Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sylwetki zastraszonego do ostatnich granic dziewczątka, z jakim miał do czynienia w czasie
poprzedniej wizyty.
 W takim razie niech pan mnie teraz z kolei posłucha, panie Robercie Macpherson. Jeżeli
pan to uczyni, to ja...  przerwała, by nabrać oddechu.  To  wargi jego wykrzywił grymas
ironicznego uśmiechu.  To cóż wtedy zrobisz, biedactwo?
 Wtedy zabiję pana  głos jej zabrzmiał dobitnie.
 O...  spojrzał w jej oczy i nagle uśmiech ironii znikł z blednących warg. Wyczytał w nich
bowiem znacznie więcej, niżby tego pragnął. A mister Macpherson nie czuł w sobie
najmniejszego pociągu do bohaterskiej śmierci.
 Cóż...  próbował zamaskować zmieszanie marną imitacją uśmiechu.
 Jesteś dzisiaj specjalnie rozdrażniona. Przyjdę jutro... Wtedy może...
 Ani jutro, ani nigdy...
Sięgnął po kapelusz. Taka histeryczka może naprawdę człowiekowi w łeb palnąć. Musiał
rozważyć w spokoju ducha, jaki nakreślić plan postępowania wobec zmienionej sytuacji.
 W takim razie do jutra.  Idąc ku drzwiom zerknął przez ramię, czy nie dojrzy w jej rękach
rewolweru.
Zwiatło błyskawicy wyrwało z czarnego mroku nocy jakiś cień, przesuwający się pod
oknem. Przystanął.
...Pułapka, czy kie licho? Kate nic nie zauważyła.
 Czy... Czy nie mógłbym wyjść innymi drzwiami? Spojrzała na niego pytająco.
 No... Nie chciałbym, by ktoś widział... przed czasem. Wywołałoby to prawdopodobnie
niepotrzebne komentarze, a...
Bez słowa wskazała mu kuchenne wejście. Zawahał się znowu.
 A... czy tam nie natknę się na nikogo?
 O tej porze nie powinien pan nikogo spotkać  powiedziała cicho.  Baraki kowbojów są
dosyć daleko. Z ganku pójdzie pan na lewo, ścieżka prowadzi do samej furtki.
 Do widzenia, malutka. Jutro porozmawiamy...
Trzasnęły drzwi.
 Co robić? Boże, co robić?  rozejrzała się bezradnie wokoło, jakby szukając jakiegoś
wyjścia z sytuacji.
Wzrok jej utkwił na wzorzystych barwach wiszącego na ścianie kilimka. Na widok otwartej
pochwy rewolweru wyraz jej twarzy uległ zmianie. Podbiegła ku ścianie...
XIX
John nie miał żadnych planów. Jakież zresztą mógł mieć plany? Zdawał sobie doskonale
sprawę ze stanu rzeczy... Córka szeryfa i szuler, oszukujący ludzi po przydrożnych tawernach!
A na dobitkę niedoszły morderca jej ojca. Co się tu zastanawiać? Wszystko jasne jak słońce.
I łatwiej mógłby zamarzyć o zdobyciu najdalszej gwiazdy, niż... Toteż nie marzył... Właściwie
nie chciał marzyć.
Ale żyło w nim wspomnienie tego, co zaszło nad brzegiem wzburzonej Conchos... I tych
kilku godzin, spędzonych w chacie starego Mansona. Każda chwila wrosła w duszę niezatartymi
barwami utrwalonego na wieki obrazu. Rozmawiała z nim przecież. Darzyła go uśmiechem. Czuł
jeszcze uścisk jej dłoni na swym ramieniu.
Nic dziwnego, że coś ciągnęło go jak magnes. Nie, nie miał żadnej nadziei. Nie zamierzał
zamienić z nią nawet słowa. Ani przypomnieć czymkolwiek o swym istnieniu. Ale ujrzeć ją
z daleka, sam niewidoczny w mroku nocy? Czy to naprawdę aż tak wielki grzech?
Przywarłszy szczelnie do chropowatego muru, chłonął oczyma cudowną wizję na ekranie
oświetlonych szyb.
Jest tuż... Gdyby wyciągnął rękę, mógłby ją dotknąć. A przecież dzielą go od niej tak
niezmierzone przestrzenie, jakby znajdowała się na drugim krańcu kuli ziemskiej.
...Czyta. O... odłożyła książkę. Rozmyśla nad czymś. Zciągnięte brwi wskazują, że jest
czymś zafrasowana. Biedactwo...
Mój Boże! Serce by sobie wydarł z piersi, by jej oszczędzić wszelkich zmartwień... Teraz
wzięła do rąk jakąś serwetkę. Kto jest tym szczęśliwcem, dla którego pracują jej smukłe paluszki.
...Brat? A może narzeczony? Cóż...  stłumił westchnienie.
Znieruchomiał. Zcieżką sunął niewyrazny cień przy dyskretnym akompaniamencie brzęku
ostróg. Mężczyzna.
Wchodzi. Widać go teraz zupełnie wyraznie. Piękny mężczyzna. Wysoki. Postawny.
Elegancki. Jakby go ktoś przed chwilą wyjął z pudełka. Twarz tchnąca uwodzicielskim czarem.
Dziewczęta przepadają za takimi. Pewno ukochany...
Palce mimowolnym ruchem spoczęły na rękojeści rewolweru. Opamiętał się. Zaciął wargi aż
do krwi. Nawet nie poczuł bólu.
Dlaczego by nie mogła mieć ukochanego? Coś tak marnego jak przygodnie spotkany
szulerzyna nie istnieje dla niej... Na pewno nie pamięta, że go kiedykolwiek widziała.
Rozmawiają. Nie. Nie podsłuchiwał. Ale okno było niedomknięte. Każde słowo brzmiało tak
wyraznie, jakby był razem z nimi w pokoju. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.