Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ludzi jezdzców i mieszkańców równin leśnych nie były nie do pokonania dla człowieka urodzonego wśród wzgórz Cymmerii. Teraz spoglądał ze szczytu skał na owalną dolinę i zastanawiał się, jaka to zaraza, wojna czy przesąd wywiodły ludzi tej dawnej białej rasy z ich warowni tak, \e zmieszali się i zostali wchłonięci przez czarne szczepy, które ich otaczały. Ta dolina była ich cytadelą. Tutaj stał pałac, gdzie mieszkała rodzina królewska i jej dwór. Samo miasto znajdowało się na zewnątrz skalnego pierścienia. D\unglą skrywała jego ruiny gęstwiną roślinności. Lecz w samym sercu doliny błyszczały wśród listowia kopuły nietkniętych Zrębem czasu wie\ królewskiego pałacu Alkmeenonu. Conan przerzucił nogę przez grań i zaczął sprawnie schodzić w dół. Wewnętrzne ściany skalne były bardziej poszarpane, nie tak strome. Cymmerianin opuścił się na pokryte murawą dno doliny w czasie niemal o połowę krótszym od tego, jaki był mu potrzebny do wdrapania się na urwisko. Z dłonią opartą na rękojeści miecza rozejrzał się bacznie. Nie miał wprawdzie powodu, by podejrzewać o kłamstwo ludzi mówiących, \e Alkmeenon jest pusty, opuszczony i nawiedzany tylko przez duchy martwej przeszłości, ale podejrzliwość i czujność le\ały ju\ w jego naturze. Cisza zdawała się tu być odwieczną nawet liść nie drgnął na gałęzi. Kiedy pochylił się, by zajrzeć pod drzewa, nie ujrzał nic prócz szeregów pni, ginących w niebieskawym mroku głębokiego lasu. Mimo to szedł czujnie, stąpając sprę\yście, bezgłośnie. Dokoła widział ślady dawnej cywilizacji; marmurowe fontanny, ciche i kruszejące stały w kręgach mniejszych drzew o kształtach zbyt symetrycznych, by uznać je za dzieło natury. Gęstwina lasu i krzaków zalała dokładnie wytyczone aleje, ale ich zarysy dawały się jeszcze dostrzec. Pod drzewami biegły szerokie chodniki, teraz popękane, z trawą wyrastającą ze szczelin. Dojrzał te\ ściany ze zdobnymi okapami; kratownice wykute w kamieniu, które onegdaj były murami pawilonów wypoczynkowych. Przed nim zaś, za drzewami, lśniły marmurowe kopuły i w miarę, jak się zbli\ał, ogrom podtrzymującej je konstrukcji stawał się coraz bardziej widoczny. Przepychając się przez zasłonę oplatanych winoroślą gałęzi, dotarł do niemal otwartej przestrzeni, gdzie krzaki rosły mniej gęste, a drzewa rozstępowały się. Ujrzał przed sobą szeroki, podparty filarami portyk pałacu. Wchodząc po wielkich marmurowych stopniach zauwa\ył, \e budynek zachował się w daleko lepszym stanie ni\ pomniejsze budowle, które widział wśród krzewów. Grube mury i masywne filary były najwidoczniej zbyt potę\ne, by skruszeć pod ciosami czasu i \ywiołów. Zawisła tu jednak ta sama co w gęstwinie, niemal magiczna cisza. Nawet powolne stąpanie obutych w sandały stóp Cymmerianina zdało się niepokojąco głośne w panującym bezruchu. Gdzieś w tym pałacu znajdował się wizerunek lub posąg, który w dawnych czasach słu\ył kapłanom Keshanu za wyrocznię. Gdzieś w pałacu chyba \e niedyskretny kapłan plótł głupstwa był te\ ukryty skarb zapomnianych władców Alkmeenonu. Conan wszedł do szerokiej i wyniosłej sali pełnej kolumn, między którymi rozwierały się łukowate otwory po dawno zbutwiałych drzwiach. Minął mroczny przedsionek i przeszedł przez wielkie dwuskrzydłowe wrota z brązu. Były półotwarte, jakby niedomknięte jeszcze przed wiekami. Znalazł się w rozległej, kopulastej komnacie, która musiała słu\yć królom Alkmeenonu jako sala posłuchań. Sala miała kształt ośmiokąta, a wielka kopuła, wieńcząca wyniosłe sklepienie, została najwidoczniej zręcznie opatrzona niewidocznymi lunetami, gdy\ w komnacie było znacznie jaśniej ni\ w przedsionku, który do niej prowadził. W odległym końcu wielkiej sali wznosiło się podium, na które wiodły szerokie stopnie z lapis lazuli, a na nim stał masywny fotel ze zdobnymi poręczami i wysokim oparciem. To nad nim zwieszał się kiedyś złotem przetykany baldachim. Conan mruknął coś pod nosem, rozbłysły mu oczy. Stał przed nim znany z niezliczonych legend złoty tron Alkmeenonu i Cymerianin ocenił jego wagę doświadczonym okiem. Sam tron stanowiłby ju\ fortunę, gdyby tylko zdołał go stąd wytaszczyć. Przepych rozpalał wyobraznię Conana i sprawił, \e Cymmerianin zapłonął z niecierpliwości. Swędziały go palce i ju\ widział, jak zanurza je w klejnotach opisywanych przez bajarzy na placach targowych Keshii. Przekupnie powtarzali opowieści podawane z ust do ust ju\ od stuleci o kamieniach tak pięknych, \e równych im nigdzie nie znajdziesz: o rubinach, szmaragdach, diamentach, opalach, szafirach całym bogactwie staro\ytnego świata. Conan spodziewał się, \e znajdzie posąg bogini siedzącej na tronie, lecz skoro go tam nie ujrzał, uznał, \e wyrocznię umieszczono w innej części pałacu o ile oczywiście w ogóle istniał jakiś jej posąg czy wizerunek. Poniewa\ jednak od chwili, gdy zwrócił twarz ku Keshanowi, tak wiele mitów okazało się rzeczywistością, nie wątpił, \e znajdzie jakiś wizerunek lub rzezbę. Za tronem znajdowały się wąskie, łukowate drzwi, które w czasach, gdy] Alkmeenon tętnił \yciem, były niewątpliwie ukryte za grubymi zasłonami. Conanf zajrzał tam i stwierdził, \e prowadzą do pustej alkowy, z [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |