Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ROZDZIAA CZWARTY Ranek wstał jasny i słoneczny. Marguerite wyjrzała przez okno komnaty i przekonała się, \e widzi zupełnie normalnie. Przed sobą miała szeroką czystą pla\ę, na niebie zaś wypatrzyła mewy. Prędko zmówiła cichą modlitwę w podzięce za przy-wrócenie wzroku. Gdyby tak jeszcze mogła odzyskać utraconą pamięć. Z okna po drugiej stronie rozciągał się widok na dziedziniec. Marguerite przeszła przez komnatę i z ciekawością popatrzyła w dół. Zobaczyła rycerzy zawzięcie ćwiczących na placu treningowym. Kilku z nich dosiadało koni. Jeden z jezdzców raz po raz atakował włócznią chochoła z przyczepioną tarczą. Niewątpliwie był silny, ale jednocześnie imponował zręcznością i gibkością ciała. Marguerite instynktownie wiedziała, kto to taki. Chocia\ nosił jedynie koszulę bez herbu, za to przepoconą od forsownych ćwiczeń, domyśliła się, \e to Bartholomew Holton. Włosy miał związane w krótki kucyk i zapewne jak zwykle się sro\ył, chocia\ z tak daleka nie mogła dostrzec jego twarzy. Wzdrygnęła się i pospiesznie odeszła od okna, zaniepokojona swoimi myślami. Przecie\ earl Norwyck nie \ywił do niej \adnych cieplejszych uczuć. A ona sama nie wiedziała, czy przypadkiem nie jest zaręczona. A mo\e miała mę\a lub dzieci? Myśl o dzieciach sprawiła, \e odruchowo przesunęła ręką wzdłu\ ciała, od piersi do brzucha. Piastowała kiedyś dziecko? Karmiła piersią? Chyba nie, chocia\ nie była tego całkiem pewna. Wszak w strzępach wspomnień widywała dzieci. To mu-siało mieć jakieś znaczenie. Co to za dzieci? Czyje? Dla- czego przychodziły do niej, kiedy tylko zamknęła oczy? Głowa ją rozbolała od ciągłego myślenia. Marguerite przycisnęła rękę do czoła i postanowiła zająć się czymś innym. Powoli obeszła cały pokój, przyglądając się sprzętom i meblom. Aó\ko, jak ju\ wiedziała, było wygodne i miękkie, okryte czystą pościelą, ciepłą kołdrą i wełnianym kocem. Dwa fotele stały przed kominkiem, w którym trzaskały palące się polana. Na ścianach wisiały ró\nobarwne kobierce - piękne i tchnące ciepłem świadectwo rodzinnego szczęścia. Na małym zydlu stała miednica, a obok - krótka wyściełana ława. Nad miednicą wisiało lustro. Po drugiej stronie łó\ka, tu\ przy ścianie, ustawiono dwa kufry. Marguerite zajrzała do pierwszego z nich i stwierdziła, \e są w nim suknie, halki i pończochy. Znalazła te\ ubrania, które wczoraj przyniosła jej Eleanor. Na samym dnie le\ały buty. Marguerite wyjęła je i próbowała wło\yć. Okazało się, \e w środku są pełne klejnotów. Były tam ró\ne pierścienie, łańcuchy i wisiory, wszystkie ze złota i wysadzane drogimi kamieniami. Marguerite zwa\yła je w dłoniach. To pewnie Eleanor je tu podło\yła, pomyślała. Zapewne chciała sprawić mi przyjemność, a przecie\ jeszcze jest zbyt mała, \eby znać prawdziwą wartość bi\uterii. Odło\yła klejnoty z powrotem do buta i ukryła go w skrzyni. Postanowiła, \e przy najbli\szej sposobnej okazji dopilnuje, by wszystko wróciło na właściwe miejsce. Tymczasem otworzyła drugi kufer i zerknęła do środka. Zobaczyła dwa instrumenty muzyczne: psalterion i gitarę. Z jakiejś przyczyny, której nie umiała odgadnąć, wydawały jej się o wiele cenniejsze od klejnotów, które znalazła przedtem. Ostro\nie wyjęła instrumenty z kufra i poło\yła na łó\ku. Przez dłu\szą chwilę podziwiała ich kunsztowną robotę. Wszystko tu było piękne i na swoim miejscu: od polerowanego pudła, do mocno napiętych strun. Marguerite przesunęła dłonią po strunach gitary, \eby posłuchać dzwięku. To wszystko było jakieś znajome. Instrument, struny, strzępek melodii. Gitara wymagała lepszego nastrojenia. Marguerite odruchowo sięgnęła do kołków. Tu trochę poluzniła, tam lekko napięła. Wreszcie śpiew strun zabrzmiał prawie tak jak trzeba, choć ciągle czegoś brakowało. Nie miała czasu, \eby nad tym dłu\ej się zastanawiać, bo znowu skrzypnęły drzwi i weszła Eleanor. - Masz gitarę mamy! - zawołała, podchodząc do łó\ka. - Och, naprawdę? - zająknęła się Marguerite. - Nie wiedziałam. Przepraszam, zaraz ją odło\ę. - Nie trzeba. Potrafisz grać? - Nie wiem. - Spróbuj. Marguerite wzięła instrument do ręki i zagrała. Jej palce szybko przebiegły po strunach i pobudziły je do \ycia. Komnata wypełniła się słodkim brzmieniem. Umiem grać! - pomyślała oszołomiona. Eleanor klasnęła w dłonie. Marguerite popatrzyła na nią ze zdziwieniem, a potem przeniosła wzrok na gitarę. - Zagraj coś jeszcze! - Czegoś... czegoś tu nie ma. - odpowiedziała Marguerite. Z namysłem zmarszczyła brwi. Instrument znakomicie pasował do jej dłoni, ale czegoś mu brakowało. Czegoś wa\nego. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |