Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] poprzedzać. Wkrótce rozpocząć się ona musiała. Belina spodziewał się nawet zamachu jakiegoś w nocy, ognie na wałach rozniecić kazał, ludzi tylko połowie dał spoczywać, resztę na czatach postawił. Nie myślano już tej nocy o oszczędności; na Horodyszczu też odbito z piwem beczki, mięsa uwarzono podostatkiem. Do izby na dole wniesiono kadkę miodu, aby ludzi pokrzepić i odżywić. A na wyżkach nikt nie prządł dnia tego, nikt nie śpiewał. Szeptały dziewczęta, płakały starsze niewiasty, modliły się cicho niektóre. Jedna to druga wymykały się z izby, aby coś zobaczyć, coś usłyszeć i z tego zamieszania korzystając, słówko przemówić do kogo. Nawet Kasia wysunęła się parę razy ze Zdaną, popatrzały, tuląc się do siebie, w dół spojrzały ku okopom. Ani Tomka, ani Mszczuja widać nie było. Tęskno szeptały coś z sobą, rączętami opasawszy się wzajem i główki schyliwszy ku sobie. Słuchały dalekiego szmeru, rozeznając w nim głosy. Słyszysz? To głos mego brata! A ja bym go wśród tysiąca poznała! Kasia główką potakiwała, choć się jej wstyd przyznać było, że ona pierwsza przed siostrą nawet wołanie to poznała i powitała je twarzy rumieńcem. A to? Słuchaj no! szepnęła cicho, odwzajemniając się. Przysięgłabym, że to głos Mszczuja Doliwy. Zdana potrzęsła głową niby niedowierzająco. Co mi tam Mszczuj! rzekła roztargniona. O, nieprawda! Tyś pierwej głos jego niż Tomka posłyszała. Zdana nie zawsze przyznawała się do tego, że się do niej Doliwa uśmiechał, ona jemu. Tego dnia jakoś mu nie wierzyła, trochę nań była gniewną. Mszczuj był na straży. Przez cały dzień nie szukał jej i nie spotkał, od wczora jakby jej znać nie chciał, ona też wiedzieć o nim niby nie chciała. E, Mszczuj! odezwała się. Czy to tam myśleć o tym. Miły Boże! Co to stanie się z nami! Ci chłopi, ta czerń straszna! Kasia spojrzała na nią i w niebieskim jej oku błysnął ogień rycerskiego dziecięcia. Same sobie śmierć zadamy zawołała niżbyśmy się w ich ręce dostać miały! Nigdy! Nigdy! Ale ojciec Gedeon powiada, że Bóg uczyni cud i wyzwoli nas, a ojciec Gedeon świętym jest człowiekiem i Bóg mu nieraz prorokować dozwala. Mówiła jeszcze Kasia, gdy Tomko się ukazał na dole. Wyrazy jej na ustach zamarły, spuściła oczy, bo idąc tak spojrzał na nią strasznie jakoś przeszywająco, że spojrzenie to uczuła w sercu, oddechu jej nawet zabrakło. Zdana łajała go, że je obie nagle tak wchodząc, nastraszył, a Kasia już mu się uśmiechała. Wtem z izby na wyżkach ode drzwi głos Spytkowej dał się słyszeć: Kasia... ten wicher dziewczyna! Gdzie się znów ona podziała? Dziewczę, z objęcia Zdany wyrywając się nagle, spojrzało raz jeszcze z uśmiechem ku Tomkowi i znikło. Rozdział drugi. Spały jeszcze niewiasty na górze, długim znużone czuwaniem, gdy straszna wrzawa dzikich głosów, zmieszanych ze stukiem i chrzęstem, od których domostwo drżało, zbudziła je przerażone. Pierwszy głos, co ucho ich uderzył, był wojennym, bojowym hasłem. Aoskot podnoszonych do góry i spadających kłód i kamieni mieszał się z głosy wściekłymi, wśród których to jęk rannego, to łajanie rycerzy słychać było. Na dachy z dranic 9 padały kamienie z proc, przez oblegających rzucane, ściany się trzęsły, bieganiem po pomostach dokoła tętniało na Horodyszczu całym. Jak burzę słychać było przenoszące się gromady ludzi około ostrokołów, zbiegających tam, gdzie niebezpieczeństwo groziło. Czasem górą grzmiał głos dowodzącego, to gdzieś tonął, zagłuszony wrzaskami. Słychać było jakby trzask i łamanie ostrokołów, i huk toczących się głazów, i jęki tych, których one przygniatały. Z płaczem pozrywały się z posłania niewiasty, chwytając przyodziewki, żegnając się krzyżem świętym, biegając, wołając, potrącając się i tracąc przytomność. %7ładna nic znalezć nie mogła i włożyć nie umiała. Jedna Hanna Belinowa stała w pośrodku izby blada, ale spokojna, odziana już, z twarzą posępną, poglądając miłosiernie na to rozbite i spłoszone stadko swoje. Dobijają się już do wrót! zawodząc okrutnie, wołała z komory Spytkowa. Boże miłosierny! Co czynić? Co poczynać? Ratuj, kto żyw! Co chwila wpadały dziewki służebne. Już się cisną od Olszanki! wołała jedna. Przeszli błoto... Do wrót idą siłą! mówiła druga. Kamienie lecą jak grad, za strzałami dnia nie widać krzyczała trzecia. Helę postrzelono, gdy wodę niosła mówiła, zdyszana wpadając, inna. Rzuciła dzban ze strachu i stłukła. Dzban mój przerwała, ręce łamiąc, Hanna Belinowa polewany mój dzban! Nie tyle jej postrzelonej dziewki, co dzbana żal było. Ledwie słów tych dokończyła, gdy niemłoda kobieta wpadła spłakana z ręką skrwawioną. Strzały już w ranie nie było, ale z rany sączyła się krew, a z oczów płynęły łzy i mówić nie mogła ze strachu. Zdana wnet przybiegła obwiązać ranę, Kasia zobaczyć ją i pomagać. Pozałamywały ręce. Nie przeszła jeszcze ta pierwsza trwoga, gdy do drzwi zastukano. Wszystkie pierzchnęły od nich ze strachu. Ojciec Gedeon ze mszą wychodzi! zawołał głos za drzwiami. Niewiasty o mszy były zapomniały, a modlitwa teraz tak była duszy potrzebna! %7łwawo poczęły się przyodziewać, aby przed ołtarz pospieszyć. Nawet trochę do wstawania leniwa Spytkowa coś na siebie schwyciła, aby mszy świętej nie opuścić. Wśród ścian od walki drżących ojciec Gedeon na zwykłym swym miejscu, pod daszkiem, na który się sypał grad kamieni, odprawiał już niekrwawą ofiarę, tak spokojny i bezpieczny, jakby był jeszcze w swoim cichym klasztorze za dawnych, szczęśliwych czasów. Na pomoście odkrytym, w podwórku, walkę na okopach daleko wyrazniej, głośniej i straszniej słychać było niż w izbie. Niewiasty, zaledwie wyszedłszy, struchlałe popadały na kolana, modlić się nie mogąc, oczy zapłakane zwracając na kapłana, którego ani ten szum, ni łoskot kamieni toczących się po dranicach, ni ranionych jęki nie zdawały się poruszać. Starzec był cały w modlitwie i w Bogu, duszą na innym świecie. Same niewiasty dziś i dzieci małe go otaczały. Starsze chłopaki, choć ich odpędzano, nie wytrzymały, dziecinnych swych proc i małych łuczków poszły próbować na okopach. Walczący pozbyć się ich nie mogli. Wśród niewiast rozpłakanych jedna twarz Belinowej spokojną była, jednej Kasi oczy otwarte szeroko, usta wpółodemknięte, całe lice dziecięce jeszcze prawie męskim tchnęło duchem. Zdało się, jakby co chwila zerwać się chciała i biec a walczyć. Najmniejszej już obawy nie zdradzała zmarszczona twarzyczka, pałająca gniewem, niepohamowanym pragnieniem skoczenia tam, gdzie wrzał bój. Kilka razy zdumiona spojrzała na nią Zdana. Co tobie? Mnie? Poszłabym się bić! odpowiedziała, oddychając ciężko, Kasia. A, poszłabym się bić! Belinowa usta jej dłonią zamknęła. Walka, której od ołtarza widać nie było, tym sroższą się przez to zdawała, że głosy jej tylko tu dolatywały. Uszy modlących się niewiast, dziewcząt, dzieci przy każdym głośniejszym okrzyku boleści lub gniewu starały się pochwycić wyraz jego, odgadnąć pierś, z [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |