Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] szczęścia, nawet biorąc pod uwagę, że pański wóz i tak już był gaszony. - Gaszony... - Tak, kiedy z naprzeciwka nadjechał autobus z wycieczką i uruchomiono gaśnicę, a oni tam mają takie, że można utopić ofiarę w pianie, inny kierowca już pana gasił. Ale i tak nie wydaje się rozsądne wożenie kanistrów z benzydolem. - Pokiwał głową. - Czy to amerykański zwyczaj? - Oj tak... Kiedy to powiedziałem, uprzytomniłem sobie, że każdy z nas nieco inaczej pojmuje te słowa. Przymknąłem na chwilę powieki, jakbym był zmęczony tą rozmową. - Proszę mi powiedzieć, co pan czuje - zażądał zakatarzony lekarz. - Badanie nie wykazało niczego poważnego, potłuczenie mimo poduszki i chwytaków fotela... Może szok? - Panie... - Keuning. - Panie doktorze... Przeżył pan kiedyś taki wypadek? - Zaprzeczył. - To i dobrze. Jak sobie przypomnę tych kilka sekund... Zimno mi się robi i chciałbym naciągnąć koc na głowę. - No, no-o! Spokojnie, już ma pan to za sobą. Cztery, pięć dni w łóżku u nas i wyjdzie pan stąd bez cienia nawet fobii. Możemy poddać pana kuracji hipnotycznej... A już! Lecę wpatrywać się w oczka jakiegoś sensuali-tyka! Zrobiłem minę pozwalającą dowolnie ją zinterpretować. Keuning wyprostował się. - Pańscy znajomi czekają na korytarzu. Chce pan z nimi porozmawiać? Mogłem się tego spodziewać. Podrzucili kanistry, ale widząc nadjeżdżający autobus, musieli zabrać się do gaszenia, żeby uniknąć odpowiedzialności sądowej za nieudzielenie pomocy i w ogóle kłopotliwych pytań. A teraz czekają, aż uda im się mnie stąd zabrać. Znajomi...! - Wszyscy tu są? - zapytałem. - Tak, cała trójka. - Długo tu leżę? - Trzy godziny - odpowiedział natychmiast, nie zerkając na zegarek. - Znakomity wynik, jeśli porównać pana stan z samochodem. Omal nie palnąłem czegoś dowcipnego w rodzaju „wypraszam sobie” czy „pochodzę z innej montowni”, w ostatniej chwili uprzytomniłem sobie, że wygodniej będzie utrzymywać ich wszystkich w przeświadczeniu o własnej niezdolności do energiczniejszego działania. Wolno, żeby Keuning zauważył, jak ostrożnie to robię, nabrałem powietrza do płuc. - Panie doktorze... Jesteśmy sami? - Przytaknął i pochylił się lekko. - Przesadził pan, nazywając ich moimi przyjaciółmi. Ta pani ta moja była żona, jeden z tych mężczyzn to jej adwokat, drugiego nie znam. Jesteśmy w stanie lekkiej wojny o alimenty, obawiam się, że przedsięwezmą jakieś kroki... Nie wiem, zmuszą mnie do podpisania jakiegoś dokumentu czy jeszcze coś... Pan wie, że jestem prywatnym łapsem, gdzieś w ubraniu powinna być moja licencja. Może pan zadzwonić... - Niech się pan uspokoi. - Chwycił mnie za ramię i przycisnął lekko do pościeli: - Wiem, kim pan jest... - Zerknął gdzieś w bok, chyba na szafę z moimi rzeczami. - Ale to nie ma znaczenia. Jeśli pan nie życzy sobie ich wizyty, to nikt nie jest w stanie mnie do niej przekonać. - Nie, nie! Bez przesady, nie ostrzeliwujemy swoich pozycji z ciężkiej artylerii. Po prostu... Po prostu proszę im powiedzieć, że mój stan jest odrobinę poważniejszy niż wskazywały na to pierwsze wyniki badań i niech zawsze ktoś będzie w pokoju, kiedy oni tu będą, i proszę podłączyć pokój do podglądu. Koszta nie grają roli. Pokiwał głową, ale przyjrzał mi się jakby nieco uważniej. Uprzytomniłem sobie, że jak na słabego faceta wykazuję się przesadną precyzją i energią. Sapnąłem i przymknąłem powieki. - Może zawiadomić kogoś? - Nie, po co? Odleżę sobie te pięć dni bez wzbudzania paniki. Już czuję się lepiej, mogę z nimi porozmawiać, jeśli chcą. Tylko... - Będę tu cały czas. - Dołożył do oświadczenia uspokajający gest. Podziękowałem mu omdlewającym z lekka spojrzeniem. Gdy odwrócił się i podszedł do drzwi, poruszyłem szybko rękami i nogami, działały nieźle, zgrzyty w stawach skutecznie wytłumił lekki koc. Porozkładałem kończyny tak, żeby móc skopać nawet całą drużynę skautów, i przymknąłem powieki. Usłyszałem szurnięcie butami, nie poruszając głową, popatrzyłem w tym kierunku. Pierwsza wsunęła się Moffy, to jej niezaprzeczalne prawo kobiety i eksmałżonki, za nią wszedł z naciągniętym na wargi uśmiechem Wąs. Milczek zamykał manifestację i jako ariergarda nie poczuwał się do okazywania uczuć. Moff podbiegła i pochyliła się nade mną, zerknąłem na jej dłonie, gotów do zablokowania kocem próby iniekcji. Miała puste ręce. 33 - Jak się czujesz? - Och, nie najgorzej. Podobno wyglądam na monolit. Tylko... - Zmarszczyłem się, zamrugałem oczami. - Lepiej widzę z daleka, bolą mnie oczy, gdy muszę patrzeć na coś z bliska. - Uśmiechnąłem się przepraszająco. Moffy odsunęła się i popatrzyła na resztę towarzystwa. Kochany Keuning rozłożył przepraszająco ręce, że niby nic na to na razie nie może poradzić. Moffy odsunęła się, pozostali się nie zbliżyli. - Podobno za tydzień będę mógł wyjść, porozmawiamy wtedy o naszych sprawach. „Uważaj!” - ironicznie przytaknęło jej spojrzenie. „Takiego!” - rzucił wzrokiem Wąs. Uśmiechnąłem się do nich słabo. Milczek szybko odwrócił się od Keuninga i trwającym ćwierć sekundy ruchem pokazał, jak wydłubie mi oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |