Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ła i zajęła się blizniakami, myjąc ich i układając do snu.
-Oszaleję tutaj!
Pokiwała głową. Sposób, w jaki rozwijały się wypadki,
nie był dla niej zaskoczeniem.
- A co z dziećmi? - spytała delikatnie, nie patrząc na
niego. Zawahał się, a ona obróciła się ku niemu i spojrzała
mu prosto w oczy. - Jest wiele małżeństw, które pragnęły
by adoptować tak piękne dzieci...
Cień bólu przemknął mu przez, twarz.
- Nie - powiedział szybko. - Tego nie umiałbym zro
bić. - Spróbował uchwycić jej spojrzenie, lecz teraz to się
nie udawało. - Nadszedł jednak czas, by wynająć nianię
- powiedział. - Pomożesz mi w tym, prawda?
Pokiwała głową.
- Oczywiście. I pozostanę z dziećmi, dopóki nie przy-
zwyczają się do niej.
95
S
R
Zmarszczył czoło.
- No tak. Ale potrzebowałbym cię też w biurze. - Prze
sunął nerwowo ręką po włosach.
Do licha. Potrzebował jej wszędzie. Był w nie lada roz-
terce.
Shayla uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.
- Nie wrócę już do biura. Nie byłoby to mądre. Nie
teraz.
Miała rację i on o tym wiedział. Był teraz tak wściekły,
że miał ochotę coś rozbić. Odwrócił się gwałtownie i wy-
szedł, zmierzając w stronę strumienia. Krążył nad wodą
przez dłuższy czas z prawdziwą pustką w głowie.
W poniedziałek rano wsiadł do samochodu i pojechał do
biura, a ona patrzyła w ślad za nim. Nie to, że jechał do
miasta, napełniało ją melancholią. Ostatecznie większość
ojców jedzie rano do pracy, jest to rzecz zwykła.
W tym wypadku liczyły się jednak symbole. Matt
wsiadł do samochodu i pojechał, uciekając od dzieci. Oz-
naczało to koniec pewnych złudzeń i to właśnie napełniało
Shaylę żalem.
W ciągu tygodnia Matt powrócił do swoich dawnych
obowiązków. Czuł, jak prąd zanosi go dalej i dalej od tego,
co działo się w domu. Wyjeżdżał do miasta wcześnie, wra-
cał zaś pózno. Jego związek z Shaylą wyraznie się roz-
luznił. Czuł się jak w labiryncie - bez względu na to, którą
drogę się wybierze, człowiek zawsze oddala się od upra-
gnionego celu.
Shayla na przekór wszystkiemu odkładała wynajęcie
96
S
R
opiekunki do dzieci. Malcy nie byli jeszcze jej zdaniem do
tego przygotowani. A ona też nie mogła znieść myśli o roz-
staniu z nimi. Wiedziała jednak, że kiedyś musi do tego
dojść.
- Pewna jesteś, że nie chcesz wrócić do biura? - zapy-
tał ją Matt pewnego wieczora. - To miejsce zamieniło się
bez ciebie w istne piekło! - Pogładził ją po policzku. - Bę-
dę cię znów nazywał panną Conners... Upniesz sobie wło-
sy jak poprzednio i wrócisz do dawnego sposobu bycia,
chcesz?
Wtuliła się w jego pierś i pocałowała go czule.
- Nie - rzekła stanowczo. - To wszystko na nic i ty
dobrze o tym wiesz.
Poza tym, choć nie wiedziała, jak o tym poinformować
Matta, zmieniły się już jej zainteresowania. Czytała teraz
dużo o dzieciach, o ich karmieniu, o gimnastyce dla nie-
mowląt. Zajmowała się wychowaniem malców i czuła się
z tym naprawdę dobrze. Widać w moim życiu nadeszła
taka pora - mówiła sobie.
W dwa tygodnie od powrotu Matta do pracy zadzwoni-
ła wreszcie do agencji w sprawie opiekunki do dzieci.
- Mamy dzisiaj trzy kandydatki - oświadczyła nastę-
pnego poranka. - Czy masz jakieś żądania, o których po-
winnam wiedzieć?
Podniósł głowę i ujrzał cienie w jej oczach. Zmarszczył
czoło i popatrzył na nią jeszcze raz.
- Nie - odrzekł. - Ty podejmujesz decyzje. Znasz się
przecież na tym lepiej niż ja.
97
S
R
Uwaga ta wprawiła ją w nowe przygnębienie. Gdy ma-
chała mu ręką na pożegnanie, zdała sobie sprawę, że chmu-
ry gromadzą się nad ich związkiem.
Matt był w złym nastroju, jadąc przez most Golden Ga-
te. Nie spodziewał się niczego miłego tego dnia. Same
nudne spotkania... Jeden telefon na Wschodnie Wybrzeże.
Potem lunch z pracownikiem działu finansów jego firmy.
Myśl o pracy nudziła go. Było to uczucie nowe w jego
życiu. Po raz pierwszy nudziła go praca, którą kiedyś' tak
przecież lubił...
Wiedział, że dzieje się tak częściowo z powodu braku
Shayli w biurze. Nigdy jeszcze nie czuł się tak zależny od
swego pracownika. Krótko mówiąc - oszalał na punkcie
Shayli, czuł to.
Zatrzymał się przed wjazdem do podziemnego garażu.
Ociekał potem, bo dzień był gorący, a on zapomniał włą-
czyć klimatyzację. Sięgnął do kieszeni po chusteczkę.
Zdziwił się, ponieważ to, co wyjął, było śliniaczkiem haf-
towanym w misie, a nie chustką.
- Skąd to, u licha? - mruknął, śmiejąc się półgłosem.
Ocierał czoło i spróbował wyobrazić sobie, co by było,
gdyby wyciągnął ten śliniaczek na przykład na posiedzeniu
zarządu. Miałby się wtedy z pyszna.
Znów spojrzał na szmatkę, przycisnął ją sobie do twarzy
i wdychał świeżą woń dziecka. Czyje to było - Devona czy
Davida? Nie mógł dociec i na chwilę obraz obu twarzyczek
mignął mu w pamięci.
To były jego dzieci, część jego życia!
98
S
R
Czuł ucisk w gardle. Po chwili to coś, co ściskało ze
wzruszenia jego krtań, poluzowało i sprawiło, że zaczął
głęboko oddychać. Cóż to było? Miłość? Tak! Matt kochał
tych malców!
Chwilę potem także piękna twarz Shayli zajaśniała mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.