Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] - Nie... On pracuje, więc... No, pracuje ze Steve'em i... W stajni Amberton. - Mamy dwadzieścia koni - pochwalił się trener. - Wstajemy o piątej rano: karmienie, pojenie, wywozimy gnój, podścielamy siano, czyścimy, a pózniej ćwiczymy. I tak siedem dni w tygodniu. Plus treningi. W tej pracy nie masz weekendów ani urlopów. Ale nie zamieniłbym się z nikim na życie. Nie mógłbym robić niczego innego. I dla podkreślenia szczerości własnych słów kichnął, a Fiona podała mu chusteczkę. - No to jeszcze po szybkim i dzwonimy po babunię! - Może sprowadzę ją z góry - zadeklarowała Moira. - Lepiej nie. Ona bardzo lubi czuć się niezależna, a poza tym jest królową wielkiego wejścia. - To prawda - potwierdził redaktor. - Wjeżdża tu na swym elektrycznym wózku jak bogini z Olimpu. - Racja! - potwierdziła Vicki i ruszyła w stronę interkomu. - Starzy ludzie boją się nowoczesnych technologii, ale nie babunia!... Fiona, pomożesz mi w kuchni? A do pudełka wiszącego na ścianie krzyknęła: - Babuniu, najdroższa, kolacja na stole! Przełknęli drinki i pospieszyli w kierunku windy. Zwiatełko obok przycisku sygnalizowało, że dzwig właśnie zjeżdża na dół. Wkrótce kabina osiadła cicho i drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Wszyscy - łącznie z Qwilleranem - wstrzymali oddech. Rozdział dziewiąty Qwilleran stał w foyer siedziby rodu Inglehart i razem z pozostałymi gośćmi czekał, aż otworzą się drzwi windy. Nie poznawszy swoich dziadków, czuł słabość do każdego, kto przekroczył wiek siedemdziesięciu pięciu lat. W tej północnej krainie, gdzie liczni mieszkańcy dożywali setki, poznał wielu niezapomnianych staruszków. Drzwi windy otworzyły się powoli i z kabiny wyszła dystyngowana białowłosa kobieta w długiej czerwonej sukni z aksamitu. Wspierała się na pożółkłych ze starości laskach z kości słoniowej. Poruszała się pomału, ale była wyprostowana. Widząc oczekujących gości, skinęła każdemu wdzięcznie głową, aż jej wzrok napotkał stojącego z tyłu Qwillerana. - Ależ to pan Qwilleran! - wykrzyknęła wytwornym głosem, który z wiekiem stał się drżący. Miała przystojną, porcelanową twarz kobiety pod dziewięćdziesiątkę, łagodne błękitne oczy i wąskie usta, przywykłe do uśmiechu. Jak zauważył Qwilleran, nie nosiła okularów. Można było się spodziewać, że babcia nosiła najnowsze szkła kontaktowe. Podeszła kilka kroków i przełożyła jedną laskę pod przeciwne ramię, żeby podać rękę na powitanie. - To przyjemność poznać panią, pani Inglehart - powiedział, schylając się szarmancko do jej drżącej ręki. Ten dworski gest rezerwował dla kobiet w dojrzałym wieku. - Jestem zaszczycona, że w końcu pana spotykam - odwzajemniła powitanie. - Czytałam pana teksty, jeszcze kiedy pisał pan dla gazet na Nizinach. Ale teraz mieszka pan wśród nas! To doprawdy wielkie szczęście! Podziwiam pana styl i to, co ma pan o powiedzenia, ale - dodała ze wstydliwym uśmiechem - także uwielbiam pana wąsy! Przeszło mu przez głowę, że biblioteka Inglehartów może zawierać Miasto bratniej zbrodni. - Pójdziemy na kolację, babciu? - spytał Bushy, podając jej ramię. Reszta gości ruszyła za nimi do jadalni. Wszyscy czekali, dopóki babcia nie zajmie swojego miejsca po lewej stronie wnuczki. Qwilleranowi wskazano miejsce naprzeciwko, koło Moiry. Kiedy pani Inglehart uniosła łyżkę, potraktowano to jako znak, że kolacja się rozpoczęła. Zatoczyła jasnym wzrokiem po zebranych i powiedziała: - Dziękujemy ci za twe dary. Rudobrody, który siedział na drugim końcu stołu, obok gospodarzy, kichnął głośno. - Jest uczulony - powiedziała przepraszająco Fiona. - Na wszystko - tłumaczył się mężczyzna, wycierając głośno nos. - Czy to prawda? - spytał Kip. - Jak najbardziej. - Powinieneś zrezygnować z koni i poświęcić się dziennikarstwu. Plotki ze Stajni to dobra robota. - Nie moja. Mam chmarę dzieciaków, które wykopują tematy, a pani Amberton składa to wszystko do kupy. - Jaki macie teraz nakład? - Prawie tysiąc. - Jeszcze dziesięć tysięcy i zaczniemy się martwić - wtrącił wydawca Lockmaster Logger . Babcia nachyliła się do Qwillerana. - Victoria mówi, że zabrał pan ze sobą koty. Mam nadzieję, że nie zabijają ptaków. - Proszę się nie obawiać - odparł. - Moje koty żyją w mieszkaniu i ich zainteresowanie ptakami jest czysto akademickie. Koko zaprzyjaznił się z kardynałem. Wpatrują się w siebie przez kuchenne okno i porozumiewają się telepatycznie. - Zabierz szybę, to będzie inna historia. Koty to koty, i już - wtrącił się Steve. Vicki powiedziała szybko: - Babcia ma karmnik za oknem w wieży i obserwuje migracje ptaków, zapisuje wszystko w notesie... Babciu kochana, pamiętaj o zupie. Z łyżką zawieszoną w powietrzu nad talerzem babcia Inglehart wpatrywała się w Qwillerana jak w obraz. - Pewnej zimy postanowiłam dokarmiać ptaki, ale jedyne, jakie odwiedzały mój karmnik, to wróble. Zciągały z trzech stanów na moje podwórko. Miliony hałaśliwych, brudzących najezdzców. Tak skończyła się moja przygoda z ptakami - zwierzała się Moira. - Ja mam problem z kosami. Za każdym razem, kiedy jadę na rowerze, podnoszą się całą chmarą z polnych dróżek i bombardują mnie i mój rower, krzycząc czuk, czuk, czuk - powiedział Qwilleran. - Tylko w okresie lęgowym - wyjaśniła mu babcia. - Bronią swoich młodych. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |