Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Najchętniej zarzuciłaby mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie, lecz Od razu się wyprostował. - Poleż sobie jeszcze - powiedział serdecznie. - Nie musisz dziś martwić się o obiad. Pojedziemy wszyscy na spacer do lasu i zjemy coś w jakiejś knajpce, na przykład w Aabędziu". Dobry pomysł? R S - Wspaniały. Kiedy wyszedł, dopiła kawę, wstała i nie spiesząc się, zrobiła sobie kąpiel. W białej plisowanej spódnicy i żółtej bluzce, starannie uczesana i umalowana, zeszła na dół. Wysprzątana czy ściutko kuchnia wyglądała tak, jakby nikt w niej niczego nie gotował ani nie jadł. Cała rodzina siedziała w saloniku. Wpatrzone w ekran telewizora dzieci ledwie podniosły głowy, kiedy weszła, ale Mark objął ją takim spojrzeniem, że znowu się zarumieniła. - A już się bałem, że jak zwykłe włożysz dżinsy. Zaśmiała się, kręcąc głową. - Jesteś gotowa? - zapytał miękko. - Bo my tak, pra wda, dzieciaki? Chłopcy zerwali się z miejsc, któryś z nich wyłączył telewizor, budząc gorący sprzeciw Flory. - Jedziemy? Tato, wyprowadz samochód! Flora, za mknij się! Jedziemy do lasu! Wypadli na dwór. Byli już obaj całkowicie ubrani. Mieli na sobie dżinsy i czyste koszule, a na nogach sportowe obuwie. Mark ruszył za nimi. - Zapakowałem już koszyk z piciem i owocami - rzu cił przez ramię. - Chodz! Flora wyciągnęła ręce do matki. Sancha wyjęła ją z koj ca, widząc, że też jest już przygotowana do drogi. Pachniała czystością, nawet była uczesana. Mark ubrał ją w jej ulu biony koralowy kombinezonik. Pasował odcieniem do ru dych włosów i wyglądała w nim prześlicznie. Pod spodem miała białą koszulkę. Sancha nie mogła wyjść z podziwu nad sprawnością Marka. Kiedyś, dawno temu, od czasu do czasu pomagał R S jej przy dzieciach. Ostatnio jednak był zawsze taki zapra cowany albo zmęczony, że nawet nie pytał, czy mógłby w czymś pomóc, a prawdę mówiąc i ona sama przestała od niego czegokolwiek oczekiwać. Jak łatwo o przyzwycza jenia, które zamieniają się w rutynę! Przemija dzień za dniem i z biegiem czasu zapominamy, że w ogóle można żyć inaczej. Tracimy z oczu to, co było na początku. Prze stajemy się wzajemnie zauważać, dotykać, całować; osob no zasypiamy i osobno się budzimy. Nasze drogi rozchodzą się tak dalece, że stajemy się sobie niemal obcy. Przychodzi kryzys i nasze małżeństwo jest zagrożone. Czy Mark to dostrzegł? Zapewne. Czy bowiem nie dla tego zajął się dziećmi, zrobił im śniadanie, a jej przyniósł kawę do łóżka? Starał się pokazać, że naprawdę zależy mu na tym, żeby ich wspólne życie znowu się ułożyło. I była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Wyjeżdżała z domu z sercem przepełnionym nadzieją. Nie pamiętała już, kiedy wybierali się gdzieś razem, jako rodzina. Dzieci uszczęśliwione, że jadą na wycieczkę z oj cem, mówiły jedno przez drugie, przerzucając się uwagami na temat obserwowanej drogi. Zaraz za miastem wyjechali na starą rzymską drogę. Całymi kilometrami biegła ona prosto jak strzała i w pew nym momencie przecinała lasy. Mijali domki letniskowe stojące w ogrodach pełnych bzu, ciemnoniebieskich lilii i wonnego laku. Jego pomarańczowe, brunatne i żółte kwiaty pachniały mocno, wywołując w Sanchy wspomnie nia z dzieciństwa. Jej ojciec hodował laki w ogrodzie. Uwielbiała ten zapach. Minęli ostatni domek i znalezli się w lesie. Mało kto ze współczesnych wycieczkowiczów, którzy przyjeżdżali tu R S na weekendy, wiedział, że początków tego lasu szukać by trzeba aż w XI wieku, kiedy to posadzono go z myślą o królewskich polowaniach. Wioski zrównano z ziemią, chłopom kazano się wynosić. Sancha pokazywała synom drzewa, wymieniając ich nazwy. Mówiła: dąb, jesion, buk, głóg, leszczyna, ale słu chali nieuważnie. - Tato, kiedy wreszcie wysiądziemy? - pytali niecier pliwie. - Zaraz za zakrętem. - Chwilę pózniej zwolnił i wje chał na przydrożny parking, na którym stało już kilka sa mochodów. Było to miejsce dobrze znane amatorom pikniku. Przy jeżdżano tu, kiedy tylko pogoda dopisała. Nawet zimą las pełen był ludzi z psami i na koniach. Dzieci natychmiast wygramoliły się z samochodu. Dla Flory zabrali spacerówkę, ale stanowczo odmówiła skorzy stania z niej. - Flora pochodzi - oznajmiła stanowczo mamie, ucie kając jej i wołając za chłopcami, żeby na nią poczekali. Oczywiście na próżno. - Jak się zmęczy, będzie chciała do wózka, więc lepiej go jednak wezmy - powiedziała Sancha do Marka. Wziął ją za rękę i idąc, machał nią w rytm kroków. Od razu poczuła się młodziej. Przypomniały się jej czasy, gdy spacerowali tak tylko we dwoje, szczęśliwi i wolni. Jakże to było dawno! - Chłopcy powinni już niedługo zacząć jezdzić na ko niach, są już duzi - powiedział Mark. - Będę ich tu przy woził w niedziele rano. - Bardzo by się cieszyli. - To prawda, pomyślała. Tylko R S jak długo wywiązywałby się z podjętego zobowiązania? Musiał często pracować w weekendy, wobec czego obo wiązek przywożenia chłopców na lekcje jazdy spadłby na nią. I, naturalnie, Flora... Kiedy by tylko usłyszała, że bracia jeżdżą na koniach, też by się tego domagała. Sancha wyobrażała już sobie nie kończące się histerie. W lesie było kilka przesiek, na których darń wygryziona była niemal do korzeni. Przychodziły tu sarny, których co prawda nikt nie widział, ale gdzieś tam sobie żyły. Przesy piały dnie w jeżynach i wysokich trawach, z dala od ludz kich oczu, a pasły się nocami, gdy nikt im już nie prze szkadzał. Zródleśne polanki były rajem dla oczu. Na biało kwitł płożący się szczaw, na żółto szczawiki, otwierające się jedynie w pełnym słońcu, i koniczyna. Miejscami zauwa żyć też można było niebieskie kwiatuszki lnu, wykę i fio letową lnicę, w której chłopcy rozpoznali od razu krewnia- czkę lwiej paszczy. - Patrzcie! Malutkie lwie paszcze - ucieszył się Felix. - Ich dzieci - zgodził się jego brat. - To po prostu dzika odmiana tego kwiatka - poprawiła synów Sancha. Charlie wyciągnął już rękę, ale ojciec powstrzymał go: - Nie zrywaj! Zwiędną, nim dowieziesz je do domu, a mógłbyś uszkodzić korzonki. - Ja chcę kwiatka - zawołała Flora i od razu w jej oczach pojawiły się łezki. - Nie chcesz chyba, żeby zwiądł - stanowczo sprzeci wił się Mark. . [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |