Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] W ciągu dnia skrzynia z mumią powinna zostać przeniesiona z magazynu do sal wystawowych i ustawiona na honorowym miejscu. Potem wystarczyłoby cierpliwie poczekać, aż w pomieszczeniu nie będzie nikogo, wydostać się ze środka i udając zwiedzającego opuścić budynek. Pomysł ten miał jednak pewne słabe strony. Po pierwsze, nie wiadomo, czy w związku z przygotowaniem ekspozycji, muzeum nie zostanie na kilka dni zamknięte, po drugie, tak cenny eksponat zapewne zostanie zabezpieczony przez obudowanie gablotą lub choćby alarmem... Leżenie przez kilka dni na twardych dechach zdecydowanie mu się nie uśmiechało. Poza tym pracownicy muzeum zauważą oczywiście dziurę w szybie i brak cennego dzieła. Mogą sprowadzić psa tropiącego, który zaprowadzi ich prościutko do sarkofagu. Jeśli Pan Samochodzik obejrzy wieko, zorientuje się, że to tylko podróbka, doskonale wykonana, ale kopia. Plan alternatywny zakładał mały wybuch w łazience, wyrwanie dziury do kanalizacji i opuszczenie budynku rurami wodociągowymi. Problem w tym, że wstrząs spowodowany nawet odpaleniem niedużego ładunku kumulacyjnego, mógł zniszczyć cenne zabytki eksponowane na wystawie lub nawet naruszyć wiekową konstrukcję gmachu. Ponadto przeciskanie się przez kanalizację, poza niezwykłymi doznaniami zapachowymi, groziło uszkodzeniem łupu. Po wydostaniu się na zewnątrz oczywiście zaczynały się kolejne kłopoty, Pan Samochodzik z pewnością postarał się, by muzeum było obserwowane także od zewnątrz. A zatem pozostawał wariant trzeci. Najwspanialszy, najpiękniejszy, najgenialniejszy w swojej prostocie. Po ciele włamywacza na samą myśl o tym, co też będzie się działo, przebiegł dreszcz... Spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy. Najwyższa pora brać się do dzieła... *** Katedra w Płocku posiada dwie wieże, wzniesione z dokładnie obrobionych granitowych bloków. Zasiedliśmy we wschodniej we czwórkę: nadkomisarz, pan Tomasz, Piotrek i ja. Budynek muzeum mieliśmy jak na dłoni. Przez niewielkie okienko wycelowaliśmy kamery, zwykłą i termowizyjną. Ustawiliśmy dwa monitory. Dwie inne kamery celowały w zamek książąt mazowieckich. Policjant wyjął z teczki radiostację i szybko dostroił się do odpowiedniej częstotliwości. - No, tylko się tu pojaw, robaczku - mruknął prawie czule. - Pokażemy ci, co to znaczy zadrzeć z polską policją... Piotrek z uciechy zatarł ręce. - Szykuje się niezła rozróba - powiedział z zadowoleniem. - A jutro sobota, to i odespać będzie można. - Jakimi siłami dysponujemy? - zapytał Pan Samochodzik. - Ochroniarz siedzi w holu muzeum. W zamku mam czterech ludzi, w każdej chwili mogą wyskoczyć na ulicę. Wszyscy uzbrojeni są w sieci do obezwładniania. Jeden dodatkowo ma strzelbę na ładunki usypiające. Przy placu Narutowicza w barakowozie mam jeszcze czterech ludzi. Trzej wywiadowcy w parku udają pijaczków, w razie gdyby próbował wymknąć się tamtędy. Tym razem nie ucieknie. *** - Dochodzi pierwsza - spojrzałem na zegarek. - I jak do tej pory nic... Nie wiem, czy nie będzie trzeba poświęcić kilku nocy... - Na tym właśnie polega przewaga wszystkich łajdaków łamiących prawo - westchnął nadkomisarz - Oni mogą coś knuć albo odpoczywać, a my musimy czuwać cały czas, nieustannie wypatrując zagrożeń... Nieoczekiwanie nocną ciszę rozdarł strzał z pistoletu. Suchy, paskudny trzask... - Co to było? - krzyknął policjant do mikrofonu. - Ktoś strzelił w budynku Muzeum Diecezjalnego - odezwał się posterunek na zamku. - Jak to!? W środku? Jak on tam wlazł? - Może wyrył podkop? - zasugerowałem. - W Szwecji już tak kiedyś zrobił. - Zawsze dotąd zmieniał metody - powiedział szef. - Ale oczywiście każda reguła może mieć wyjątki. Myślę, że trzeba to sprawdzić... W tej chwili rozległa się krótka, ale gwałtowna palba pistoletowa. Moje ucho, zaprawione na poligonach, natychmiast rozpoznało, że w strzelaninie bierze udział co najmniej trzech przestępców. Nie minęła sekunda, a już sadziłem po schodach w dół. Obok mnie gnał, przeskakując kamienne stopnie, nadkomisarz. Wypadliśmy ze świątyni. Policjanci, którzy nadbiegli od placu Narutowicza, kryjąc się za węgłem obserwowali budynek. Starając się cały czas znajdować w martwym polu, gdzie nie mogły dosięgnąć nas kule, dobiegliśmy do drzwi. - Nic nie rozumiem - usłyszałem głos strażnika z radia nadkomisarza. - Strzelają się w środku budynku, w salach wystawowych. Jak oni tam wlezli? - Jesteśmy pod drzwiami. Wpuść nas - poleciłem. Policjanci przebiegli pod samymi oknami i dołączyli do nas. W holu muzeum zrobiło się przyjemnie tłoczno. Teraz dopiero zobaczyłem, że towarzyszą nam Piotrek i szef. - Do stróżówki! - zakomenderowałem. - Nie macie kamizelek kuloodpornych. Posłusznie znikli w pomieszczeniu. Zza zabezpieczonych stalową sztabą drzwi sal wystawowych dobiegł pojedynczy wystrzał, potem cała seria i znowu jeden, któremu towarzyszył łomot padającego ciała. Po chwili padło jeszcze kilka strzałów. Coś rozprysło się z brzękiem. - Wybiją się tam - mruknął nadkomisarz. - Wkraczamy! - To niebezpieczne - zauważyłem. - Ich tam jest kilku i mają broń... - Nie mamy wyjścia. Odpiął obie kłódki i zdjął sztabę. Wszyscy jego ludzie wycelowali broń w drzwi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |