Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzenie jego niebieskich oczu powiedziało jej wszystko. Szedł na jej spotkanie
przez hol i wiedziała od razu, że bardzo mu się podoba.
- Zlicznie wyglądasz - powiedział cicho.
- Dziękuję.
On też jej się podobał. Wyglądał świetnie w trykotowej, granatowej koszuli,
uwydatniającej jego szerokie ramiona i dopasowanych, znakomicie skrojonych, jasnych
spodniach. Dotknął jej ręki.
- Chodzmy - powiedział niecierpliwie. - Cóż to był za dzień! Jedyne, co mnie może
teraz postawić na nogi, to kufel piwa w pubie Boba.
Kiwnął Gordonowi na pożegnanie głową i trzymając ją lekko ręką w pasie,
wyprowadził na dwór, gdzie czekała na nich złotawa, błękitnopurpurowa poświata
czerwcowego wieczoru.
Po parku przechadzało się jeszcze kilku pacjentów. Inni siedzieli na tarasie pod
parasolami. Budynek w Richmond Place przypominał teraz bardziej dom wypoczynkowy niż
ośrodek rekonwalescencji, mimo widoku wózków inwalidzkich, kul, fartuchów pielęgniarek i
salowych.
Uderzyła ich cudowna woń róż, kapryfolium i lilii, zmieszana z zapachem zmoczonej
deszczem ziemi. Idąc wymieniali uśmiechy i żartowali z napotykanymi po drodze pacjentami
i personelem.
Szli potem aleją obok siebie, nie rozmawiając, każde pogrążone w swoich myślach.
Trzymali się za ręce i bali przerwać ciszę, która spowijała ich jak pajęczyna, zbliżając do
siebie.
Phoebe przepełniało uczucie szczęścia. Wszystko się pomyślnie układało. Było im z
sobą tak dobrze, że musiała sobie przypominać o swej tajemnicy, pamiętając stale, że nie
wolno jej zdradzić się ze swym uczuciem. Czuła jednak, że nie jest mu obojętna.
Serce biło jej jak oszalałe. Wystarczy, że spędzę z nim ten wieczór, mówiła sobie.
Trzeba, by wypadł jak najpiękniej, a jutro niech się dzieje, co chce.
Czuła na sobie jego wzrok. Doszli do mostku i zatrzymali się w jego połowie, by
popatrzeć na krystalicznie czyste wody rwącego potoku.
- Czy on nigdy nie wysycha? - spytała. - Nawet podczas upałów?
- Nie, bo wpada do niego zródło podziemne.
Phoebe nie mogła oderwać oczu od spienionej, przezroczystej wody.
- Nie mogę się napatrzeć! Czy można sobie wyobrazić coś piękniejszego?
- Ja też nie mogę się napatrzeć. Nie mogę się napatrzeć na ciebie - powiedział i głos
mu zadrżał. - Czy można sobie wyobrazić piękniejszą dziewczynę?
Co on chce przez to powiedzieć? Czy rzeczywiście tak myśli, czy to zdawkowy
komplement, miłe słówka, jakie Neil mówił każdej chyba kobiecie? Co ja mam teraz zrobić? -
myślała rozpaczliwie. Przecież nie mogę tak patrzeć przed siebie bez końca.
Sytuację uratował odgłos samochodu nadjeżdżającego od Richmond Place. Phoebe
uniosła głowę i spróbowała uwolnić rękę, ale Josh trzymał ją nadal mocno.
Po chwili był przy nich Jim Walker, jeden z fizjoterapeutów. Wychylił się przez okno
i zapytał z nieco złośliwym uśmiechem:
- Może was podwiezć do miasteczka?
- Dziękujemy - odrzekł Josh. - Chętnie się przejdziemy.
- Jak chcecie. Chciałem pomóc. No to do jutra. Dobranoc. - Pomachał ręką i odjechał.
- O mój Boże, że też to musiał być akurat on. Trudno o większego plotkarza.
- No to co z tego? Phoebe zarumieniła się.
- Wszyscy będą jutro wiedzieli, że byliśmy razem na spacerze i trzymaliśmy się za
ręce.
Josh wybuchnął śmiechem.
- A co ciebie to obchodzi? - spytał zdumiony. - Boisz się, że będą zle o tobie mówić?
Phoebe zdecydowanym ruchem wysunęła wreszcie rękę z jego uścisku.
- Mnie to oczywiście nie przeszkadza, ale myślałam, że ty byś mógł mieć coś
przeciwko temu.
- Ale dlaczego? W obecnych czasach nie jest chyba przestępstwem trzymanie kobiety
za rękę?
- Oczywiście, że nie. - Roześmiała się niepewnie i potrząsnęła głową. - Tylko że... -
Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć.
- Tylko że co? - nalegał.
Nie zamierzał ułatwiać jej sytuacji. Oczekiwał odpowiedzi.
- Tylko że ludzie zaczną gadać. Pomyśl sam! Może nic by nie powiedzieli, gdybyśmy
sobie po prostu poszli na spacer, ale trzymanie się za rękę to coś zupełnie innego. Szef
ośrodka w Richmond Place nie miał do tej pory zwyczaju, jak mi mówiono, umawiać się z
kobietami ani trzymać ich w czasie spaceru za rękę.
Tłumacząc mu to wszystko, rozżaliła się. Dlaczego właściwie zaprosił ją do tego
pubu? Dobry nastrój minął jej bezpowrotnie. Nić porozumienia i sympatii, jaka zdawała się
istnieć między nimi, zniknęła bez śladu. A może jej nigdy nie było?
- Ale teraz się właśnie umówiłem i spotkałem z tobą. Phoebe pokiwała głową.
- To niezupełnie tak - powiedziała ze smutkiem. - Nie umówiłeś się ze mną tak, jak
umawia się mężczyzna z kobietą. - Mówiąc to, wydawało jej się, że zaczyna nareszcie
rozumieć motywy jego postępowania. - Masz do mnie taki stosunek, jakbym była twoim
pacjentem. Ofiarowujesz mi terapię. Chciałeś mi po prostu pomóc, bo uważałeś, że jestem
zdenerwowana i smutna. Robisz to zawsze, gdy zobaczysz kogoś potrzebującego.
- Nieprawda - zaprotestował. - To znaczy oczywiście chciałem ci pomóc, widząc, w
jakim byłaś stanie, ale do pubu zaprosiłem cię dlatego, że miałem ochotę spędzić w twoim
towarzystwie wieczór.
- Nie wierzę - odparła krótko.
- Dlaczego?
- Bo ci nie jestem potrzebna. Nikt ci chyba nie jest potrzebny. Zależy ci tylko na
twojej pracy.
- Bzdury! - wybuchnął. - Nie ma człowieka, który by kogoś nie potrzebował, i ja nie
jestem wyjątkiem.
Z głosu jego biła szczerość.
- Jesteś tego pewien? - spytała z niedowierzaniem.
- Tak.
- A co to była za... - Urwała, nie mając odwagi dokończyć.
- Głośna przygoda miłosna, która mnie miała uczynić wrogiem kobiet? - dokończył. -
O to chciałaś zapytać? Za dużo słuchasz płotek - powiedział ostro. - Było to dawno temu.
Było, minęło.
- Czy minęło? Czasami mi się wydaje, że o tym nie zapomniałeś. Bywasz taki smutny
i przygnębiony...
- A ja myślałem, że umiem panować nad swoimi uczuciami - westchnął z goryczą.
Patrzył przez chwilę w wodę, a gdy odwrócił się do niej, napotkał jej pełne
zrozumienia, ciepła i współczucia oczy. Chciał ją pocałować, i to nie tak, jak w czasie burzy,
lecz tak, jak całuje mężczyzna kobietę, której pragnie. Od wielu tygodni nie przestawał
myśleć o tej pięknej dziewczynie, o wspaniałej pielęgniarce, która powoli burzyła mur, za
którym się skrył przed światem.
Kiedy się do niej odwrócił, przeszedł ją dreszcz. Nie uszło to jego uwagi.
- Czy chcesz, żebym cię pocałował?
Wiedział, że chce, ale pragnął, by to potwierdziła. Aatwo ją było zranić. Domyślał się,
że ktoś musiał ją kiedyś skrzywdzić. Nie chciał powiększać jej bólu, mimo że bardzo jej
pragnął.
- Tak - szepnęła, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna się na to godzić. Ale było
jej już wszystko jedno. Marzyła tylko o jego pocałunku, pragnęła, by ją objął.
Ujął jej twarz, zbliżył do niej głowę i ich usta się spotkały. Nie była w stanie dłużej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.