Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Klondike w czasach, kiedy siadywała na kolanach ojca. Klondi ke to, Klondike tamto. Nikogo z obecnych to nie interesowało, ale kiedy Alexandre mówił poważnym głosem, z tym swoim akcentem i afektacją, popadając w stan uniesienia, miała ochotę mu wierzyd. Pewnego dnia zapytała go: Co to jest Klondike?" Nie umiała dobrze wymówid słowa, potknęła się na pierwszej sylabie: K-lon-dike". Zciszył głos. Był wyraznie wzruszony. Wspomniał o tajemnicy, jaką owiane jest to miejsce. W północnej części Mauritiusa, na odludziu, gdzie fale biją o brzeg, w nieustannym wichrze, Wyspa Ziół, Wyspa Kocia, Wyspa Bursztynowa. Zatopiony statek, jeden z ostatnich piratów, w czasach pokoju w Amiens. Złupienie skarbca Aurangzeba, władcy królestwa Golkondy, okup, który musiał zapłacid za córkę, złoto, dużo złota, góry złota, drogie kamienie, rubiny, topazy, szmaragdy. Tkwiły tam, w trzewiach ziemi, pod stertą zastygłej lawy, w głębi rozpadliny. Skąd o tym wiedziano? Nie od razu otrzymała odpowiedz. A może nie ośmieliła się zapytad. Była to historia z zegarem, stolikami Chevreula, linią Leche-ra. Przeklęty korsarz przemówił zza grobu. Seans, jaki pewnego wieczoru Leonida urządziła w Mapou. Kim była Leonida? Ethel wyobrażała ją sobie trochę jak wróżkę, trochę jak czarownicę. Leonida B., mówił Alexan-dre. Zupełnie jakby nawet jej nazwisko musiało pozostad w tajemnicy. To ta od wirujących stolików, szydziła 116 Justine. Niezupełnie. Leonida pisała pod dyktando duchów. Przetrząsając dokumenty, Ethel znalazła zabaz-graną kartkę. Pióro zaczepiało się o papier, zostawiając kleksy. Drobne, nieczytelne pismo, słowa ze sobą połączone, słowa skreślone lub podkreślone. Niezrozumiałe słowa, niemieckie, pomyślała, ale chyba nie, raczej niderlandzkie. Holenderski korsarz, ostatni, który krążył u wybrzeży Mauritiusa. Oxmuldeeran, ananper, diesłeehal-tnaarich, sarem, sarem. Było to śmieszne, żałośnie absurdalne, najbardziej idiotycznie głupia rzecz, jaką kiedykolwiek czytała, ale kiedy tak czytała te słowa, kiedy je z trudem odcyfrowywała, czuła, jak zaczyna lekko drżed ze strachu lub przyjemności, tkwiła nieruchomo nad pogniecioną kartką, nieomal wierząc, że ma przed sobą klucz do złego losu, złej gwiazdy, amulet, który przyniósł im pecha. Leonida siedząca przy stole, ze szpo-niastymi dłoomi na kartce papieru, z oczami w słup, nie przestaje pisad, wiatr od morza wali w zamknięte okiennice, wiatr gwiżdże w gałęziach tnapou, ten sam wiatr rozbija holenderski statek o czarne skały Mauritiusa, stosy kamieni znaczą miejsce przeklętego skarbu. I jeszcze ta nazwa Klondike, sylaby, które oczarowały ją w dzieciostwie, słowa w nieistniejącym języku, pozbawione znaczenia, a za nimi dym, pot, nędza. Klondike, które nie istniało, które nigdy nie istniało. Trzeba było sprzedad. Justine nie miała zwyczaju się skarżyd. Nic nie mówiła. Lekko wzdychała: Och, życie jest trudne". Rzucała: %7łycie to ciężki wór". Co było 117 w tym worze? Ethel wiedziała to od dzieciostwa, znała każdy kamieo, wrzucony do tego wora. Maude, nigdy nie zerwany romans, coś jakby rozpadlina oddzielająca Alexandre'a od Justine, przepaśd, której nic nie mogło zasypad. W koocu jednak pozostali razem. Kłamstwa się nie zatarły, podobnie jak ślady razów, jakie sobie zadali, ale małżeoska tratwa nie... Ethel zdziwiła się, że zaklęła jak Ksenia. Cholera! Cholera niech wezmie tratwę, całe to ględzenie, szlachetne uczucia. Byli starzy. Alexandre, zramolały, po upadku wskutek poślizgnięcia się na płytce w korytarzu, całe noce i dnie spędzał w łóżku, chrapiąc, rzężąc, z pergaminowo bladą twarzą, pokrytą zarostem jak twarz umarłego. Zdrady. Niedomówienia. Pieniądze garściami wyrzucane przez okno. Pieniądze z posagu, pieniądze ze sprzedaży cukrowni. Alma, Launay, Riche en Eau: nazwy znane Ethel od dzieciostwa. W jednej ze słynnych teczek znalazła taki oto rysunek: Rozśmieszył ją, pomimo goryczy, jaką odczuła. Legendarna Alma karmiąca swoich spadkobierców, chci- 118 wych i pozbawionych skrupułów, podczas gdy szala wagi przechyla się na stronę deficytu pod ciężarem jej gigantycznych odchodów, karykatura, którą Alexandre naszkicował mściwym piórem - oto co zostało z rodzinnego majątku na Mauritiusie! Co pozostało z tej epoki? Wszyscy zrujnowani, wielu umarło w nędzy, stare ciotki nie posiadały nic. Zwłaszcza Milou, która nie miała męża i całe życie była na łasce brata i sióstr. Inne nie były więcej warte. Też wszystko straciły, na hazardzie, małżeostwie, dały się oszukad bez słowa skargi, z uśmiechem na ustach! To było niedługo przedtem, zanim zaczęło się lato. Ethel dobrze to zapamięta, panowała jakaś nienormalna ospałośd, miasto wydawało się uśpione. Alexandre doszedł już nieco do siebie i wznowił wypady do miasta. W kapeluszu, nienaganny w szarym trzyczęściowym garniturze z czasów swojej świetności, z brodą przystrzyżoną nożyczkami, z czarnymi starannie uczesanymi włosami, wychodził w interesach. Na co on liczy? Szuka nowej żyły złota?" - skomentowała Ethel. Nie mów tak - odpowiedziała Justine -twój ojciec bardzo boleje nad tym, że musi wszystko sprzedad". Ethel nie podjęła zrezygnowanego tonu matki. Ma nad czym boled! Co on teraz zrobi? Z kim? A my, co się z nami stanie? Gdzie się podziejemy? Z czego będziemy żyd?" Nie mogła tego opanowad. Pytania podchodziły jej do gardła, czuła, jak się tłoczą, tam, w głębi piersi, jakby napierały na przeponę. Indolencja 119 Paryża u progu czerwca ciążyła jej, wywoływała mdłości. Słooce blade jak tabletka aspiryny, brudna rzeka. Niebo uciskające skronie jak obcęgi. W notesie zapisała wierszyk: Wrzud tabletkę do Sekwany i już Paryż zdrowy mamy". Gdzie była Ksenia? Od wielu miesięcy nie dawała znaku życia. Zlub z Danielem się nie odbył. Była tego pewna. Rodzina narzeczonego się wahała. Ich syn był wiele wart, trzeba było na niego zasłużyd. A on, czy tego pragnął? Czy wiedział, jak bardzo Ksenia jest wspaniała, jedyna, i że on nigdy nie będzie godzien nawet sznurowad jej bucików, nie będzie godzien nawet jednego jej szarobłękitnego spojrzenia? Kręciło jej się w głowie. Złapała Justine za rękę. Idziemy! Musimy tam iśd! Nie możemy czekad z założonymi rękami! Trzeba walczyd!" Czuła się jak mały dzielny żołnierzyk, który rusza do walki, nie mając doświadczenia, z całym zapałem i ufnością młodości. Justine opierała się. W koocu ustąpiła, włożyła kapelusz z woalką (ten, który miała na pogrzebie pana Solimana) i podała ramię córce, ale to Ethel ją ciągnęła. Weszły do gabinetu pana Bondy. Na widok wnętrza, gdzie straciła spadek, Ethel ogarnęła zimna wściekłośd. Przecież notariusz ponosił w koocu taką samą odpowiedzialnośd jak Alexandre. Czym mogę paniom służyd?" Był podobny do samego siebie, znudzony, papierowo blady. Jak Alexan-dre [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |