie. Nie było w nim grozby, którą
zamierzała wyrazić.  Co próbujesz przez to powiedzieć?
Rozdrażniło go, że znowu zaczyna mówić do niego ze złością, zamiast dać mu odegrać do końca całą scenę.
On wcześniej pozwolił jej się wyładować.
 Mówię, że jeśli nie chcesz mi pomóc się go pozbyć, możesz z nim spędzić ten wieczór. Powspominać
dawne czasy, dokończyć wino, cokolwiek. Na mnie już jednak nie licz.
Położyła dłoń na swoim wysokim, pięknym czole i odezwała się, jakby kierując słowa do siedzącego w
pokoju, nieistniejącego świadka:
 Nie mogę wprost w to uwierzyć. On jest zazdrosny.  Potem skierowała się do Leonarda:  Ty także?
Tak samo jak Otto? Chcesz iść teraz do domu i zostawić mnie z tym człowiekiem? Chcesz siedzieć w domu i
myśleć o Ottonie i o mnie? A może położysz się do łóżka i wtedy będziesz o nas rozmyślał...
Przestraszył się nie na żarty. Nie wiedział, że ona jest zdolna tak mówić, że jakakolwiek kobieta może
mówić w ten sposób.
__ Skończ już opowiadać te cholerne bzdury. Dopiero co
miałem zamiar wywlec go stąd i zostawić na ulicy. To ty chcesz tu siedzieć, bawić mnie czułymi opisami
jego charakteru i wypłakiwać się w moją chustkę.
Zmięła chustkę i cisnęła mu do stóp.
 Wez ją sobie. Ona śmierdzi!
Nie podniósł jej. Obydwoje chcieli zacząć mówić, ale Maria była szybsza.
 Chcesz wyrzucić go na ulicę, dlaczego więc po prostu tego nie zrobisz? No, jazda! Dlaczego ty nic nie
robisz? Dlaczego sobie spokojnie stoisz i czekasz, aż ja ci coś powiem? Chcesz go wyrzucić, jesteś
mężczyzną, wyrzuć go więc!
Znowu o jego męskości. Dużymi krokami przeszedł przez pokój i chwycił ją za przód bluzki. Odpadł guzik.
Zbliżył twarz do jej twarzy.
 On należy do ciebie  krzyknął.  Ty go wybrałaś, był twoim mężem, ma twój klucz. Ty ponosisz za
niego odpowiedzialność.  Wolną rękę zacisnął w pięść. Przestraszyła się. Papieros wypadł jej z ręki na
kolana. Wciąż się palił, Leonard nie zwrócił jednak na to uwagi. Krzyknął znowu:  Chcesz siedzieć sobie
z boku, a ja mam sprzątać ten bałagan, którego narobiłaś w przeszłości...
W odpowiedzi krzyknęła mu prosto w twarz:
 No właśnie! Miałam już mężczyzn, którzy krzyczeli na mnie, bili mnie, próbowali gwałcić. Teraz
potrzebuję takiego, który by się mną zaopiekował. Myślałam, że ty nim będziesz. Myślałam, że się do tego
nadajesz. Ale nie, ty chcesz być zazdrosny, chcesz krzyczeć, bić i gwałcić jak tamten i cała reszta...
W tej chwili Maria stanęła w płomieniach.
Z miejsca, gdzie upadł tlący się papieros, wydobył się pojedynczy język ognia, podskoczył, skurczył się,
następnie oplótł sobą inne, wyskakujące spomiędzy fałd białej tkaniny. Zanim zaczerpnęła powietrza, żeby
krzyknąć, zwinne niebieskie i żółte płomienie zdążyły rozejść się w górę i na boki. Zerwała się na nogi i
zaczęła uderzać w siebie obiema rękami. Leonard chwycił butelkę wina i do połowy napełnioną szklankę,
która stała obok. Wylał wino ze szklanki na jej kolana, co wcale nie pomogło. Wciąż stojąc, krzyknęła drugi
raz, przeciągle.
Spróbował wylać na nią wino z butelki. Nie wydostawało się jednak dość szybko. W pewnej chwili spódnica
zaczęła przypominać sukienkę tancerki flamenco  cała pomarańczowo-czerwona, przepleciona błękitem,
wydająca trzaski podczas obrotów. Maria biła rękami, wykręcała piruety, jak gdyby próbowała wydostać się
ze spódnicy, wirując ku górze. Trwało to moment, ułamek sekundy, zanim Leonard złapał obiema rękami za
pasek i szarpnął spódnicę. Udało się ją zerwać; leżąc już na podłodze, wybuchła nowym płomieniem. Zaczął
deptać, zadowolony, że ma na nogach buty, a kiedy płomienie ustąpiły gęstemu dymowi, mógł się odwrócić
i spojrzeć w twarz Marii.
Dostrzegł w niej oszołomienie i ulgę, a nie fizyczny ból. Spódnica miała doszytą sztywną halkę z satyny lub
innego naturalnego materiału, który się tak łatwo nie zajmował. To ochroniło Marię. Halka leżała teraz pod
jego stopami, po-brązowiała, lecz nietknięta ogniem.
Nie mógł przerwać tego, co robił. Musiał tupać tak długo, jak długo widać było płomienie. Pojawił się
niebieskawoczarny i gęsty dym. Powinien otworzyć okno, chciał też objąć Marię, która stała bez ruchu, być
może w szoku, ubrana w samą bluzkę. Zamierzał przynieść jej szlafrok z łazienki. Pomyślał, że zrobi to
najpierw, jak tylko będzie pewien, że dywan się nie zapali. Lecz kiedy wreszcie usatysfakcjonowany zszedł
z dywanu, było naturalne, że najpierw podszedł do niej i objął ją. Drżała, wiedział jednak, że zaraz się
uspokoi. Powtarzała w kółko jego imię. On z kolei powta zał:
 O Boże, Mario, o mój Boże. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.