Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] czasie całej opowieści %7łuk nagle popełnił kardynalny błąd, bo choć wywiózł od matki skrzynki ze skarbem (osobiście wolałbym nazywać je szkatułami), to pozostawił jej na pamiątkę, a na dowód dla policji, ten drogocenny krzyż? Czyżby większa od ostrożności miłość synowska? Rozłożyłem szeroko ręce. - Niezbadane są drogi, po których chadza serce ludzkie, a więc czasem i złodziejskie. Kowalczyk wydmuchał pod sufit kłąb dymu. - Ja ująłbym ten zadziwiający fakt ozdobienia góralskiego różańca hiszpańskim krzyżem może nieco mniej poetycko, ale kto wie, czy nie trafniej: po prostu mamusia zajrzała do skrzynek, które przywiózł jej synek i o których zapewne zabronił komukolwiek pisnąć ani słóweczka. Zajrzała, no i wzięła to, co jej sercu najbardziej odpowiadało. Może nie chciała, by krzyż poniewierał się wśród złodziejskich łupów? Może myślała, że modląc się na tak przyozdobionym różańcu łatwiej odkupi grzechy syna? Ale tego już się nie dowiemy. Chociaż Kowalczyk obiecał zająć się sprawą indiańskich pamiątek z Tarnowa, ja postanowiłem nie być gorszym. Poczyniłem wiec odpowiednie przygotowania, na które złożyło się: otrzepanie z kurzu i odprasowanie garnituru, wygrzebanie z dna półki białej koszuli i wybór godnego krawatu oraz wypożyczenie od pana Tomasza dyplomatki, a z zaprzyjaznionej rekwizytorni teatralnej wąsików i okularów w grubiej oprawie. Mogłem jechać do Tarnowa. Aha, musiałem jeszcze poddać Rosynanta gruntownym zabiegom odświeżającym w myjni. Janusz oczywiście napraszał się, żeby go zabrać ze sobą. Ale, choć z przykrością, odmówiłem. Rozzłościł się wtedy: - Jasne - uderzył kulami o podłogę - gdybym był zdrów, to znalazłoby się dla mnie miejsce w Rosynancie! - Głupiś - objąłem chłopca - to nie twoja choroba, ale wiek staje na przeszkodzie... - zaśmiałem się - tajni pracownicy tajnego ministerstwa nie wybierają się na akcję w towarzystwie czternastolatków! Zajechałem wreszcie do Tarnowa na Klikowską. Poprawiłem krawat, przygładziłem włosy i zamaszyście trzaskając drzwiczkami wysiadłem z Rosynanta. Wszedłem do domu, wbiegłem po schodach i zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi otyła blondynka około czterdziestki, otulona w czerwony szlafrok. - Ministerstwo... - machnąłem jej przed oczyma legitymacją przybierając srogi wyraz twarzy. Na szczęście naród nasz szanuje władzę! Mój ruch wywołał pisk pulchnej gospodyni i jej odskok w głąb korytarza. - Jeśli można... - mówiąc to już pakowałem się do mieszkania. - Ależ proszę, proszę... przepraszam za bałagan, ale sam pan rozumie... Skinąłem z powagą głową i ruszyłem do pokoju, gdzie rozsiadłem się za okrytym koronkową serwetą stołem. Wyciągnąłem z dyplomatki wielki notatnik. - Nazwisko i imię - rzekłem grzmiąco. Pani osunęła się na kanapę. - Zagłówek. Joanna Zagłówek. - Zgadza się - oznajmiłem przewracając kartki notatnika i wyciągając z kieszonki marynarki długopis. - Proszę pani, otrzymaliśmy informację, że prowadzi pani sprzedaż antyków na wielką skalę. Oto dowód - podsunąłem blondynce ogłoszenie z gazety o sprzedaży indiańskich pamiątek. - W dodatku sprzedaje je pani za dewizy. Ku mej uldze przestraszona nagłym wtargnięciem pani Zagłówek nawet nie pomyślała, że wszystko o co ją oskarżam jest już od dość dawna w naszym kraju dozwolone. Chyba że chodzi o sprzedaż antyków za granicę, co wymaga specjalnych zezwoleń. Gospodyni otuliła się szczelniej szlafrokiem. - Ależ panie... panie... - Radca %7łaczek - uniosłem się lekko z krzesła. - Może więc, panie radco, dla odświeżenia gardła kieliszeczek wiśnióweczki? Sama nastawiałam... - Jestem na służbie - nadąłem się, za to pani Joanna wyraznie skurczyła swą okazałą postać. - Tak więc, panie radco, o żadnym handlu, o żadnej sprzedaży na wielką skalę nie może być w moim wypadku mowy! Otóż świętej pamięci wujek mój, January Kozłowski, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |