Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyłoniły się w jego górnej części dwa zielone światełka, a pod
nimi pojawił się idiotyczny uśmiech upstrzony metalicznymi
rozbłyskami aparatu ortodontycznego. Edwart. Patrzyłam na
Edwarta. W jednej chwili uwolniłam się od wściekłości i zamętu
w głowie, gdy zrozumiałam, co powinnam zrobić.
Najpierw musiałam jednak jakoś zejść po tych schodach, nie
wyrządzając sobie krzywdy. Lecz skoro Edwart jaśniał w moich
myślach jak światło latarni morskiej, popatrzyłam z chłodnym
spokojem na śmiertelne zagrożenia kryjące się na stopniach
schodów przede mną. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie
odczuwałam tak błogiego spokoju.
Przeskakując z jednej nogi na drugą, zbiegłam na dół, tu i
tam robiąc gwałtowne uniki, kiedy nie wiadomo skąd zaczęły
dookoła uderzać ostrza toporów. Ale ja miałam je gdzieś!
Naprawdę miałam je gdzieś. Okrążyłam zaostrzony pal, który
nagle wystrzelił przede mną spod ziemi. Niewiele brakowało,
gdyż zrobił sporą dziurę w moim stroju balowym. Kiedy zaś
wybiła północ, poczułam, jak spowijający mnie kokon zaczyna
się otwierać. Oto miałam się przepoczwarzyć w kociaka. A może
w bezbronną pokojówkę? Albo w motyla? W każdym razie
142
zmiana ta miała na celu rozwój mojego charakteru. Przy czym
była to zmiana pozytywna, przynajmniej pod kątem zdolności
odnajdowania równowagi.
Nie zaszła jednak do końca.
W porządku, Przystojniaczko, pomyślałam, czerpiąc odwagę
z mego nowo nabytego przezwiska. Jest jeszcze jedna rzecz,
którą powinnaś wyprostować, zanim ta noc dobiegnie końca.
143
11. WAAZCIWE MIEJSCE
A tą jedną rzeczą było odpowiednie ustawienie alarmu w
naszym domu. Teraz, gdy perspektywa włamania się jakiegoś
wampira i pojawienia się go nocą przy moim łóżku przestała być
mętną fantazją i stała się przerażająco realną grozbą, musiałam
jakoś zmienić ustawienia nakierowane na sygnalizowanie
przestępców, ale ignorowanie wampirów.
Pobiegłam do domu i wyciągnęłam z dolnej szuflady w
kuchennej szafce zasuwki przeciw wampirom. Po mojej
przygodzie Jim uparł się, by je założyć, tyle że między
zmaganiami wampirów a moimi romantycznymi spełnieniami w
stylu Elizabeth Bennett po prostu nie znalazłam na to czasu.
Przypomniawszy sobie jego ostrzeżenie, że dzisiejszej nocy będę
spać na ulicy, jeśli wróci do domu i nadal nie będą założone
zabezpieczenia przed wampirami, szybko obeszłam wszystkie
pokoje, montując owe zasuwki, które mogła otworzyć tylko
ludzka ręka. A to dlatego, że ludzie potrafią jednocześnie ściskać
i ciągnąć, podczas gdy wampiry i dzieci potrafią robić tylko
jedno albo drugie.
Chciałam szybko zapomnieć o balu promocyjnym, zdjęłam
więc moją wyszczerbioną zbroję i przebrałam się w opiętą
satynową suknię wieczorową. Z determinacją popatrzyłam w
lustro. Ujrzałam taki autoportret, jaki z determinacją sama
kreśliłam. Pózniej z taką samą determinacją spojrzałam na
144
brudną wodę stojącą w kuchennym zlewie, w której powierzchni
odbijał się rozmyty zarys mej twarzy. Trzeba iść do Edwarta.
Przybyłam pod ogrodzenie otaczające osiedle, na którym
mieszkał, i zadyszana pomyślałam, że mogłam swobodnie wejść
na teren przez bramę. Zdecydowałam się jednak zdjąć szpilki, bo
chociaż były całkiem wygodne, chciałam dać Edwartowi do
zrozumienia, że trudno mi się było do niego dostać. W tym
samym celu - och! - przypadkowo rozerwałam sobie sukienkę,
przechodząc przez płot, i - och! - przypadkowo potargałam sobie
włosy o własną rękę.
Przebiegałam pogrążonymi w ciemności uliczkami osiedla,
wyobrażając sobie, że jestem kobietą niosącą na głowie gliniany
dzban i zmierzającą do studni po wodę albo że jako zdolna młoda
dziewczyna uciekam przed grupą wampirów świętujących
najwspanialszy wieczór w szkole średniej. Wiele wydarzyło się
w moim życiu w ciągu ostatnich kilku dni. Umówiłam się z
prawdziwym chłopakiem udającym wampira i z prawdziwym
wampirem mówiącym z udawanym obcym akcentem;
upozorowałam swoją śmierć, żeby się przekonać, czy będę miała
cudowny pogrzeb, ale nie miałam żadnego pogrzebu, bo nie w
porę zaczęła mi drgać powieka i mój plan wziął w łeb; no i
ostatecznie przekopałam się przez całą wielotomową serię
książek o młodej żartownisi, Nancy Drew. Było coś jeszcze
związanego z wilkołakami, ale tego wolałam nawet nie liczyć.
Kiedy tak biegłam ulicami, wszystkie te wydarzenia
wypłynęły z mej pamięci w postaci ciągu filmowo - zdjęciowego
z dopasowanym świetnym podkładem z muzyką rockową.
Szybko dodałam do tego migawki z uroczystości przekazania mi
jakiejś nagrody, gdyż miałam przeczucie, że wkrótce dojdzie i do
tego.
Skręciłam w uliczkę Edwarta i postanowiłam spokojnie
przejść ten ostatni odcinek, gdyż nie chciałam stanąć przed nim
zadyszana. I tak musiałam wymyślić jakieś wytłumaczenie
wilgotnych plam od potu na mojej sukience. Zabrzmiałoby to
145
wiarygodnie, gdybym powiedziała, że musiałam po drodze się
wysikać, a moje siki jakimś dziwnym sposobem poleciały ku
górze aż po pachy?
Byłam już przed domem Edwarta, kiedy nagle doleciały
mnie tony utworu Decode zespołu Paramour. To był dzwonek
mego telefonu!
Błyskawicznie otworzyłam aparat.
- Co jest, na krew? - rzuciłam do mikrofonu, gdyż
wymyśliłam sobie taką odzywkę, kiedy jeszcze sądziłam, że mój
chłopak jest wampirem.
- Lepiej się nie odzywaj, kiedy cię o to nie poproszę.
Zastygłam bez ruchu. To był Josh! Upuściłam telefon.
Podniosłam go, ale zaraz upuściłam po raz drugi.
Uniosłam go do ucha w samą porę, żeby usłyszeć:
- Zwietnie. Teraz powiedz  Switchblade albo wciśnij
jedynkę, jeśli jest to twoja obecna lokalizacja.
- Switchblade - szepnęłam, ze strachem zerkając na szklany
dom Edwarta. Mógł być tylko jeden powód tego
niespodziewanego telefonu: porwanie. Czy miałam choć cień
szansy usłyszeć jeszcze słodką melodyjkę Edwarta graną na
trójkącie?
- To ostatnie ostrzeżenie - powiedział Josh.
- Przestań! - krzyknęłam. - Wcale się ciebie nie boję!
- Twój samochód nie jest ubezpieczony.
- Gdzie jest Edwart? Nie róbcie mu krzywdy! - Zlizgając się
na szklanym chodniku, ruszyłam biegiem do wejścia.
- Aby ubezpieczyć samochód, wciśnij jedynkę albo po
sygnale powiedz  UBEZPIECZY - oznajmił głos Josha.
Zwolniłam kroku, odczuwszy wielką ulgę. To było nagranie.
Wiedziałam wreszcie, z czego żyją wampiry: sprzedawały swoje
władcze głosy do nagrań dla automatów telefonicznych.
Pod drzwiami Edwarta mój palec wskazujący był tak
roztrzęsiony, że nie mogłam nacisnąć dzwonka - owszem,
kolejne denerwujące zastrzeżenie co do naszej wzajemnej miłości
146
uchroniło mnie przed tym, co nieuniknione. A jeśli żyło mu się
lepiej beze mnie? Jeśli w ciągu ostatnich czterech godzin spotkał
kogoś, kto przeczytał więcej książek Jane Austen ode mnie? Jeśli
poznał kogoś znacznie mniej podatnego na uleganie złudzeniom?
W geście bezradności oparłam czoło o chłodną ścianę i
przypadkiem nacisnęłam dzwonek.
Edwart otworzył drzwi.
- Belle! - wykrzyknął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.