Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] stole. Wziął go ze znudzoną miną w dwa palce i zaraz odłożył. Ziewnął: Ktoś z pana żarty sobie stroi... Strzelali tym? Nie. Podłożyli. Od podłożenia nikt jeszcze nie umarł... Poczułem, że ogarnia mnie złość: To zależy czego i gdzie. Na przykład kamień na szosie może spowodować śmierć nawet paru osób. Machnął lekceważąco ręką: W jakim to wieku... Wtrąciłem złośliwie: Jeśli o mnie chodzi, to w średnim. ...w jakim to wieku powtórzył niewzruszenie żyjemy? W wieku atomu! A pan mi tu jakieś koreańsko-chińskie historie z domieszką Wilhelma Tella opowiada! W innych krajach podobne historie są dziwnie aktualne! Owszem. W innych. Tu zaczailiby się na pana z kałasznikowem... Bełt! Czyli, jak młodzi mówią, tanie wino? Nie pijam. To świetnie! Bo już... No nic, dziękuję panu. Dziękuję! Wyszedłem z kancelarii (co widzieli wszyscy) i z siebie (o czym poinformowałem tylko Nataniela). Ten uśmiechnął się smutno: Mój drogi, to nie stanowisko czyni człowieka, a odwrotnie. Zresztą na twoim miejscu bardziej przejmowałbym się tym, że na piórze bełtu są już tylko trzy nacięcia... Może więc opuścisz nas i Nieborów? Ani mi się śniło! Obiad upłynął w przykrym nastroju. Przeżuwaliśmy jedzenie w ponurym milczeniu jeden drugiego taksował wzrokiem:... Tyś, bratku, złodziejem czy nie ty; a może tamten? Poważny prozaik nie wytrzymał nerwowo ciężkiego milczenia. Przestał jeść i wymachując łyżką począł perorować: Co się dziwić kradzieżom w nieborowskim pałacu? A na czym stoi nasza współczesna literatura? Na kradzieży. Młodzi poeci albo okradają Pounda albo Eliota. Podobnie w prozie. Złodziejstwo! Jedno wielkie złodziejstwo! Zakończył dysputę krytyk Grzegorczyk: Najstraszniejsze, proszę państwa, jest to, że absolutnie żadnemu z nas nie wolno się z pałacu oddalać. Co??? wrzasnął malarz Borówko. Nie wolno? A ja się będę oddalał! Słuchaliśmy jego wrzasków z pobłażaniem. Malarz, gdzie się oddalasz? zrymował Nataniel. Spotkałem po południu profesora Zanna. Właśnie wracał z przesłuchania w kancelarii. Zatrzymał mnie i powiedział: Tra-ta-ta, rzuciłem podejrzenie na tego malarza Mrówkę, czy jak on się tam nazywa. Borówko, panie profesorze. No właśnie. No ten Mrówka chce się gdzieś oddalać. Po co? Zapewne, aby wynieść i sprzedać skradzione dzieła. Straciłem dla profesora szacunek. Ale właściwie, gdzie się chce oddalić malarz Borówko? Nagle poczułem potrzebę samotności. Skręciłem do %7łółtego Gabinetu. Ale i tam ktoś był. Na szczęście w półmroku rozpoznałem mistrza Nataniela. Bez słowa wskazał mi kanapę obok siebie. Siedzieliśmy tak w milczeniu, aż nagle poczułem jakby wołanie, wezwanie dobiegające od obrazu Ribery. Wstałem z kanapy i podszedłem do tego niewielkiego rozmiarami portretu... Piękna, mądra, poorana bruzdami twarz, okolona siwą, miękką brodą. W oczach starca jakby przeogromne zmęczenie długim życiem, a równocześnie pełnia wiedzy, jaką mu ono przyniosło. Ale przy tym wszystkim oko starca jest żywe, połyskujące bystrością. Aysawa czaszka, resztki siwych kosmyków nachodzą na uszy. Zwiatło pada tylko na prawą stronę głowy, drugi policzek kryje się w półmroku, którego cienie podkreślają bruzdy i zmarszczki, wyraznie zaznaczając nos. Boże, jaki on podobny do Pronobisa wyszeptałem. Na wspomnienie Herakliusza zrobiło się mi smutno i przykro. Od tragicznej śmierci staruszka upłynęło już wiele tygodni... Popatrzmy jeszcze na portret Anny Orzelskiej odwróciłem się do Nataniela. Mistrz przecząco pokręcił głową: Nie, Tomaszu. Innym razem. Nie kalajmy jej piękna brudem, w którym dzisiaj przyszło nam zanurzyć dłonie, a może i serca... Wiesz przecież, kim śliczna Anna jest dla mnie... Wtem Nataniel uczynił kilka kroków w kierunku biurka bonheur-du-jour , przyklęknął i wyciągnął coś spod niego. Popatrz, popatrz, Tomaszu. Szkiełko od zegarka. Leżało pod biurkiem, a nad biurkiem... puste ramy po Rubensie. Czy nic ci to nie mówi? Ktoś, kto wyrwał płótno z ram, być może zaczepił zegarkiem o brzeg ramy i wypadło mu szkiełko... Podczas kolacji pilnie obserwowaliśmy z Natanielem ręce wszystkich nieborowskich gości. Bez sensu! Przecież trudno, żeby ktoś nosił zegarek, w którym brak szkiełka! Po kolacji zabrałem ze swojego pokoju Przyczynek do działalności opata Piotra który przywiozłem do Nieborowa i zeszedłem czytać na pierwsze piętro do pałacowej biblioteki. Jest to ogromna, podłużna sala, znajdująca się na osi pałacu ponad sienią przejazdową. Węższe ściany mają po trzy wysokie okna jedna trójka wychodzi na dziedziniec, druga na ogród. Pod dłuższymi ścianami stoi trzynaście oszklonych szaf angielskich z mahoniu w stylu Jacob, obitych listewkami mosiężnymi, a w szafach mieści się dziesięć tysięcy woluminów, w tym wiele rzadkich druków, tak zwanych cymeliów. Między szafami przy jednej ze ścian stoi kominek dostarczony Radziwiłłom przez samego Brennę około 1820 roku, a na wprost kominka, na środku sali, rozłożyła się wielka angielska kanapa mahoniowa także Jacob wyłożona poduszkami krytymi czerwonym safianem. Obok niej dwa stoliczki polskiej roboty o płytach z szarego marmuru, a przed kominkiem kobierzec ze wschodnioperskiej prowincji Korasan. Pod oknami od strony ogrodu tkwią dwa globusy chyba półtorametrowej wysokości, ustawione na drewnianych postumentach. Na jednym z nich wymalowano mapę nieba, na drugim kulę ziemską. Obydwa globusy wykonał Vicenzo Coronelli, urodzony w 1650 roku w Wenecji, słynny geograf i założyciel pierwszego w świecie towarzystwa geograficznego pod nazwą Akademia Argonautów . Coronelli był twórcą pierwszych włoskich globusów zaś przez niego wykonane zdobiły ongiś Wersal. Do Nieborowa trafiły dzięki Ludwikowi XVIII, który, zaciągnąwszy poważny dług u Michała Hieronima Radziwiłła, spłacał mu go cennymi zabytkami. Nagle zgasły w bibliotece dwa wielkie żyrandole i tylko przygasający w kominku ogień rozjaśniał czerwono skrawek perskiego dywanu. Wciśnięty w rozległą kanapę, pół leżąc [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |