Odnośniki


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kartkę z adresem oraz numerem telefonu.
- Jesteś pewien, że to jest warte świeczki? - pytam.
- Musimy się dowiedzieć, o co tu chodzi. Wzdycham.
- Myślę, że obaj wiemy, o co tu chodzi.
- Być może - mówi, ale z pełnym przekonaniem, bez śladu niepewności zwykle towarzyszącej tym słowom.
- Zdajesz sobie sprawę, co ty byś mi powiedział, gdyby role były odwrócone, prawda?
Henri się uśmiecha.
- Tak, John. Wiem, co bym powiedział. Ale myślę, że to nam pomoże. Chcę się dowiedzieć, co oni zrobili, żeby tak
bardzo przestraszyć tego człowieka. Chcę wiedzieć, czy wspomnieli coś o nas, czy szukają nas metodami, o jakich
jeszcze nie pomyśleliśmy To pomoże nam pozostać w ukryciu, zachować nad nimi przewagę. I jeśli ten człowiek ich
widział, dowiemy się, jak wyglądają.
- Wiemy już, jak wyglądają.
- Wiemy, jak wyglądali podczas najazdu, ponad dziesięć lat temu, ale mogli się zmienić. Są na Ziemi od dawna.
Chcę wiedzieć, jak się kamuflują.
- Nawet jeśli się dowiemy, jak wyglądają, to kiedy zobaczymy ich na ulicy, raczej i tak będzie za pózno.
- Może tak, może nie. Jak tylko takiego zobaczę, zrobię wszystko, żeby go zabić. I wcale nie jest powiedziane, że
on będzie w stanie zabić mnie - mówi Henri, tym razem z niepewnością, bez śladu przekonania.
Poddaję się. Nie podoba mi się ani trochę jego pomysł wyprawy do i Athens, podczas gdy ja będę siedział w domu.
Ale wiem, że każdy mój | argument będzie jak grochem o ścianę.
- Jesteś pewien, że wrócisz na czas?
- Zaraz wyjeżdżam, więc powinienem tam być około dziewiątej. Wątpię, by cała wizyta zajęła mi dłużej niż
godzinę, góra dwie. Do ! pierwszej powinienem wrócić.
- Więc po co mi to? - pytam, podnosząc kartkę z adresem i telefonem.
- No wiesz, nigdy nie wiadomo.
- Właśnie dlatego myślę, że nie powinieneś tam jechać.
- Punkt dla ciebie - przyznaje, kończąc dyskusję. Zbiera swoje papiery, wstaje od stołu i zasuwa
krzesło.
- Zobaczymy się po południu.
- Okej.
Wychodzi do furgonetki i wsiada za kierownicę. Bernie Kosar i ja patrzymy z ganku, jak odjeżdża. Nie wiem
dlaczego, ale mam złe przeczucia. Mam nadzieję, że uda mu się wrócić.
To jest bardzo długi dzień. Jeden z tych dni, kiedy czas zwalnia i każda minuta jest jak dziesięć minut, każda godzina
jak dwadzieścia godzin. Gram w gry wideo i przeglądam internet. Szukam wiadomości, które mogłyby mieć związek z
którymś z innych dzieci. Nie znajduję niczego, co mnie cieszy To znaczy, że pozostajemy poza zasięgiem radaru.
Unikając naszych wrogów.
Co jakiś czas sprawdzam komórkę. W południe wysyłam Henriemu wiadomość. Nie odpowiada. Jem lunch i karmię
Berniego, potem wysyłam następną wiadomość. Bez odzewu. Robię się niespokojny i podenerwowany. Henri zawsze
48
natychmiast odpisuje. Może ma wyłączony telefon. Może padła bateria. Staram się przekonać do tych możliwości, choć
w żadną z nich tak naprawdę nie wierzę.
O drugiej zaczynam się martwić. I to bardzo poważnie. Za godzinę powinniśmy być u Hartów. Henri wie, że ten
obiad jest dla mnie ważny. I za nic by ot tak nie nawalił. Idę pod prysznic z nadzieją, że kiedy wyjdę, Henri będzie
siedział przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Odkręcam na pełny strumień gorącą wodę, nie zawracając sobie
głowy ustawianiem temperatury. I tak jej nie czuję. Całe moje ciało jest teraz nieczułe na gorąco. Mam wrażenie,
jakby spływała po mnie letnia woda, i prawdę mówiąc, brakuje mi uczucia gorąca. Zawsze lubiłem  wyparzyć się"
pod prysznicem. Stać pod wodą, póki leciała gorąca. Z zamkniętymi oczami czuć, jak strumień uderza w moją głowę
i spływa w dół. To mnie odrywało od życia. Pozwalało zapomnieć na krótką chwilę, kim i czym jestem.
Po wyjściu z łazienki otwieram szafę i szukam najlepszych ubrań. Nie powiem, żeby to było coś specjalnego:
płócienne spodnie, zapinana koszula, sweter. Ponieważ wiedziemy życie uciekinierów, mam tylko buty do biegania, co
jest tak zabawne, że po raz pierwszy tego dnia chce mi się śmiać. Idę do pokoju Henriego, by zajrzeć do jego szafy Ma
mokasyny, które są na mnie dobre. Widok wszystkich jego ubrań wprawia mnie w jeszcze większe przygnębienie.
Chcę wierzyć, że zeszło mu się dłużej, niż planował, ale powinien się ze mną skontaktować. Coś musi być nie tak. Idę
do frontowych drzwi, gdzie siedzi Bernie, by wyjrzeć przez okno. Pies patrzy na mnie i skomle. Poklepuję go po
głowie, wracam do swojego pokoju. Patrzę na zegar. Minęła trzecia. Sprawdzam telefon. Nie ma żadnych wiadomości.
Postanawiam iść do Sary i jeśli Henri nie odezwie się do piątej, wtedy wymyślę, co dalej.
Może im powiem, że Henri zachorował, i ja też nie czuję się najlepiej. Może powiem, że nawalił mu w drodze
samochód i muszę jechać mu pomóc. A nuż Henri się zjawi i świętodziękczynny obiad będzie uratowany. Swoją drogą
nasz pierwszy w życiu. Jeśli nie, coś im powiem. Będę musiał.
Nie mając innego wyjścia, postanawiam pobiec. Zadyszka mi raczej nie grozi, a dotrę tam nawet szybciej, niż
gdybym pojechał samochodem. Poza tym w takie święto drogi powinny być puste. %7łegnam się z Berniem, mówię mu,
że wrócę pózniej, i wyruszam. Biegnę skrajem pól, przez las. Dobrze jest spalić trochę energii. To łagodzi moje
zdenerwowanie. Kilka razy zbliżam się do swojej pełnej prędkości, co prawdopodobnie wynosi około setki na godzinę.
Niesamowite uczucie, kiedy zimne powietrze smaga moją twarz. I fantastyczny jest ten dzwięk, taki sam, jaki słyszę,
wychylając głowę prze okno furgonetki, kiedy jedziemy autostradą. Zastanawiam się, jak szybko będę biegał w wieku
dwudziestu, dwudziestu pięciu lat.
Zwalniam do chodu jakieś sto metrów przed domem Sary. Nie mam nawet śladu zadyszki. Kiedy wchodzę na
podjazd, widzę w oknie twarz Sary. Macha do mnie z uśmiechem, otwiera drzwi, jak tylko wchodzę na ganek.
- Cześć, przystojniaku.
Odwracam się przez ramię, jakbym sprawdzał, czy mówi do kogoś innego. Potem pytam, czy mówi do mnie.
Odpowiada śmiechem.
- Jesteś głupi - mówi, szturchając mnie w ramię, i zaraz przyciąga mnie blisko na długi, słodki pocałunek.
Wciągam głęboko powietrze i wyczuwam zapachy: indyk z nadzieniem, słodkie ziemniaki, brukselka, placek z dyni.
- Niezle pachnie - mówię.
- Moja mama gotowała cały dzień.
- Nie mogę się doczekać, kiedy usiądę do jedzenia.
- Gdzie jest twój tata?
- Coś go zatrzymało. Powinien niedługo tu być.
- Wszystko z nim dobrze?
- Tak, nic się nie dzieje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brzydula.pev.pl

  • Sitedesign by AltusUmbrae.