Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mali pankowie łasi na żarty i kalambury, śmiejąc się wiwatowali na cześć Jana de Beauval, który
swemu nazwisku zawdzięczał nominację.
- A teraz, Dostojny panie Robercie - zapytał Jan de Varennes - jaką drogą chcecie jechać? Czy udamy
się najpierw do Saint-Pol, czy też wprost do Arras? Całe Artois należy do was, raczcie tylko
wybierać.
- Jaka droga wiedzie do Hesdin?
- Ta, na której stoicie, Dostojny panie. Wiedzie ona przez Frevent.
- Zwietnie, chcę najpierw pojechać do zamku moich ojców.
Rycerze poruszyli się niespokojnie. Naprawdę pech, że Robert, ledwie przybył, już chce pędzić do
Hesdin.
Odpowiedział mu Pan de Souastre, ten, co nosił na głowie nagą kobietę, i ostatniej jesieni wielce się
wyróżnił w najazdach.
- Boję się, Dostojny Panie, że zamek nie jest w godnym stanie, by was przyjąć.
- A czemu? Czy wciąż w nim przebywa pan de Brosse, wysłany tam przez mego kuzyna Kłótliwego?
- Nie, nie, wypędziliśmy Jana de Brosse, ale też mimochodem podniszczyliśmy zamek.
- Podniszczyliście? - spytał Robert - aleście go nie spalili?
- Nie, Dostojny Panie, nie; mury się ostały.
- Aleście go trochę ograbili, prawda, moi mili? Ej, jeśli tylko to, dobrzeście zrobili. Wszystko co jest
własnością Mahaut łajdaczki, Mahaut maciory, Mahaut wywłoki, należy do was, Waleczni Panowie,
dzielę się tym z wami.
Jakże nie kochać suzerena tak szczodrego! Sojusznicy znów zawrzasnęli, życząc długiego żywota
wielce miłemu panu Robertowi i zbuntowana armia ruszyła pochodem do Hesdin.
Nim wieczór zapadł, stanęli przed czternastu basztami warowni hrabiów Artois, gdzie sam zamek
zajmował dwanaście  miar , czyli prawie pięć hektarów.
Ileż podatków, trudu i potu kosztowała tak kolosalna budowla przeznaczona - jak wmawiano
poddanym - żeby ich bronić od nieszczęść wojny! Wojny zaś szły po sobie, lecz opiekuństwo nie na
wiele się zdało; ponieważ zaś walczono głównie o zamek, ludność wolała zakopać się w
ziemiankach i prosić Boga, aby lawina przetoczyła się obok.
Na ulicach nie było nikogo, aby wiwatować na cześć pana Roberta. Mieszkańcy ukryli się po
wczorajszej łupieży grodu.
Przedmurza zamku też nie wyglądały wesoło; załoga królewska powieszona na blankach jęła
zalatywać ścierwem. Przy głównym wejściu, zwanym Bramą Kurcząt, zwodzony most był
spuszczony. Wnętrze przedstawiało opłakany widok. Wino płynęło z rozbitych w spiżarniach kadzi;
martwy drób leżał tu i ówdzie; z obór rozlegał się ponury ryk nie wydojonych krów; na cegłach zaś,
którymi były wybrukowane wewnętrzne podwórca - rzadki zbytek - historia ostatniej rzezi zapisała
się wielkimi kałużami zaschłej krwi.
Budynki mieszkalne rodu Artois składały się z pięćdziesięciu apartamentów; zacni sojusznicy pana
Roberta nie oszczędzili żadnego. Wszystko, czego nie mogli zabrać, aby ozdobić sąsiednie zamki,
zostało na miejscu zniszczone.
Z kaplicy znikł wielki krzyż ze złoconego srebra, a także popiersie Ludwika IX z okruchem kości i
kilku włosami świętego króla. Znikł wielki złoty kielich, który sobie przywłaszczył Ferry de
Picquigny, kielich ten znalazł się pózniej wystawiony na sprzedaż u pewnego paryskiego kramarza.
Ulotniło się dwanaście ksiąg z biblioteki, zwędzono szachownicę z jaspisu i chalcedonu. Szaty,
peniuary i bielizna Mahaut posłużyły drobnym pankom na piękne dary dla dam ich serca. Nawet z
kuchni wyprzątnięto zapasy pieprzu, imbiru, szafranu, cynamonu...
Chodziło się po stłuczonych naczyniach, poszarpanych brokatach; widać było jeno zasłony na łożach,
które się zawaliły, połamane sprzęty, pozrywane opony. Wodzowie rebelii trochę zmartwieni szli za
zwiedzającym zamek Robertem, ale przy każdym ujawnieniu szkód olbrzym wybuchał śmiechem tak
donośnym, tak szczerym, że niebawem uczuli się pokrzepieni.
W sali z tarczami stały na pilastrach, zamówione przez Mahaut, rzezbione w kamieniu wizerunki
hrabiów i hrabin d'Artois od założenia rodu aż do niej włącznie. Wszystkie twarze były do siebie
dość podobne, lecz całość wyglądała majestatycznie.
- Tu, Dostojny Panie - stwierdził Picquigny - nie śmieliśmy na nic podnieść ręki.
- I zleście zrobili, kumie - odparł Robert - bo widzę tu niejedną głowę, co mi się nie podoba. Lormet!
Buławę!
Schwyciwszy ciężką, bojową maczugę, podaną mu przez pachołka, po trzykroć nią zakręcił i potężny
cios spadł na wizerunek Mahaut. Posąg zachwiał się na podstawie i głowa odbita od szyi rozprysła
się na kamiennych płytach posadzki.
- Niechajże to spotka i głowę żywej, potem, jak się na nią wysikają wszyscy sojusznicy z Artois -
krzyknął Robert.
Kto lubi niszczyć, wystarczy mu zacząć. %7łelazna buława najeżona kolcami chwiała się groznie przy
barku olbrzyma.
- Ach! moja stryjno, setna łajdaczko, wyzułyście mnie z mego hrabstwa, bo ten, co mnie spłodził...
I Robert odwalił głowę posągu swego ojca hrabiego Filipa.
- ...zrobił głupstwo umierając przed tym...
I ściął głowę swego dziadka hrabiego Roberta II.
- I ja miałbym żyć wśród tych wizerunków, któreście zamówili, żeby sobie przynieść, do jakiego nie
mieliście prawa? Precz! Precz, moi przodkowie; zaczniemy od nowa!
Mury drżały, odłamki kamienia zasłały podłogę. Baronowie z Artois milczeli, z zapartym tchem
patrząc na to szaleństwo, które o wiele przewyższało ich własne gwałty. Jak zaprawdę, jak
żywiołowo nie słuchać takiego wodza!
Kiedy Robert skończył ścinać własny ród, wyrzucił buławę przez witraż w oknie i przeciągając się
powiedział:
- No, teraz możemy porozmawiać swobodnie... Panowie, moi wasale, moi kompani, chcę najpierw, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.