Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] lipca. Poniżej warstwy pieca natrafiono na pogruchotaną posadzkę ceglaną, pokrytą cienką warstwą węgli drzewnych. Prawdopodobnie warstwa ta pochodzi z okresu pożaru, który strawił zamek w 1648 roku. - Jesteśmy coraz bliżej - mruknąłem. - Kierownik podjął decyzję o rozebraniu podłogi. W szczelinie pomiędzy cegłami znaleziono półtorak Zygmunta III Wazy. Po usunięciu cegieł ukazała się warstwa zbitego gruzu zmieszanego z gliną, a poniżej półkoliste sklepienie ceglane murowane na krążynie. - Co to jest krążyna? - zdziwił się Piotrek. - Jak by to powiedzieć... - zamyśliłem się. - Wyobraz sobie, że musisz wymurować półkoliście sklepiony sufit. Więc najpierw robisz coś w rodzaju połowy rury z desek. To umieszczasz w korytarzu, potem oklejasz cegłami i gdy zaprawa zwiąże, wyciągasz drewniany szkielet spod spodu. - Sprytne - mruknął z uznaniem. Malwina podjęła czytanie. - Po przebiciu się przez strop natrafiono na rozległy loch, długości około dwudziestu metrów, szeroki na pięć metrów i zakończony oknem wychodzącym pierwotnie na dziedziniec. Obecnie, na skutek podniesienia się poziomu ziemi, korytarz od tej strony jest niedostępny. Od drugiej strony wąskie przejście prowadziło zapewne do kolejnej podobnej sali, jednak na skutek zawalenia się jej stropu kończy się ślepo. Loch do połowy wysokości wypełniała ziemia, zapewne naniesiona częściowo przez okno, częściowo od drugiej strony na skutek jakiejś powodzi. Założono wykop dokładnie poniżej otworu, na przedłużeniu pionowym wykopu. - Innymi słowy, kontynuowali kopanie swojej studni - mruknąłem. - Po usunięciu namuliska natrafiono na podłogę wyłożoną płytami kamiennymi. Po jej usunięciu odnaleziono warstwę lessu, którą po wierceniach uznano za calec. - Czyli warstwę nienaruszoną przez człowieka - wyjaśniłem. - Na zakończenie prac wymontowano ze ściany koło okna kamień pokryty wyrytymi znakami, prawdopodobnie o znaczeniu heraldycznym. - A fe jaki koszmarny naukowy żargon - skrzywiłem się. - Nasi dzielni archeolodzy wykopali dziurę jak stodoła i trafili na wysoką piwnicę, a raczej suterenę, skoro jej okno znajdowało się powyżej poziomu ziemi... A więc wiemy już wszystko. - W dniu następnym po rekonstrukcji sklepienia wykop zasypano - powiedziała Malwina, zamykając zeszyt. - I teraz pójdziemy do zamku i śladem archeologów dokopiemy się do lochu? - zaciekawił się Piotrek. - Ależ po co? - uśmiechnąłem się. - Byli tacy mili, że to, co najciekawsze, wydłubali ze ściany i zabrali ze sobą. Poprosiłem o dostarczenie nam eksponatu A-30-3/28 - bo taki numer ewidencyjny nosił kawałek kamienia, który nas interesował. Zeszliśmy do piwnicy. Magazyn muzeum był niewielki, dwa pomieszczenia po kilkanaście metrów kwadratowych. W mdłym świetle żarówki było widać drewniane stelaże, zastawione gęsto tekturowymi pudłami. Z jednego szczerzyła zęby ludzka czaszka, reszta była starannie zamknięta. Szukaliśmy przeszło pół godziny, oświetlając latarką wyblakłe karteczki z numerami, naklejone na kartony. Wreszcie, gdy już prawie traciłem nadzieję, Malwina wypatrzyła nasz. Wydobyliśmy pudełko z magazynu i położyliśmy je na stole. Kobieta przyniosła szmatkę, dzięki czemu mogliśmy zetrzeć przynajmniej część pajęczyn i grubą warstwę kurzu, którym było pokryte. - Za pół godziny zamykamy - rzuciła i poszła do sal wystawowych. Uniosłem pokrywę. Tektura była lekko wilgotna, cuchnęła stęchlizną. Pożółkła gazeta sprzed kilkudziesięciu lat. Odwinęliśmy ją ostrożnie. Papier rozłaził się w palcach. I oto naszym oczom ukazał się spory kawał kamienia. - Coś w rodzaju bardzo kiepskiej jakości marmuru - mruknąłem. - Jeśli się nie mylę, widziałem podobne kamienie w Krynicy, koło wieży... W twardej skale ktoś wyrył gwiazdę - herb Oxenstiernów. Poniżej znajdowała się jeszcze data: 1607 . - A więc dwa lata po ujęciu przez Kozaków nasz bohater trafił do lochów zamku w Krupem - powiedziałem. - O ile to oczywiście herb, a nie przypadkowe podobieństwo... Sfotografowałem kamień. - Mógł chociaż wyryć nazwisko - westchnął Piotrek. - Mielibyśmy wówczas pewność... - To i tak bardzo dużo - powiedziałem. Kobieta stanęła w drzwiach. Wyglądała groznie. - Zamykamy - oświadczyła gromko. Podziękowaliśmy i opuściliśmy gościnne progi muzeum. - No, to do Lublina - powiedziałem, siadając za kierownicą. - Zobaczymy, jakie rewelacje ma dla nas pan Tomasz... Nim dotarliśmy do miasta, zrobiło się dość pózno. Usiedliśmy w pokoju pana Tomasza. Na stole pojawiły się szklanki z herbatą. - Czego się dowiedzieliście? - zapytał. Zrelacjonowałem nasze przygody i wyniki poszukiwań w muzeum w Krasnymstawie. Szef słuchał w zadumie. - Orzechowski i Uhrowiecki musieli być jakoś powiązani ze sobą - zakończyłem. -Aączyła ich jakaś wspólna tragedia... - No to jest jeszcze jeden do kompletu - uśmiechnął się szef. - Mikołaj Daniłowicz. - Co pan odkrył? - zapytał Piotrek. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |