Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] pocałunek. Jeśli natychmiast nie przestanie ulegać pragnieniu, niewykluczone, że zostanie jego kolejną ofiarą. Bo, być może, zabił już swoją żonę. Jęknęła cicho, zamknęła szafę i podeszła do następnej. Dlaczego jednak miałby to zrobić? Bardziej potrzebował Alany żywej, bo tylko ona mogła przejąć pieniądze z funduszu. Nagle znieruchomiała. Jej palce, przeszukujące wnętrze szafy, natrafiły na jakiś twardy przedmiot. Sięgnęła głębiej i wydostała skórzaną teczkę, pełną prawniczych dokumentów. Przyjrzała im się uważnie, tym bardziej że znalazła między nimi pozew o rozwód. Kiedy zerknęła na datę, omal nie wypuściła kartek z ręki. Dokładnie w dniu, w którym zostały napisane, Alana znikła bez śladu. Teraz dopiero wszystko się pogmatwało. Cathlynn zdecydowanym ruchem zgarnęła papiery i upchnęła je powrotem do teczki. Dość tego! Cała ta sprawa nie powinna jej w ogóle obchodzić. Ona musi tylko dobrze zagrać rolę pani Shades i odejść stąd żywa z Sercem Aidana . To wszystko. Chwyciła jedwabny szlafroczek i poszła do łazienki. Ciepły prysznic pomógł jej odzyskać równowagę. Dużo spokojniejsza wróciła do pokoju i na wszelki wypadek zamknęła na klucz drzwi prowadzące na korytarz i do łazienki. Licho nie śpi. Delikatny zapach perfum Alany, który ciągle unosił się w pokoju, sprawił, że Cathlynn nie mogła przestać o niej myśleć. Cały czas czuła przy sobie jej obecność, co napawało ją niemal zabobonnym lękiem. I jeszcze ten ponury dom, pełen mrocznych wspomnień. Gdyby tylko nie było tu Jonasa Shadesa... Wzruszyła poduszkę i przykryła się satynową kołdrą. Zamknęła oczy i wkrótce zasnęła. Zniła o pięknych, szarych oczach, które pochylały się nad nią coraz niżej i niżej. Jonas nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, ale wciąż powracało do niego wspomnienie siedzącej na jego łóżku Cathlynn. Wciąż widział jej rozmarzone oczy i drobną dłoń, sunącą po pościeli. Czy myślała wtedy o tym samym, co on? Czy wyobrażała sobie ich splecione ciała? Sapnął gniewnie i sięgnął po granatowy szlafrok. Po co, do diabła, tu przyszła? Przez nią powróciło uczucie samotności, które zwalczył tak dawno temu. A teraz spała obok, otulona miękkim jedwabiem, ciepła i zmysłowa... Wyskoczył z łóżka i zaczął krążyć po pokoju. Nie mógł znalezć sobie miejsca. Pragnął jej. Pragnął tak mocno, jak jeszcze nigdy nikogo, z gwałtownością, która go przerażała. Nerwowo przesunął dłonią po włosach i oblizał zaschnięte wargi. Nie wolno mu żywić do niej takich uczuć. Nie powinien nawet o tym myśleć. Wiedział jednak, że nie potrafi oprzeć się pokusie. Cicho wszedł do łazienki. Drzwi do jej pokoju okazały się zamknięte. Sięgnął po ukryty obok lustra klucz. Nacisnął klamkę. Cathlynn spała. Brązowe włosy leżały zmierzwione na kremowej poduszce, kilka kosmyków opadło na jej twarz. Jedną ręką dotykała policzka, druga leżała bezwładnie na kołdrze. Głęboki dekolt różowej koszulki nocnej odsłaniał piersi, rozchylone usta zapraszały do pocałunku. Bezwiednie wyciągnął rękę i pogładził kciukiem gładką skórę wokół jej ust. Z trudem stłumił jęk pożądania. Znowu poczuł, jak jego ciało ogarnia dreszcz, jak wtedy, kiedy przyciskał ją mocno do siebie. Westchnęła cicho i obróciła głowę. Pasmo włosów okryło jej twarz. Odsunął je delikatnie, muskając lekko jej policzek i szyję. Narastało w nim pierwotne pragnienie mężczyzny, który zbyt długo był sam. Pragnął jej, ale nie mógł jej mieć. Ani teraz, ani nigdy. Jęknęła cichutko przez sen. Jej powieki poruszały się szybko jak u człowieka, któremu śnią się koszmary. Oddychała płytko i nierówno, co jakiś czas wzdragała się nerwowo. Bała się go. Tak, miała pełne prawo, by się go bać, pomyślał. Teraz jednak liczyło się tylko zdobycie funduszy na dalsze badania. Był gotów na wszystko, aby uratować życie swoje i swojego brata. Potrzebował pomocy Cathlynn. Musiała grać rolę jego żony, czy jej się to podobało, czy nie. Spełnienie jego marzeń było w zasięgu ręki. Nie powinien o tym zapominać ani na chwilę. Za dwa tygodnie Cathlynn odejdzie i wszystko wróci do normy. Musiał kontynuować pracę, aby uratować siebie, swojego brata i siostrę. Musiał upewnić się, że zmutowany gen nie odrodzi się w ich dzieciach. Poświęcił wszystko, by znalezć lekarstwo na tę straszną chorobę, pomóc wszystkim, których ona dotknęła. Całym życiem zapłacił za swój wybór. Uwikłał się w małżeństwo bez miłości, stracił wszystkie swoje pieniądze. Teraz, jeśli szybko nie znajdzie rozwiązania, utraci również swoją przyszłość. Tak, lepiej, że Cathlynn się go bała. Miłość do niego zatrułaby jej życie, tak samo, jak zatruła życie Alany. Nie zniósłby nienawiści w jej złotobrązowych oczach. Tylko jak, u licha, ma poradzić sobie z jej nieodpartym urokiem? Zniła, wiedziała o tym, ale nie mogła uciec od rozgrywających się przed nią scen. Zpiewający monotonnie mnisi, ubrani w czarne habity, szli gęsiego niekończącym się sznurem, powoli tworząc koło wokół stojących na dziedzińcu krzyży. Zachodzące słońce rzucało na nie czerwone błyski, odległą, ciemną ścianę lasu zasnuła gęsta mgła. Nagle w środku koła pojawiła się kobieta. Jej ziemista, blada twarz ginęła [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |