Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Spokojnie, właśnie to robię. Lorna, oddalasz się, otaczają cię chmury, powraca fala myśli, wchodzisz w materialny świat, potrzebujesz znów ciała, odzyskujesz władzę nad mięśniami. To było piękne, dziękujemy ci, moja droga - sunął końcami palców po jej czole i skroniach - lekko masował osłonięte powiekami gałki oczne. Napięcie ciała zel\ało, wciągnęła głęboko powietrze i westchnęła. - Masz swoją wyrocznię - Philip uśmiechnął się słabo, lecz jego wzrok pozostał powa\ny i zatroskany. - A teraz szykuj się do lotu. - Niech stracę, przyjmuję - powiedział Philip z uśmiechem. Seria gwałtownych szarpnięć, głuche dudnienie. Czaszka wbija się w miękki, lecz nieustępliwy pneumatyczny kokon szczelnie oblepiający ciało. Krew cię\ką strugą napływa do głowy, rozsadza skronie. To ju\ chyba koniec. Dlaczego, u diabła, w sondach nie zainstalowano deakceleratorów? Aoskot, szum, dzwięki zawierające w sobie zarówno wibrujący, wysoki świst wiatru w linach, jak i daleki grzmot wodospadu. Naczynia krwionośne pękają, serce zatrzymuje się na nieznośnie długą sekundę, potem na drugą, uczucie dławienia w gardle. Ile mo\na jeszcze wytrzymać? Dlaczego, właściwie dlaczego? Krzyczy, ale ze ściśniętego gardła wydobywa się tylko zduszony charkot. Wie, \e nie wytrzyma ani sekundy dłu\ej. Wytrzymał. Nie wiadomo, czy ludzka psychika, czy te\ ciało potrafi znieść więcej, lecz człowiek jest w stanie wytrzymać naprawdę wiele. Osunął się na podłogę, zwolniony z uścisku pneumatycznej powłoki. Podparł się łokciem, usiadł. - śyjesz? Jak się czujesz?! - nabrzmiały napięciem krzyk Philipa przestraszył go, \e a\ drgnął. - Powiedz coś, do licha! - Dobrze... zaraz. Daj złapać oddech - nie poznawał własnego głosu. - Co to za idiotyczny program lądowania? - No, dzięki Bogu. śaden program, sterowałem ręcznie. - Ręcznie?! Po co? - No, widzisz... Stoimy wobec czegoś nieznanego, wobec zadania o nie dającym się określić stopniu zagro\enia. Chciałem sprowadzić cię w dół mo\liwie najprędzej, stąd przecią\enia. Przepraszam, jeśli... - Wcią\ nie rozumiem. Przy ręcznym sterowaniu ryzyko wzrasta o dwa rzędy wielkości. - Nie denerwuj się. Chciałem uniknąć ogniw pośrednich. Myślałem, \e mo\e tak będzie lepiej. - Nie przesadzasz? - usiłował nadać pytaniu ironiczne brzmienie, lecz jednocześnie poczuł liznięcie lęku. W kabinie robiło się zimno. - Nie wiem, ale wolę zachować ostro\ność. - I dlatego dzielisz się ze mną swoimi pomysłami post factum? Nie, zdecydowałem się tu\ przed startem. Ale... i tak powiedziałbym ci, nawet gdybym podjął decyzję wcześniej - w głosie Philipa nie było ani cienia - Dobrze - mruknął. - Ubieram się, jest zimno. Wszedł w umocowany do ściany skafander, uruchomił samoczynną hermetyzację. Poczekał, a\ zapalą się zielone sygnalizatory wszystkich obwodów kontrolnych, dopiero wtedy wypróbował łączność. Sterując ręcznie rozpoczął śluzowanie. Wyrównał ró\nicę ciśnień i otworzył właz. Lęk wsączył się do wnętrza wraz z mętnym, \ółtym światłem planety. Jej gładką powierzchnię otulała bladocynobrowa mgła pełna atmosferycznych lśnień i odblasków, zagęszczających się miejscami w rozmyte ciemniejsze plamy o pomarańczowym odcieniu. Lęk narastał, dławił zimną obręczą. Uchwycił krawędz włazu, zacisnął palce a\ do bólu. Niewiele pomogło. Odpiął kaburę i wyszarpnął pistolet, wypalił prawie bez celowania. Pocisk eksplodował w miejscu zetknięcia z gruntem, wzniecając fontannę \ółtego pyłu. - Co się stało? Dlaczego u\yłeś broni? - dopytywał się Philip. Powinienem mu powiedzieć, \e ze strachu, wtedy miałby temat do \artów przez pół roku - myślał i czuł, jak rośnie w nim gniew. - Siedzi sobie taki bezpiecznie w sterowni, ogląda zewnętrzną powłokę innego świata na ekranie i sądzi, \e rozumie i ma prawo mówić, co zechce. - Wyłącz się. Nie przeszkadzaj. - Ale\, Walt... Chciałem ci pomóc, a ty... - tamten był bardziej zaskoczony ni\ ura\ony. - Wywołam cię, jeśli będę potrzebował pomocy. Całą resztę przedstawię w raporcie. Jasne? - Dobrze, jak chcesz. Lęk nie był ju\ taki silny, gdy ściskał kolbę pistoletu, lecz mimo wszystko le\ał na piersiach paskudnym cię\arem. Wez się w garść, chłopie - szeptał strzałami witasz planetę, na której być mo\e istnieje jakieś \ycie? Boisz się, zgoda, ale czego? Przecie\ nie po raz pierwszy dokonujesz bezpośredniego zwiadu... Zszedł po kilku stopniach i z determinacją postawił stopę na obcym gruncie. But zagłębił się po kostkę w sypkim piasku. Przed sobą miał lekko pofałdowaną równinę, po przeciwnej stronie - skupisko półkulistych, baniastych obiektów. Stawiając stopy powoli i ostro\nie, tak jakby to mogło zmniejszyć ryzyko, i nie wypuszczając broni z ręki, ruszył w kierunku szarych kopuł. A wystarczyłaby jedna niebieska, błyszcząca dra\etka, jeden mały czarodziej w błękitnej kapsułce, \eby cały lęk odpłynął daleko poza granice świadomości, groznie przyczajone kopuły zamieniły się w przytulne izby, niepokojące brunatno\ółte lśnienia znalazły się we właściwym im wymiarze interesujących zjawisk atmosferycznych. Przepisy, przepisy! On, właśnie w trakcie wykonywania tej misji na granicy ludzkiego poznania, na pewno bardziej potrzebuje środka tonizującego ni\ na przykład Lorna, bezsensownie tarzająca się w świecie własnej wyobrazni. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |