Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 My też  zauważyła Liz.
Mike nie miał pewności, czy to jego wyobraznia czy też naprawdę słyszy w jej głosie
ton triumfu.
 Może to znaczy, że żarówka się przepaliła?  spytała Frankie z lekkim zdziwieniem.
 Obudz się, kobieto  rzucił szorstko Mike.  Logiczne, że się przepaliła.
 Aha.
 Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę  powiedziała cicho Alex.  Zupełnie
jak koszmar, z którego nie można się obudzić. Jak nie jedno, to drugie.
 Trudno, mimo wszystko trzeba coś zjeść  oznajmiła Liz.  To w końcu tylko
przepalona żarówka. Jeśli w butli został jeszcze gaz, możemy na czas posiłku uruchomić
kuchenkę. Przynajmniej coś będzie widać.
 Dobra  podchwycił Geoff.  Gdzieś tu były zapałki... o, mam.
Kiedy włączyli palnik, mizerny płomyk rzucił na ich twarze bladoniebieską poświatę.
Dochodziła pierwsza po południu. Jak zwykle wydzielili skromne racje. Mike poczuł ze
zdziwieniem, że jego głód nieco zelżał. Było dokładnie tak, jak mówiła Alex: nadal czuł w
żołądku dojmujące pieczenie, ale coraz łatwiej przychodziło mu je ignorować, spychać na
margines myśli. To było przedziwne doświadczenie: jakby umysł i ciało nagle postanowiły
wziąć rozwód. Mike przyjął ten nieznany stan z zadowoleniem, coraz ciężej bowiem
przychodziło mu opanowanie głodu.
Powietrze w Bunkrze stało się dość nieprzyjemne. Fetor dochodzący z toalety zaczynał
opanowywać także główne pomieszczenie.
Zjedli swoje żałośnie małe porcje, popijając je odrobiną letniej wody. Mike był mile
zaskoczony, kiedy odkrył, że już nie zwraca uwagi na to, co mu dają. Zjadł oczywiście
przydzieloną rację, doskonale wiedząc, że jego ciało nie wytrzymałoby długo bez pożywienia.
W końcu wyłączyli kuchenkę.
 Jest tak ciemno  wyjęczała Frankie.
 Co z nią?  irytował się Geoff.  Dłużej tego nie wytrzymam. Tak, jest ciemno,
głupia krowo, bo wysiadło światło. Kapujesz?
 Nigdy nie mówiłam, że chcę wziąć w tym udział!  wykrzyknęła nagle Frankie.  To
nie był mój pomysł! Nigdy nie mówiłam, że chcę. Mogłabym teraz siedzieć sobie w domu.
Mogłabym jeść, co dusza zapragnie, rozumiecie?  Mike usłyszał, jak Liz podnosi się z
podłogi.  To nie był mój pomysł!  wrzeszczała Frankie.  Czemuście mi pozwolili
wpakować się w to gówno?  Jej krzyk przerodził się w ochrypły skrzek. Nagle rozległo się
krótkie pacnięcie i brzęk tłuczonego szkła.
 Zamknij się  warknęła Liz.  Uspokój się i zachowuj rozsądnie.
Usłyszeli odgłos jeszcze jednego policzka, a potem cichy płacz Frankie.
 Co za bagno  skrzywiła się Liz z odrazą. Włączyła latarkę, która rzuciła przyćmione
światło na twarze unoszące się jakby w powietrzu niczym maski.  Właśnie rozwaliłaś
butelkę z wodą  dodała.  Pewnie jesteś z siebie dumna.
Twarz Frankie była kompletnie wyprana z koloru, jeśli nie liczyć czerwonej plamy,
która wykwitła w miejscu, gdzie Liz ją uderzyła. Reszta grupy gapiła się z przerażeniem w
oczach na nią i potłuczone szkło, wokół którego tworzył się coraz większy mokry kleks.
 Nikt mnie nigdy nie bije...  podjęła Frankie, ale zanim skończyła zdanie, Liz
uderzyła ją ponownie z głuchym, twardym plaśnięciem.
 Może to błąd  powiedziała.  A teraz siadaj.
W głosie Liz pobrzmiewał nie znoszący sprzeciwu ton. Frankie zawahała się, przez
chwilę myśleli, że nie posłucha, ale w końcu raptownie usiadła. Mike wpatrywał się ze
zdumieniem w Liz, nie wiedząc, co ją napadło. Nigdy wcześniej nie mówiła ani nie
zachowywała się w taki sposób. Czyżby zaczynała świrować?
 Mam już tego dość  rzuciła.  Muszę was nieustannie trzymać za rękę, mówić, co
macie robić, sprzątać wasze brudy, wbijać do głów, że wszystko będzie w porządku. Gardłem
mi to wychodzi.  Odwróciła się na pięcie, podeszła do ustawionych rzędem butelek z wodą i
stopą zgarnęła potłuczone szkło na mokrą kupkę.  Jesteście jak rozwydrzone bachory 
dodała.  Czy naprawdę nie potraficie ani na chwilę się sobą zająć?
Zapadła niezręczna cisza.
 To nie takie proste  odezwał się Mike.  Może nie zauważyłaś, ale tkwimy tu jak
kołki w płocie. Pewnie w ogóle się stąd nie wydostaniemy. Martyn nie zamierza nas
wypuścić. A może zaprzeczysz?
Liz nawet na niego nie spojrzała.
 To, że nas nie wypuści, jest akurat oczywiste  odparła lodowato i ruszyła w stronę
swojego śpiwora. Po drodze jej spojrzenie zatrzymało się na moment na Mike u, który
zauważył ze zdumieniem, że niepostrzeżenie puściła do niego oko.
ROZDZIAA 11
Po południu zrobiło się jeszcze gorzej. Mike siedział w przesyconych smrodem
ciemnościach świadom, że raz po raz zdarza mu się wymykać po cichu z Bunkra i błąkać po
jakiejś przedziwnej krainie snów, gdzie wszystko dobrze się kończy. Zwiatło wydawało mu
się zawsze tak elementarnym warunkiem istnienia, że jego brak okazał się znacznie
dotkliwszy, niżby kiedykolwiek przypuszczał.
Ilekroć zdarzało się, że przytomniał na dłuższą chwilę, martwił się zachowaniem Liz.
Nie potrafił dojść przyczyny jej wybuchu, a ponadto nie wszystko, co powiedziała, był w
stanie sobie wytłumaczyć. Co ona u licha knuje? Mrugnęła do niego, próbując mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.