Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] powietrzem nieprzesyconym jego zapachem, poprzebywa w neutralnej przestrzeni. Pozwoliła się zaprowadzić na małą trybunę z rzędami siedzeń, gdzie rozlokowały się inne rodziny. Zajęła wolne miejsce w pierwszym rzędzie i natychmiast tego pożałowała. Z boku, na podłodze, siedział mały chłopczyk. Jego matka karmiła niemowlę, obok niej siedział ojciec. Dzieciak obserwował siadającą Tinę ogromnymi, zdumionymi oczami. Gdyby ich synek żył, byłby mniej więcej w tym wieku. Odwróciła wzrok. Chciała wyjść, a dłonie zwilgotniały jej od potu. Ciemne oczy malca przyciągały ją jak magnes. Ciemne oczy, długie rzęsy. Jej synek, zanim przestał oddychać, popatrzył na nią takimi ciemnymi oczami. Takimi jak u ojca. Chłopczyk zerknął na swoją mamę, wciąż zajętą niemowlęciem, a potem znów przeniósł wzrok na Tinę i zamrugał. Odpowiedziała uśmiechem, próbując nie myśleć o tym, co straciła. To jednak nie było możliwe. Jeszcze przed porodem przeczytała sporo książek o rozwoju dziecka. Teraz miałby dwa lata. Byłby pełen życia, wesoły, dociekliwy, żądny odkrywania świat. Ten malec z pewnością był właśnie taki. Był piękny, kiedy tak obserwował ją z zaciekawieniem, i tak tym pochłonięty, że aż upuścił misia zabawkę. Bez zastanowienia pochyliła się, podniosła go i podała mu, a chłopczyk, początkowo skrzywiony jak do płaczu, rozjaśnił się uśmiechem i przytulił misia do piersi. Ten gest prawie złamał jej serce. Jakoś zdołała zdobyć się na uśmiech, a potem odwróciła wzrok. Widok malca przywoływał zbyt wiele bolesnych wspomnień. Pod powiekami zapiekły ją łzy i pożałowała, że zgodziła się tu przyjechać. Zespołowe westchnienie zgromadzonych kazało jej się odwrócić. Na scenie pojawił się robotnik trzymający pręt ze zwisającą z niego kroplą płynnego szkła. Tak zaczął się taniec ognia i powietrza, roztopiony piasek obracał się w szkło, pręt wirował, ochładzając płynną magmę, aż mogła być formowana i przeistoczyć się w dzieło sztuki. Obserwowała pokaz, obiecując sobie nie dać się zauroczyć. Zauważała takie szczegóły, jak fakt, że rękodzielnik jest na bosaka, zadowolona, że jest coś, co oderwie jej uwagę od dziecka, siedzącego teraz na kolanach ojca i wyraznie zafascynowanego pokazem. Tymczasem cel bosonogiego artysty stawał się coraz wyrazniejszy. Pojawiła się noga, dwie nogi, smukłe i delikatne. Zaokrąglenie i znowu dwie nogi, zagięcie szyi artysta spieszył się, by szkło nie ostygło. W końcu wszystko było jasne. Ze szklanej bańki wyłonił się rozbrykany koń z rozwianą grzywą i ogonem, z półotwartym pyskiem. Gotowy, stanął na stoliku, podparty na tylnych nogach, z przednimi uniesionymi wysoko w powietrze. Klaskała głośniej niż inni i kiedy szkło ostygło, artysta wręczył swoje dzieło właśnie jej. Dla pięknej pani powiedział z ukłonem. Trzymała jeszcze ciepłe arcydzieło w dłoniach, mruganiem starając się powstrzymać łzy. Niezwykły powiedziała, zachwycona ukształtowaniem oczu i maleńkich podków. Jest pan prawdziwym artystą. Skłonił się i podszedł do pieca po następną kroplę szkła. Tina odwróciła się do siedzącej obok rodziny i podała matce szklanego konika. Proszę to wziąć powiedziała do zaskoczonej kobiety. Dla państwa synka, na pamiątkę dzisiejszego dnia. Uśmiechnięta kobieta dziękowała jej wylewnie, jej mąż promieniał, a mały chłopczyk tylko mrugał pięknymi, ciemnymi oczkami. Nie mogła tam zostać. Wstała i pospieszyła do wyjścia, próbując zapanować nad łzami. Podobał ci się pokaz? Usłyszała głos Mattea. A pamiątka? Zanim odwróciła się do niego, wzięła głęboki oddech. Miała nadzieję, że udawany uśmiech wygląda wystarczająco przekonująco. Podarowała go chłopcu! zawołał artysta, z uśmiechem wskazując zachwyconą rodzinę, zanim Tina zdążyła coś powiedzieć. Luca wybuchnął śmiechem i poklepał kuzyna po plecach. A mówiłem, że nie lubi szkła. Matteo wzruszył ramionami, a kiedy z sąsiedniego pomieszczenia pospiesznie wyszła kobieta z bukietem kwiatów, wziął go od niej i podał Luce. Wytłumacz mnie. Powiedz, że niedługo do niej przyjadę. Skierowali się do wyjścia, Matteo znów ucałował ją w oba policzki i życzył dobrej podróży. Dla kogo te kwiaty? spytała, kiedy siedzieli już w łodzi. Patrzył prosto przed siebie, z miną raczej ponurą. Dla matki Mattea. Dziś są jej urodziny, a on musi zabrać córkę do lekarza na umówioną wizytę. Nie będzie miał czasu jej odwiedzić. Gdzie mieszka? Tam. Wskazał wysepkę, w stronę której płynęli. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |