Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na urokach i czarnej magii. Pomimo że to byli chrześcijańscy Indianie, klątwa
starca, który rzekomo zamienił się w kanaimę, zaczęła działać i zagrożona rodzina
czuła zbliżającą się śmierć. Więc młodzian zdobył się na odwagę i z zasadzki zabił
wrogiego czarownika postępując zgodnie z dawnym prawem szczepowym. Działo
się to pod bokiem Anglika Seggara, ówczesnego kierownika ośrodka administra-
cyjnego w Kamarang Mouth, a po przeszło pięćdziesięcioletniej działalności
misyjnej adwentystów.
Sąd w Georgetown wziął pod uwagę prawo szczepowe, według którego
postępował młody zabójca, ale chcąc odstraszyć w przyszłości innych Indian od
podobnych samosądów, skazał jednak młodzieńca na jakąś karę więzienną,
niewielką i raczej ostrzegawczą.
W połowie XIX wieku, około roku 1845, wielu Indian w Gujanie
Brytyjskiej ogarnęła fala religijnego wrzenia i południowe podnóża legendarnej
góry Roraima (tej samej, której dziwny kształt zamajaczył nam na południowym
widnokręgu w czasie przelotu do Kamarang Mouth) stały się widownią masowego
obłędu i niebywałej tragedii czerwonego człowieka. Mimowolnymi jej
współsprawcami byli zasłużeni podróżnicy, bracia Schomburgkowie, którzy w
latach od 1840 do 1844 odkrywali owe odległe połacie mało znanego jeszcze
interioru.
W drużynie wyprawy Ryszarda Schomburgka był młody, rozgarnięty
Indianin ze szczepu Arekuna imieniem Awakaipu, zapalona głowa o
wygórowanych, chorobliwych ambicjach. Już przed Schomburgkami otrzaskał się
z miejskim życiem w Georgetown, gdzie spryciarz nauczył się kuglarskich
sztuczek i dzięki nim zasłynął wśród zaułków stolicy jako cudotwórczy magik.
Podziw ciemnej braci z puszczy naprowadził go na maniacką myśl, by zostać
wodzem wszystkich gujańskich Indian. Więc po wyjezdzie Schomburgków,
darzących go wyjątkowym zaufaniem, zaczął głosić, że jest zesłanym przez
niebiosa zbawicielem Indian tak samo jak ongiś Syn Boży, zesłany ku zbawieniu
ludzkości przez Stwórcę. Brązowy mesjasz łatwo znajdował chętny posłuch
wszędzie w lasach, które łaknęły nadziemskich olśnień dzięki fermentom,
zasiewanym nieświadomie przez pierwszych misjonarzy.
Więc Awakaipu wezwał wszystkich Indian Gujany, pragnących dostąpić
łaski wielkiego cudu, ażeby przybyli na początku pory suchej (był rok 1845) nad
rzekę Kukenam u południowych podnóży świętej góry Roraima. Awakaipu, już
prorok i wielki piai-czarownik, zapowiadał, że kto przybędzie, doświadczy
niezwykłych prawd i szczęścia i zostanie bogatym i równie potężnym jak biali
ludzie, ba, zdobędzie nad nimi przewagę.
Na wezwanie Awakaipu stawiła się niesłychana chmara ludu, do tysiąca
Indian, Indianek i dzieci. Zciągali ze wszystkich szczepów Gujany, wędrowali
przez lasy nie tylko Arekuna i Akawoje, żyjący najbliżej góry Roraima, ale i
Arawakowie i Karibowie, Waraułowie i Patimona, Makuszi i Wapiszana.
Wszyscy przydzwigali mnóstwo żywności tudzież darów dla swego zbawcy i
dobroczyńcy i wszyscy płonęli żarem i ślepą wiarą. Brzegi rzeki Kukenam
napełnili tłumem niecierpliwych Indian, pałających gorączką oczekiwania.
Awakaipu w zamian za solidne dary  proch, kule, noże, paciorki,
smakołyki wszelkie, jakie otrzymywał  dawał każdemu po skrawku z
angielskiej gazety The Times, zachowanej z czasów wyprawy Schomburgków, i
zapewniał Indian, że to najsilniejszy amulet chroniący od nieszczęść, jaki
kiedykolwiek człowiek uzyskał. A zatem w bujnej historii światowej prasy, tak
płodnej w rekordy otumaniania ludzi, był to chyba szczytowy rekord oszustwa,
popełnianego przez szarlatana za pośrednictwem prasy. I to jeszcze jakiej prasy?
Akurat Timesa, najuczciwszego w oczach Anglików dziennika pod słońcem. A
może ten hultaj Awakaipu to był jednak kawał jasnowidza i proroka, diabli go
wiedzą ?
Dwudziestopięcioletni, jurny prorok, wyzyskując zapał przybyłych
pątników, kazał im zbudować dla siebie piętrowy dom i przysłać sobie z każdego
szczepu co powabniejsze dziewczyny na żony. Harem swój umieścił na parterze
domu, sam zajął pierwsze piętro. Ażeby nie stracić uroku tajemniczości i nie
spowszechnieć, wychodził między ludzi rzadko i tylko mocno otulony, a tak
kwefem zakryty, że znad zasłony wierni widzieli tylko pałające zrenice.
Zlepo wierzyli w magiczne siły pomazańca, więc byli niecierpliwi
objawień. Pokazywanie kuglarskich sztuczek i nazwanie obozu Krainą Białych,
Bekeranta, już ich nie zadowalało. Zmielsi wojownicy zaczęli szemrać. On tego
nie znosił. Groził im śmiercią, straszył zemstą demonów, lecz skutkowało to tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.