Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] twardych deskach, ale poza tym zupełnie wygodnie, czułem się jednak bezpieczny. Zwoje żagla osłaniały mnie tak, że nikt nie mógł mnie zobaczyć. Ukrycie było znakomite; zachodziło tylko pytanie, czy przyniesie oczekiwane korzyści? Stać mi się nic nie mogło. Ułożyłem się tak, że mogłem od dołu wsunąć głowę do namiotu i sięgnąłem ręką do jego wnętrza. Poczułem cienkie, ale miękkie legowisko, usłane z koców. Widzieć nic nie mogłem. Po krótkim czasie usłyszałem jak kapitan pożegnał się z mormonem i oddalił do kajuty. Melton przechadzał się jeszcze z kwadrans po pokładzie: następnie wszedł do namiotu, żeby się położyć. Zatem pierwsze przypuszczenie, mianowicie, że namiot był przeznaczony dla niego, okazało się zgodne z prawdą; należało teraz oczekiwać, czy drugie także się sprawdzi, to znaczy, czy strażnik przyjdzie do mormona. Minęła jedna godzina, druga; zapadła noc. Rozmowa marynarzy ustała już dawno. Zrobiło się tak cicho, że słyszałem jak okręt bokami tarł o wodę. W pewnej chwili rozległ się głos wartownika, który zameldował coś sternikowi. Już mi się zaczął czas dłużyć, gdy wtem usłyszałem poruszenie we wnętrzu namiotu. Wydawało mi się, jakby Melton podniósł się na równe nogi. Wsunąłem głowę głębiej, ażeby móc lepiej słyszeć. Nagle posłyszałem zacieranie zapałką i zaraz potem zabłysnął płomyk. Przy jego blasku zobaczyłem mormona siedzącego na kocach i zapalającego cygaro. Widocznie więc oczekiwał kogoś i zapewne nie spał jeszcze dotychczas. Szczęściem obrócony do mnie plecami nie mógł spostrzec mojej głowy. Znowu przeszła chwila zanim posłyszałem ciche pytanie: Weller, czy to ty? Tak, master zabrzmiała z przeciwnej strony również cicha odpowiedz w języku angielskim. Chodz prędko do środka, żeby cię nie zobaczono! Zatem strażnik nazywał się Weller. Postępując za wezwaniem Meltona wszedł do namiotu i powiedział: Nie ma obawy, master! Na pokładzie śpią wszyscy oprócz sternika i wartownika, a ci stoją w takim miejscu, że nie mogą nas ani widzieć, ani słyszeć. Nastała krótka przerwa w rozmowie, podczas której mormon zrobił Wellerowi miejsce, a ten usadowił się wygodnie. Potem odezwał się Melton: Możesz sobie wyobrazić, że jestem niezmiernie ciekaw przebiegu całej sprawy. Wsiadając na okręt czułem jak napinają mi się nerwy z niepewności czy cię zastanę na pokładzie. Co się tego tyczy, master, to nie było mi wcale trudno dostać się na statek jako stewart. Czy kapitan nie zna cię przypadkiem? Kapitan? On nie ma pojęcia kim jestem. Czy nie dowiedział się, że mnie znasz? Będę się strzegł, aby nie wypaplać. Niestety nie mogłem otrzymać miejsca na statku na jazdę w jednym kierunku; musiałem je przyjąć także na drogę powrotną i jestem właściwie zobowiązany jechać z Lobos z powrotem. To nic nie szkodzi, gdyż w Lobos nie będzie ci się trudno ulotnić. Myślę tak również i dlatego wziąłem ze sobą mało rzeczy, żebym mógł w każdej chwili iść na ląd nie zostawiając nic na okręcie. Dobrze zrobiłeś, chociaż to rzecz małej wagi. Ale jak przedstawia się nasza sprawa? Kiedy odjechał twój stary? Trzy tygodnie przede mną; obecnie dotarł z pewnością do celu podróży. Bywał tam tak często i zna stosunki tak dokładnie, że nie może popełnić głupstwa. Ale czy Yuma zgodzą się na to? Jestem zupełnie pewny! Takim łupem Indianin nigdy nie gardzi. To mnie uspakaja. Zachodzi tylko pytanie, czy przybędą w odpowiednim czasie na miejsce. Z pewnością są już w drodze, master. Ale czy nam się tak śpieszy? Nikt nas nie pędzi. Możemy całej sprawy dokonać zupełnie spokojnie! Ja także tak myślałem, teraz jestem innego przekonania. Dlaczego? Czy się coś wydarzyło? Tak. Miałem spotkanie! To znaczy że zeszliście się ze znajomym. To przecież nie może mieć tak wielkiego wpływu na nasze przedsięwzięcie! Owszem, może mieć wpływ, nawet bardzo poważny. W takim razie ów człowiek, o którym mówicie musiałby posiadać ogromne dla nas znaczenie? Posiada! Była to prawdziwa niespodzianka dla mnie, gdy ujrzałem go tutaj. Skoro posłyszysz jego imię będziesz tak samo zdumiony jak ja, gdy go poznałem. To powiedzcie mi przecież kto to jest! Właściwie powinieneś już wiedzieć, gdyż widziałeś go tutaj na okręcie. Jeśli tak to może to być tylko ów człowiek, który ma zostać buchalterem. Czy mam słuszność? Naturalnie! Przecież nikt inny nie przybył ze mną na statek. A ty nie znasz go, rzeczy wiście nie znasz? Widziałeś go już i to w takich okolicznościach, że po prostu nie do wiary, jak mogłeś go nie poznać natychmiast. Byłem przekonany, iż się zorientowałeś i dlatego skinąłem do ciebie kilka razy, żebyś był ostrożny i jak najmniej z nim rozmawiał, gdyż on mógłby ciebie również poznać! Znaki widziałem, ale nie rozumiałem ich. Nie pojmuję jakie obawy budzi w was ten człowiek. Obieżyświat, który cieszy się, że może zostać pisarzem w odległej hacjendzie, nie może być przecież dla nas niebezpieczny! I ja powiedziałbym to samo, gdyby ten człowiek miał w ogóle zamiar zostać buchalterem! Czy chcecie przez to powiedzieć, że chce was wystrychnąć na dudka? W takim razie największy to dureń na świecie, albo największy wyga. To ostatnie, to ostatnie! Przypomnij sobie raz jeszcze co przeżyłeś w forcie Uintah! Nic radosnego! W owym czasie grano tam na zabój. Interesy mi się powiodły i zebrałem tęgi worek dolarów, ale straciłem je w forcie Uintah w przeciągu jednej godziny. Na szczęście był tam wasz brat; podarował mi całą garść dolarów i wystarał się, abym został przyjęty jako kelner w pewnej gospodzie. Od tego czasu nie widziałem go nigdy. Wiecie przecież dlaczego musiałem tę miejscowość tak nagle opuścić. Naturalnie nie opowiada się o tym chętnie! Dlaczego nie? Kto jest człowiekiem, a ludzmi jesteśmy wszyscy, temu rozmaite mogą drogi wypaść. Zresztą brat mój wyrwał się z tej matni i spadł na cztery łapy! To słusznie! Wygrał już sutą, okrągłą sumę, gdy jednemu z oficerów podsunął diabeł myśl, że wasz brat gra fałszywie. Przyszło do sprzeczki, brat wasz miał oddać zysk, zdołał się jednak uwolnić, zastrzelił owego oficera i uciekł. Dwaj żołnierze, którzy słyszeli krzyk w izbie i chcieli go na podwórzu zatrzymać dostali także kulą w łeb i padli trupem; wydostał się z fortu, posiadającego liczną załogę, pod komendą doświadczonych oficerów angielskich! Tak z Uintach uciekł, ale& Nie tylko stamtąd, ale pózniej także. Co prawda, to było z nim bardzo krucho. Nigdy już nie pochwyconoby go, gdyby nie Old Shatterhand, który puścił się za nim w pogoń. Cztery doby szukano waszego brata, nie znajdując ani śladu po nim, niestety, właśnie wówczas musiał przyjechać ów Old Shatterhand i dowiedzieć się o całej sprawie. Zastrzelony oficer był jego dobrym znajomym i jedynie dlatego wyruszył natychmiast w drogę, ażeby schwytać waszego brata. Tak, po czterech dniach, gdy już żadnemu żołnierzowi nie udało się wykryć jego śladu. Ten łotr, ma jednak nos psa gończego; znalazł trop i ścigał mojego brata aż do fortu Edwarda; tam wydał go komendantowi. Biedak miał już iść na szubienicę, ostatniej jednak nocy przed egzekucją zdołał uciec w ubraniu żołnierza, który go pilnował i był na tyle głupi, że pozwolił się udusić! Przecież widziałeś wówczas Old Shatterhanda w forcie Uintah? Tylko przelotnie. Zabawił tam zaledwie pół godziny, posłyszawszy co się stało [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |